poniedziałek, 25 czerwca 2012

19. Pragnienia

       Henry Grey stał, opierając się czołem o zimną framugę okna. Obserwował trójkę młodych ludzi, kłócących się na szarej, oświetlonej światłem księżyca plaży. Starszy mężczyzna wystukiwał palcami nerwowym rytm na drewnianej boazerii. Doskonale wiedział kim jest ta trójka, dwójkę z ich obserwował już od dłuższego czasu. Nie mógł pojąć, dlaczego jeszcze oboje żyją. Co takiego w sobie mają, że potrafią tak długo uciekać nie pozostawiając żadnych śladów. Znał powód dla którego Gryffin O'Connor wraz z z obstawą złożył jej dzisiaj wizytę. Czuł się zagrożony, po raz pierwszy od wielu lat, znalazł się w klatce bez możliwości ucieczki. Bezmyślny skok jego rudowłosego przyjaciela, zamknął ich w potrzasku. Rehoboth Beach stało się ich więzieniem. Nie dziwiło go, dlaczego to właśnie u Sary szukają ratunku, odstawiając na bok wszystkie swoje urazy. Chęć przeżycia zawsze łączyła nawet największych wrogów. Uchylił dyskretnie okno, aby usłyszeć choć strzępki ich rozmowy. Niestety szum fal zagłuszał ich głosy. Zamknął okno i nadal obserwował całą trójkę. Szarpali się i kłócili zajadle, co chwilę rozdzielał ich Will. Był pewny tego, że Sara jest nieugięta i nie będzie chciała im pomóc. Dziewczyna doskonale wiedziała jak uciec, jak przemknąć się za linię wroga, nawet wtedy, gdy Łowcy przekroczą granice miasta. Jednak miała też świadomość tego, że każda godzina zwłoki to już pięć procent mniej szans, na wydostanie się stąd. Domyślał się dlaczego tak długo zwlekała, czekała na Jareda, którego jak zwykle nie było w domu. Trzymając Sarę w swoim otoczeniu, naraża wszystkich swoich bliskich, ale wiedział też, ze nic ani nikt nie ochroni Jareda lepiej od niej. Był pewny tego, że się pokłócili i nie trenują już razem, ich szczeniackie przepychanki doprowadzały go do szału, a głupota jego syna w szczególności. Nie wiedział co byłoby lepsze dla syna, ucieczka, czy pojmanie. Wiedział jednak, że najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich byłoby schwytanie tylko dwóch skoczków Sary i Gryffina. A to z kolei oznaczało, że to właśnie on ma w tej chwili największą kartę przetargową za życie swoje i jego rodziny.


***

       Dziewczyna chwyciła regał z książkami i popchnęła go na podłogę.  Runął z hukiem, pozostawiając kilka dziur w  brudnej, drewnianej podłodze. W pomieszczeniu unosił się zapach wilgoci, a pyły kurzu zaciskały płuca przy każdym oddechu. Jej długie, ciemne, pasma włosów opadały na pokrytą potem twarz. Poklepała ścianę ręką, szukając jakiś pustych miejsc. Z krzykiem wściekłości przewróciła stojącą obok szafę. Omiotła swoimi bystrymi, pozbawionymi emocji,  zielonymi oczami pobojowisko w niewielkiej kawalerce. Wyprostowała się dysząc ciężko. Łóżko było przewrócone, materac rozerwany, każda szafka, komoda, leżała opróżniona na podłodze. Szkło z naczyń kuchennych tworzyło nierówny i ostry dywan na zakurzonej podłodze. Przeszła wolno przez pokój, rozgrzebując nogą śmieci na podłodze. Spojrzała po kolei na każdą ze ścian, w niektórych miejscach były głębokie dziury, ale niestety nic w nich nie znalazła. Podobnie było z płytami w suficie. Znalazła jedynie jakieś stare nic nie znaczące zapiski i sporo gotówki. Założyła kaptur na głowę i wyszła na klatkę schodową. Jakaś starsza kobieta wiążąca kolorowe wstążki, skinęła jej głową. Dziewczyna jedynie naciągnęła mocniej kaptur na głowę i przyśpieszyła kroku.
Pod klatką czekał na nią młody chłopak o dużych niebieskich oczach i niesfornie ułożonych włosach.
Ruszył za nią. Dziewczyna była wściekła. Wiedział co to oznacza, po raz kolejny nie znalazła tego na co liczyła. Uciekła z wydziału, zrobiła wszystko co mogła, aby ukryć swoją tożsamość i wciąż nie może dostać tego, czego tak bardzo pragnie. Sara odkryła przed nią wszystkie pytania, ukrywając odpowiedzi. Teraz musi je odnaleźć za wszelką cenę.

***

       Jared leżał wpatrując się w biały sufit, nie mogąc zasnąć. Łódź kołysała się delikatnie na spokojnym morzu. Setki myśli błądziły po jego głowie nie mogąc znaleźć ujścia. Odsłuchał wiadomość od Sary "Oni nadchodzą, musimy uciekać". Rozumiał powagę sytuacji, ale nie miał najmniejszej ochoty na ucieczkę. Dziewczyna śpiąca na jego ramieniu poruszyła się i wtuliła nos w jego obojczyk. Mechanicznie objął ją ramieniem, delikatnie gładząc miękką, satynową skórę na jej plecach. Nie kochał Ashley, wiedział o tym odkąd ją poznał. Był nią zauroczony, podobała mu się, coś ciągnęło go do niej jak magnes, ale teraz... teraz po prostu ją lubi. Potrzebuje jej towarzystwa, uspakaja go, przy niej nie myśli o problemach. Wiedział jednak, że gdyby powiedział jej kim i jaki naprawdę jest, uciekła by od niego z krzykiem, nie widziała by w nim już człowieka. Nie ma pomiędzy nimi zaufania, przyjaźni, jest tylko potrzeba bliskości. Pamięta, jak kiedyś zapytał Sarę o to, czy ktoś pokochałby ich tak naprawdę, jak jego rodzice się kochają. Sara odpowiedziała mu wtedy, że "Bezsensu jest kochać, skoro i tak Ci odbiorą tą miłość, pozostawiając tylko cierpienie". Czy rzeczywiście będąc tym kim jest, zasługuje na samotność ? Czy to jest konsekwencja bycia wyjątkowym ?  Jeżeli brakiem miłości ma płacić za swoje zdolności, to jest gotowy zapłacić tą cenę. Nie raz widział w myślach Sary to miejsce , które nazywała Wyspą. Po raz pierwszy musi przyznać przed samym sobą, że pomimo strachu, podobało mu się tam. Nie rozumiał dlaczego ona uciekła, nigdy nie podała mu konkretnego powodu. Tam było wszystko czego pragnął. W tym miejscu widział Wyspę zamieszkaną przez bogów, silnych, utalentowanych, panów świata. Jego kuzynka widziała w tym przekleństwo. Bawiła go jej panika na samą myśl o Łowcach. Kiedyś gdy przeglądał jej wspomnienia, czuł ten sam strach co ona, ten sam ból. Bał się ich, bo i ona się bała. Jednak odczuwał dziwne pragnienie, bycia tam, zostania jednym z Łowców.  To co robił kiedyś z Rixonem i Marcusem, było niesamowite. Władali swoim własnym światem. Skakali z najwyższych budynków na Manhattanie, surfowali na najwyższych falach, zdobywali tysiące dolarów, grając w kasynach i robiąc przekręty. Mieli wszystko to, o czym każdy dzieciak tylko może marzyć. Byli herosami, panami tego świata, pełnego zwyczajnych śmiertelników. Dopóki Marcus nie zapragnął więcej, dopóki na ich drodze nie pojawiła się Anna. Zacisnął mocnej palce na ramieniu Ashley, dziewczyna przebudziła się i spojrzała na niego półprzytomnie, po czym odwróciła się na drugi bok, po chwili słyszał już jej miarowy oddech. Zamknął oczy i zaczął myśleć o tym jakby wyglądało jego życie na Wyspie. Przez ostatnie miesiące jego siła wzrosła. Nie miał na myśli tylko Przenikania. Jego drugorzędna zdolność Telekineza nabrała mocy. To co dzisiaj zrobił na plaży, przerosło jego oczekiwania. Czuł się jak w przeszłości, gdy poznał Rixona i Marcusa, był silny tak jak wtedy, a może nawet silniejszy. Wiedział jak oni wyglądają, odziani w długie czarne prochowce lub garnitury w tym samym odcieniu. Widział siebie stojącego na szczycie góry, patrzącego na pogrążone w ciemnościach miasto na czele piątki Łowców. Piątki Herosów. Poczuł jak jego serce szybciej zabiło, a jego dłonie zaczęły się pocić. Ten głód zostania jednym z nich przerażał go, ale też cholernie fascynował.  Usłyszał w myślach słowa Sary "Oni są o wiele silniejsi niż Ci się zdaje, złapią Cię, pokażą świat jakiego nie znałeś. Będziesz czuł, że jesteś jednym z nich, a gdy naprawdę dostrzeżesz kim tak naprawdę są, będzie już za późno. Z chipem pod skórą będziesz uwięziony na Wyspie, zapomnianej przez Boga. Wraz z upływem lat i ty zostaniesz zapominany. Będziesz już tylko numerem i ich marionetką, pozbawioną tego co najważniejsze - człowieczeństwa" .
Gwałtownie otworzył powieki, dysząc ciężko.  Wytarł dłonie w miękką bawełnianą pościel. Spojrzał z przerażeniem na biały sufit kajuty. Dostrzegł na nim obrazy, jakby widziane w starym, kolorowym telewizorze. On w czarnym płaszczu na szczycie wieżowca patrzący z wyższością na biurowce w których pracowali ludzie i on  już nie tak silny, wychudzony i pokaleczony w dziwnym więzieniu z numerem naszytym na czarnym uniformie. Zamrugał gwałtownie powiekami. Jego serce wciąż szybko biło, a jego ręce pociły się co raz bardziej. Teraz już nie wiedział, czego tak naprawdę pragnie.



***

       Sara siedziała na plaży, kreśląc patykiem dziwne, nic nie znaczące wzory na piasku. Gryffin obserwował ją nie wiedząc co ma sądzić, o całej tej durnej sytuacji w której się znalazł. Już dawno nie był w takiej pułapce, zawsze miał jakaś furtkę. Co raz szybciej dochodził do wniosku, że to właśnie ta dziwna, chuda dziewczyna, którą pragnie zabić, może się okazać jedynym kluczem otwierającym ostatnią możliwość ucieczki.  Odwrócił od niej wzrok i spojrzał w stronę horyzontu. Księżyc i gwiazdy przysłaniały przesuwające się chmury. Fale spokojnie i miarowo uderzały o brzeg. Gryffinowi w takich chwilach wydawało się, że ocean oddycha. Było to dla niego śmieszne i niezrozumiałe, ale odnosił zawsze takie wrażenie, gdy siedział nocą na plaży.
Spojrzał na Willa, który rzucał kamyki w czerń wody. Na plaży pomiędzy ich zajadłymi kłótniami, dowiedział się, dlaczego tak bardzo Will potrzebował Sary i  jakie teraz posiada zdolności. Był wściekły, że jego przyjaciel nic mu nie powiedział, ale najbardziej bolało go to, że nie zaufał jemu, a właśnie Sarze, że choć dziewczyna tego nie wie, to stała się dla Willa czymś w rodzaju mentora. Przewodniczką. Odczuwał głęboka zazdrość na myśl o tym, że to właśnie ona poznała jako pierwsza sekret Willa. Westchnął ponownie spoglądając w niebo. Teraz i tak wszystkie te emocje i kłótnie wydawały mu się bezsensowne. Wszyscy i tak ugrzęźli w tym samym bagnie. Przyszli tu bo byli pewni, ze ona ucieknie, że wie jak się wydostać, a ona po prostu milczała, nie wydobyła z siebie ani jednego słowa na ten temat. Jeszcze parę minut temu kłóciła się z nimi, chcąc ich spławić. Gryffin czuł doskonale, że szykuje się do ucieczki, że tylko marnują jej czas. Dlatego wydała nawet Willa, aby odwrócić jego uwagę. Teraz widział, że i w niej wypala się nadzieja na otwarcie tej klatki. Obserwował ją przez kilka miesięcy. Znał już jej pewne zachowania i ruchy. Z każdą minutą co raz bardziej pochylała ramiona, garbiła się i z żalem spoglądała na horyzont. Wiedział już, ze jakikolwiek plan miała w swoje głowie, teraz już nie zadziała. Była tak samo bezbronna jak oni. Siedzieli w trójkę na plaży, jak rozbitkowie, czekający na jakiś cud. Cud, który nie nadejdzie.
- Musimy coś zrobić - usłyszeli cichy głos Willa.- Nie możemy tak siedzieć.
- A co mamy niby zrobić ? Nie mamy jak. Nawet gdybyśmy skoczyli, namierzyliby nas- odpowiedział Gryffin zrezygnowanym głosem.- Zostaje nam jedynie...
- Walczyć- dokończyła za niego Sara, która nawet nie podniosła na nich wzroku. Wciąż bazgrała patykiem na piasku.
- No jasne typowe myślenie Wydziału. Miałem na myśli ucieczkę piechotą.
- To daleko byś zaszedł. Pamiętasz to co wam mówiłam w szpitalu ? Nie uszedłbyś, ani nie ujechał kilkunastu mil. Tropiciele, zjawią się w Rehoboth Beach, może nawet już tu są. Ile czasu tutaj spędziłeś ?  Ile lat tu mieszkaliście? Wszędzie są nasze ślady. W szkole, na ulicach, w myślach przechodniów. Wiesz co Ci zrobili w szpitalu, Gryffin ? Pobrali Ci krew. Jeżeli dostana się do twojej medycznej dokumentacji i wezmą twoją próbkę krwi. To już po tobie. Nie ukryjesz się nawet na bezludnej wyspie. Krew to raj dla Węszycieli. Oni potrafią znaleźć człowieka po szczoteczce do zębów z przed 20 lat. Jednak zapach ciała zanika, im starsza rzecz na której się utrzymywał, tym trudniej kogoś namierzyć. Krew to czyste źródło. Nawet jeżeli wydostaniemy się z miasta, to i tak nas dopadną. Zyskamy dzięki temu może jeden dzień. Walka to jedyna szansa - wyrzuciła patyk przed siebie i spojrzała na towarzyszy. Obaj patrzyli na siebie zdezorientowani, po chwili przenieśli wzrok na Sarę. 
- Mówiłaś też, że statystycznie pokonanie Łowców jest wręcz niemożliwe. Musielibyśmy też unieszkodliwić ich obstawę. A jak niby mamy ich dopaść, skoro przez większość czasu są niewidzialni ?- powiedział Will, patrząc podejrzliwie na Sarę. Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami, ponownie przenosząc wzrok na swój piaskowy rysunek.- Naprawdę świetny plan. To jak walczyć w tunelu pozbawionym świateł. Wystawić się jak na talerzu, po czym troszkę się z nimi poszarpać i tylko czekać aż któryś użyje zdolności - wycedził z sarkazmem Will, patrząc z nadzieją na Sarę i oczekując od niej jakiejś sensownej odpowiedzi. Ona jednak milczała. Zrezygnowany odwrócił się w stronę oceanu. Zapadła cisza. Gryffin wciąż jednak obserwował dziewczynę, szukając jakiegoś znaku, może szansy na to, że ona coś wie.
- Jestem pewny, że ty coś wiesz. Byłaś jedną z nich. Każda zdolność ma lukę, nawet przed twoim nakłanianiem można się obronić, jeżeli się trochę potrenuje. Nie mogą być aż tak silni. Muszą mieć jakiś słaby punkt i ty dobrze go znasz. Nie zwiedziesz mnie 65, będę siedzieć na tej zasranej plaży, dopóki mi nie powiesz, jak ich zabić.
Sara westchnęła, wstała i otrzepała się z zimnego piasku.
- To my musielibyśmy na nich zapolować, wyprzedzić ich. Być krok przed nimi. Zastawić na nich sidła. Obserwować ich ruchy, ale nawet Obserwatorzy ich nie widzą. Tylko Węszyciel ich znajdzie i to bardzo dobry, poza tym potrzebowalibyśmy chociaż jednej rzeczy, która do nich należy. Więc jak widzicie nie mamy żadnych szans, bo nie mamy nic z powyższej listy. Możecie iść do domu i tak nic nie wskóramy. Zostaje nam już jedynie czekać.
Sara odwróciła się i zaczęła odchodzić w stronę domu.
- Gdybym miał tą rzecz, mógłbym ich znaleźć. Ten mój dar też czasami działa na ludziach, nie tylko na elektronice i budynkach - wybełkotał niepewnie Will. 
Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na niego zaskoczona, Gryffin patrzył  na niego z niedowierzaniem.
- Jeśli tylko miałbym to coś - powiedział już odważniej Will - mógłbym spróbować.
- To i tak na nic. Bo żeby stworzyć tą rzecz, potrzebowalibyśmy kogoś z grupy Fałszerzy. Nie Zmiennika najlepiej Molekulera i to bardzo silnego. Takiego z grupy Alfa lub Beta 8 do 10 kresek, który potrafi utrwalić kreacje, stworzyć idealną kopię.
Chłopcy popatrzyli na siebie porozumiewawczo, uśmiechając się do siebie tajemniczo. 
- Co to za przedmiot, który potrzebujemy ? - spytał niepewnie Will.
- Bardzo malutki i jedyny w swoim rodzaju- odpowiedziała Sara, uśmiechając się zagadkowo. Młodzi mężczyźni spojrzeli na nią ze zdziwieniem i wstrzemięźliwością. Dziewczyna spojrzała na nich stanowczo,  podwijając rękaw bluzy do łokcia i wskazując na niewielką białą bliznę tuż pod swoim tatuażem. Will wciąż wpatrywał się w nią z wahaniem, nic nie rozumiejąc. Po chwili na cichej plaży, zadźwięczał ironiczny śmiech Gryffina.

***

       Gdy rozbrzmiał dzwonek obwieszający koniec lekcji. Becky Porter wybiegła ze szkoły, wymijając resztę dzieci i śmiejąc się przy tym głośno. Minęła ogromny parking na którym zaparkowane były duże, żółte autobusy szkolne. Przeskoczyła niewielki drewniany płot, odgradzający rezerwat od głównej drogi. Nie oglądając się za siebie. Biegła w głąb zielonej puszczy. Naturalne ciepło lasu, stanowiło ochronę przed zimnem. Był styczeń, zielone, liściaste lasy parku narodowego Sabine w Texasie, pokryte były cienką warstwą śniegu.
Zboczyła ze ścieżki i odeszła w głąb ciemnego lasu. Odwróciła się, nie wiedziała już ścieżki. Zaśmiała się cichutko, wiedziała, że nikt jej tu nie nakryje. Ściągnęła duży, różowe plecak z Hello Kitty i rzuciła go pod najbliższe drzewo. Zdjęła rękawiczki i czapkę. Niesforne kosmyki ciemnych, prostych jak druty włosów, opadły na jej plecy. Dziewczynka potarła rączki , na jej czole pojawiły się poziome kreski. Ciemnowłosa skupiła wzrok na drzewie, które było kilka metrów od niej. Zamknęła oczy. Nie minęła sekunda, a jej kruche, drobne ramię uderzyło o konar drzewa. Potarła bolące miejsce i roześmiała się głośno. Nie mogła w to uwierzyć. Po raz pierwszy zrobiła to trzy tygodnie temu i wciąż to potrafiła. Czuła się niesamowicie. Uważała, że jest niezwykłą, magiczną dziewczynką , może nawet Czarownicą.  Potrafiła przenosić się z miejsca na miejsce. To była magia, przecież takie rzeczy się nie zdarzają.
Przychodziła tu codziennie po szkole i trenowała. Odkryła, że potrafi przemieszczać się na większe odległości. Kiedyś będąc w szatni, przeniosła się nagle do biblioteki, a raz w nocy gdy tylko pomyślała o babci, to zaraz znalazła się na zimnych kafelkach w jej kuchni. Dzisiaj postanowiła zrobić kolejny krok. Wykonała jeszcze kilka próbnych skoków w obrębie lasu i wróciła z powrotem obok drzewa pod którym, leżał jej plecak. 
Wyciągnęła z niego małe, pomięte zdjęcie, pamiątkę z Disneylandu na Florydzie. Skupiła na nim wzrok, próbując w myślach odtworzyć, każdy szczegół tego sfotografowanego miejsca. Świat wokół niej zamigotał, jej stopy oderwały się od ziemi, poczuła silny skurcz w żołądku i niesamowity przypływ energii. Oślepił ją blask neonów, a uszy w pierwszej chwili zabolały ją od krzyków i śmiechów setek osób.  Patrzyła jak oczarowana na ten wspaniały świat, stała tu na Florydzie pod zamkiem Kopciuszka, nie była już w ponurym Beaumont w Texasie. Była tutaj w Disneylandzie, królestwie każdego dziecka, setki kilometrów od swojego domu. Jeszcze chwilę patrzyła na otaczający ja świat. Z żalem zamknęła oczy, myśląc o puszczy, którą przed chwilą opuściła. Wiedziała, że nie może tu zostać bo rodzice zaczęliby się denerwować.  Nigdy nie siedziała w lesie dłużej niż godzinę, bo tyle trwał powrót autobusem do domu.
Zgarnęła plecak z pod drzewa i skoczyła na plażę przy jeziorze, niedaleko swojego domu.  Weszła do parku, wspięła się po niewielkiej skalnej skarpie. Pomiędzy zaroślami dostrzegła swój dom. Niewielki, biały, piętrowy domek, z niebieskim dachem. Przebiegła przez ulicę. Nagle zatrzymała się gwałtownie. Przymrużyła oczy i wolno wspięła się po oblodzonych schodach werandy. Zielone drzwi wejściowe były uchylone. Dziewczynka poczuła dziwny niepokój, odwróciła się za siebie i zobaczyła niebieski samochód mamy na podjeździe. Uspokoiła się i pokonała ostatnie metry, dzielące ją od drzwi. Otworzyła je szerzej i weszła do środka, rzucając swój plecak w kąt tuż przy schodach. Pociągnęła nosem i wyczuła dziwny mdlący zapach. Przez chwilę myślała, że coś złapało ją za ramię. Odwróciła się gwałtownie, patrząc w miejsce, gdzie wydawało jej się, że ktoś stoi, ale nie zobaczyła nikogo. Dziwny uścisk na jej ramieniu zniknął. Zaniepokojona rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. Dostrzegła ulubiony wazon mamy stłuczony na podłodze, zdjęcia wiszące nad komodą były przekrzywione.  Becky szybko pobiegła do kuchni. W jej dużych, brązowych oczach pojawiły się łzy.
- Mamo ! Mamusiu !- krzyknęła przerażona. Kobieta leżała na podłodze w kałuży własnej krwi. Becky wyrwała się do niej, ale jakaś dziwna, niewidzialna siła chwyciła ją w pasie. Ostanie co poczuła to łzy spływające po jej bladych policzkach i zimną igłę wbijającą się w jej szyję. Bezwładne ciało dziewczynki osunęło się na podłogę.
- Zapakujcie ją do auta i spalcie dom- zarządził wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, trzymający strzykawkę w ręku.  Odwrócił się do towarzyszy. Trzej mężczyźni, pojawili się w pomieszczeniu. Jeden z nich podszedł, chwycił ciało dziewczynki, przerzucił ją przez ramię i pośpiesznie opuścił dom. Czwarty zbiegł z piętra.
- Szefie, mamy kolejny cynk - młody chłopaczek z blond czupryną podał mu komórkę. Mężczyzna w długim do łopatek, związanym ciasno kucyku, chwycił w swoje szczupłe palce urządzenie. Spojrzał uważnie na monitor. Uśmiechnął się zjadliwe pod nosem.
- Pora złożyć mu wizytę - powiedział pod nosem i skoczył.

***
Nowy rozdział pojawi się do 2 tygodni. Podstrona ze zdolnościami jeszcze w tym. Dziękuję bardzo za komentarze pod ostatnią notką i głosy w sondzie, one naprawdę wiele dla mnie znaczą. Bardzo prosiłabym was jeszcze( już po raz drugi), o wszystkie numery GG, osób które chcą być i tych co były informowane o nowych rozdziałach, ponieważ korzystam z nowej wersji GG, a ona nie wiedzieć czemu usunęła mi ostatnio wszystkie kontakty i nie mogę ich odzyskać. Bardzo was przepraszam za to utrudnienie. Jeżeli ktoś nie zostanie poinformowany o tym rozdziale, to również bardzo za to przepraszam. 
Czekam na wasze opinie o tym rozdziale.



sobota, 2 czerwca 2012

18. Ostatnie spotkania

       Dźwięk alarmu rozniósł się po opustoszałym korytarzu. Lampy rozbłysły czerwienią, rzucając długie smugi światła na puste, pozbawione wyrazu, szare ściany. Młoda dziewczyna biegła ile sił w nogach, ciągnąc za sobą czarną walizkę. Usłyszała szelest metalowej taśmy, pędzącej z dużą prędkością wprost na nią, odskoczyła lekko na prawo,a srebrne wędzidło wbiło się miękko w szarą, betonową ścianę. Kupki gruzu posypały się na białe linoleum. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie. Odwróciła się. Kobieta i mężczyzna w czarnych kitlach biegli w jej stronę. Stanęli kilka metrów od niej. Facet wyciągnął z kieszeni krótkofalówkę.
- Ochrona. Mamy ją, nie przejdzie przez zabezpieczenia. Ma ze sobą walizkę.
Dziewczyna wygięła w krzywy uśmiech swoje pełne, bladoróżowe usta. Jej zielone oczy w świetle migających lamp, nabrały złowrogiego wyrazu. Przymrużyła je lekko, intensywnie wpatrując się w lekarzy. Okulary połówki starszego mężczyzny, zjechały mu na czubek nosa. Na jego pokrytej zmarszczkami twarzy, zaczęły pojawiać się kropelki potu.
- Nie ! Proszę nie ! Sylwia, pomóż mi błagam - spojrzał półprzytomnym wzrokiem na towarzyszkę. Jednak kobieta, zaciskała już swoje dłonie na szyi. Jej poszerzone, nieobecne już w tym świecie źrenice, błądziły po długim korytarzu, pełnym czarnych drzwi bez klamek. Po chwili opadła na kolana, kaszląc głośno i chrapliwie, plamiąc krwią nieskazitelnie czystą podłogę. Nie minęło kilka sekund, a padła martwa na zimną posadzkę. Przerażony starszy mężczyzna klęknął obok Sylwii i wpatrywał się w nią rozgorączkowanym wzrokiem.
         Dziewczyna odgarnęła długie pasma, ciemnych, gęstych włosów, opuszczając je na plecy. Podeszła do martwej kobiety  i odpięła jej identyfikator . Ściągnęła czarny kitel z jeszcze ciepłego truchła. Ubrała fartuch i przypięła kartę identyfikacyjną. Grube palce mężczyzny zacisnęły się jak kleszcze na szczupłej kostce dziewczyny. Uciekinierka spojrzała w dół na starszego lekarza z zimną obojętnością. Wpatrywał się w nią błagalnym wzrokiem.
- Dlaczego to zrobiłaś ?!
- Zrobiłam to czego mnie nauczyliście- wysyczała przez zęby i wyszarpnęła kostkę, ze słabnącego uścisku.
Odwróciła się plecami do konającego mężczyzny. Podeszła do drzwi wykonanych z szarego metalu. Chwyciła czarną walizkę za rączkę i dotknęła kartą elektronicznego czujnika. Drzwi odsunęły się z głośnym sykiem. Spojrzała przez ramię po raz ostatni na długi korytarz, na co dzień oświetlony mocnymi, białymi lampami, pokryty teraz smugami czerwonego, alarmowego światła. Jej zielone oczy zatrzymały się na czarnych drzwiach z numerem 303. Poczuła ukłucie żalu i strach przed nieznanym. Spędziła w tym pokoju niemal całe swoje życie. Uśmiechnęła się ukazując idealne, równe, białe zęby.  Odeszła, pozostawiając swoje dawne życie za drzwiami z numerem 303. Drzwi oddziału "poziomu -6 ", zatrzasnęły się z sykiem wypuszczanego gazu. Zniknęła w windzie, marząc już tylko o tym, aby jej plan się powiódł.

***
               Gryffin wpatrywał się w Willa, oczekując odpowiedzi. Rudy chłopak jedynie pokręcił głową i opuścił ją, kierując swój wzrok na czubki butów. Brunet westchnął, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał. Podparł się na łokciach, próbując się podnieść. Ból w jego prawej ręce rozwijał się z każdym, wykonanym ruchem. Will podbiegł do niego.
- Nie powinieneś - wyszeptał, patrząc na niego przepraszająco.
Gryffin jedynie prychnął pogardliwie, odrzucając wyciągniętą rękę Rudego.
- Nie wkurwiaj mnie już bardziej- spojrzał na niego ostro, podkreślając w ten sposób wcześniej wypowiedziane słowa. Rudowłosy chłopak oddalił się w głąb sali, stając tuż obok Sary. Gryffin opuścił bose stopy na zimne, granatowe linoleum. Zacmokał spoglądając krytycznie na swój szpitalny uniform. Niechętnie przeniósł wzrok na Sarę, a potem na Willa.
- Czego ona tu szuka ?- zapytał przyjaciela, zupełnie ignorując dziewczynę.
- Przyjechała... - zawahał się, nie wiedzą co ma tak naprawdę powiedzieć- na mnie nawrzeszczeć. No i ostrzec- spojrzał pośpiesznie  na Sarę, która spoglądała uważnie na korytarz, przez wąsko odchyloną roletę. 
- Kiedy skoczyłeś ?
- Jakieś, trzy godziny temu.
- Sześć godzin temu, dochodzi już północ- weszła mu w słowo Sara.
- Minęło zbyt dużo czasu. Na pewno ktoś jest już w drodze- Gryffin rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swoich rzeczy. - Gdzie do cholery są moje spodnie ?- spojrzał pytająco na Willa, który wzruszył ramionami, brunet jedynie westchnął, nie chcąc się już wdawać w dalsze niepotrzebne dyskusje. - Dzwoń do Barbary, spotkamy się wszyscy - spojrzał wrogo na Sarę - tam gdzie zawsze, powinni tam dojechać wystarczająco szybko. W ciągu następnych kilkunastu minut, powinniśmy być już za granicami miasta.
Will przeczesał palcami rudą czuprynę, z zakłopotaniem wpatrując się w ciemną przestrzeń za oknem.
- Oni potrzebują trochę więcej czasu- oznajmił z udawanym spokojem chłopak. Gryffin spojrzał na niego pytająco.
- Przecież są już spakowani. Co za problem. Przecież stać nas na nowe rzeczy, jak już spalą dom. Niech Barbara nie cuduję, dostanie ode mnie tyle kasy ile potrzebuje. No...dzwoń do nich, na co czekasz ?
- Oni...Gryffin...bo...Cholera jasna. Oni nic nie wiedzą !
Gryffin spojrzał na niego, jakby ktoś właśnie uderzył go w twarz.  
- Jak to nic nie wiedzą ?! Nie powiedziałeś im ! Pojebało Cię ! Will do cholery o czym ty myślałeś ?!-
Podbiegł do niego, chwycił go za koszulę i popchnął go na ścianę.- Czemu ich nie powiadomiłeś ?!
- Bo...Ja...Nie wiem. Po prostu przejąłem się tym wszystkim i zapomniałem o konsekwencjach.
- Zapomniałeś ?! Zapomniałeś tak ?! Do cholery jasnej. Ile już lat przed nimi uciekamy, a ty zachowałeś się jak totalny amator. Po co było to wszystko ? Po co były te wszystkie zakazy i reguły ? Po jaką pieprzoną cholerę przeprowadziliśmy się tutaj ? Do miasta pełnego anomalii pogodowych. W okolicę jednej z największych elektrowni.  Po co uciekaliśmy przez tyle lat, skoro ty teraz wystawiasz im nas na talerzu. Tutaj liczą się sekundy, nie minuty. Teraz już nie uciekniemy. Gratulacje możesz być z siebie dumny - puścił wściekły jego koszulkę i uderzył pięścią w ścianę tuż obok jego prawego policzka. Fala bólu rozprzestrzeniła się w jego kończynie, poczuł jak świeże szwy, naprężyły się. Rozluźnił pięść, energicznie poruszając palcami. 
- Musimy wyjść im na przeciw- wyszeptał cicho Will, wpatrując się ze skruchą w towarzyszy. Sara prychnęła, nie odwracając wzroku od obserwowanego korytarza.
- Niewykonalne - odezwała się pewnym głosem, wprawiając w osłupienie rozwścieczonego Gryffina - Mamy czas maksymalnie do świtu. Nie znajdziesz Łowców, choćbyś miał najlepszego tropiciela. Ich drużyny są zbyt silne- obaj młodzi mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem przenieśli wzrok na Sarę, która wciąż wpatrywała się w przestrzeń korytarza.   
- Przecież zawsze jest jeden Łowca, góra dwóch jak ktoś jest bardzo upierdliwy- zaśmiał się pogardliwie Gryffin, patrząc z wyższością na Sarę. Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła.
- Nigdy nie przyszło Ci na myśl, jak to jest możliwe, że jeden Łowca jest w stanie schwytać każdego ? Co jest w nich takiego, że wszyscy trzęsiemy przed nimi portkami ? Co ich wyróżnia od zwykłych typków z Wydziału i Tropicieli na ich usługach ?
Brunet spojrzał na nią podejrzliwie, jednak cwany uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Dziewczyna widząc jego postawę, pokręciła głową z dezaprobatą.
- Jeden Łowca zawsze atakuje, ale jest kryty - obaj młodzi mężczyźni spojrzeli na nią zaciekawieni - Co nie wiedziałeś ? - powiedziała sarkastycznym tonem, patrząc na zdezorientowaną minę Gryffina, uśmiechnęła się, unosząc prawy kącik ust w górę.- Zrobię wam tą przyjemność i  was oświecę. Każda grupa Łowców, to drużyna, która uzupełnia się nawzajem w zależności od typu Obiektu, który tropią. Zazwyczaj składa się z pięcioosobowego składu. Pierwszy z nich to typowy Łowca, czyli ten, który atakuje. Najczęściej do tej roboty rekrutują; Nakłaniaczy, Czytaczy, Otępiaczy,  lub po prostu zwykłych Skoczków, którzy odznaczają się wystarczającą siłą, jeżeli wiesz co mam przez to na myśli - uśmiechnęła się ironicznie, patrząc Gryffinowi prosto w oczy. Brunet na jej ostatnie słowa zacisnął dłonie w pięści i podszedł kilka kroków bliżej Sary. Dziewczyna jedynie przewróciła oczami, na widok jego postawy i nie zwracając na niego uwagi, kontynuowała spokojnym, melancholijnym głosem  jak profesor na nudnym wykładzie.- Drugi w składzie to poboczny, czyli niewidoczny Łowca. Nie musi być bardzo silny, bo jego główną bronią jest zawsze zaskoczenie. Gdy ten pierwszy sobie nie radzi, drugi wchodzi do akcji. Najczęściej w tej roli występują Kameleoni, ale biorąc pod uwagę, że jest ich bardzo mało, często zastępują ich Molekulerzy, Telekinetycy, Nosiciele, choć ci ostatni są tak rzadko występującym okazem, że Wydział raczej ich nie wypuszcza do byle jakiej roboty. Pozostała dwójka to Cień, no i oczywiście któryś z Węszycieli, czyli Tropiciel, Szperacz lub coś temu podobne, ważne żeby węszyło i szukało. Ostatni piąty element to Energetyk, który blokuje aurę elektryczną skoku, czyli po prostu jesteś uziemiony bez możliwości ucieczki. Te pięć elementów to skład, który daje stuprocentową pewność, że nic się nie wymknie z ich sideł. Wczoraj po południu, jak co roku rozpoczęły się łowy. Pierwsze zlecenia to tropienie : Niewidzialnych, Obserwatorów, Energetyków, Manipulatorów, czyli tak zwany "podwyższony stopień ryzyka", który trzeba odszukać w pierwszej kolejności, aby nie poukrywali się po świecie. Na wytopienie Niewidzialnych, czyli Cieni , Kamelonów i tym podobnych, ma się zaledwie 32 godziny potem przepadają jak igła w stogu siana. To oznacza, że mamy jeszcze około dziewięciu godzin , zanim ktoś się nami zainteresuje- odwróciła się do nich plecami i wyszła na korytarz, zasuwając za sobą drzwi. Parę kroków dalej zatrzymała się i spojrzała przez szybę na skoczków, obaj wpatrywali się w jej znikającą sylwetkę z niedowierzaniem. Machnęła dłonią na pożegnanie, gdzieś w głębi czując, że to wcale nie było ich ostatnie spotkanie.

***

            Rzucił patyk wzdłuż piaszczystego wybrzeża. Pies od raz pobiegł w tamtą stronę z nieukrywaną radością. Wpatrywał się w szczeniaka z zazdrością. Chciałby mieć w sobie, choć pierwiastek jego energii. Wsadził ręce do kieszeni bluzy, obserwując psa szarpiącego się z dość dużą gałęzią, którą on rzucił z pomocą telekinezy. Był wściekły na Sarę, ale nie zapomniał o codziennych treningach.  To co widział w jej myślach, wspomnieniach, gdy czasami zapominała blokować swój umysł, pomogło mu zrozumieć kilka spraw. Jednak wielu z nich jeszcze nie rozumiał, a jego kuzynka zawsze usilnie zmieniała temat. Był wściekły na nią, że nie mówi mu wprost wielu spraw. Widział w jej wspomnieniach, jak działają ci ludzie, jakie zbrodnie popełniają na takich jak on. Dlatego bał się ich, jak nikogo innego nigdy wcześniej. Było to dla niego dość nowe uczucie, bo kilka lat wcześniej to przecież on był bogiem. Tak był bogiem. Czuł, że może wszystko. Znał każdą myśl mijanego na ulicy człowieka, zamykał oczy w Londynie, a otwierał je sekundę później w Nowym Jorku. Był na szczycie świata. Później spotkał Marcusa i Rixona, dwóch innych bogów. Byli jego autorytetami, starsi, silniejsi, wyposażeni w nadzwyczajne zdolności, z których istnienia nawet nie zdawał sobie sprawy. Pokazali mu świat zupełnie inny, ponad wszystkie, które do tej pory poznał i zrujnowali mu ten, w którym żył. Z wściekłością uniósł duży konar drzewa, obrócił nim kilkukrotnie w powietrzu. Poczuł jak jego płuca zaciskają się, powodując ból, odłączył nić mocy łączącą go z konarem, który spadł na piasek, tworząc chmurę pyłu. Zakaszlał. Telefon zabrzęczał w jego kieszeni. Dobrze wiedział kto dzwoni, robiła to dzisiaj nieustannie. Miał ochotę wyrzucić telefon daleko przed siebie. Spojrzał na wyświetlacz swojej komórki. Zastanawiał się co może się dziać, że nie daje mu dzisiaj spokoju. Popatrzył na bawiącego się retrievera - "Może wkurzyła się o psa" - pomyślał. Przez ostatnie dwa tygodnie, codziennie zabierał go ze sobą, czuł się dobrze w jego towarzystwie. Retriever słuchał jego narzekań, jak najlepszy przyjaciel i w dodatku nic nie mówił. Taki kumpel to skarb. Jednak nawet jej pies nie zastąpi mu brakującego towarzystwa Sary. Nie przyznawał się do tego przed samym sobą zbyt często, ale tęsknił za nią. Kochał ją, była dla niego ważna i dlatego tak bardzo bolało go to, że mu nie ufa. Nie patrząc nawet na treść wiadomości, po prostu ją usunął. Podniósł ponownie konar kilka metrów nad ziemią, próbując go złamać. Spojrzał na unoszący się kawał drewna, który trzeszczał od naporu telekinetycznej siły. Po kilkunastu sekundach dwa odłamki runęły na piach, wzbijając kolejną chmurę piaskową. Zakrył usta i nos rękawem bluzy. Przymrużył oczy i spojrzał na kawałki z satysfakcją. Udało mu się, po raz pierwszy od wielu lat. Znów to poczuł, poczuł, że jest bogiem.  

***               
Kilkukrotnie sprawdziła, czy wszyscy są w domu i czy nie wrócił już Jared. Dochodziła już czwarta nad ranem. Spakowała jego najważniejsze rzeczy, oba plecaki leżały w nogach jej łóżka, czekając na nią w pełni gotowe do drogi. Jared był przez chwilę w domu, gdy Sara marnowała czas w szpitalu. Mogła go już wtedy złapać, teraz byliby już daleko. Wyciągnęła swoją komórkę i wybrała po raz setny numer kuzyna. Dzwoniła do niego regularnie, co dwadzieścia minut. Za każdym razem odrzucał połączenie, to przynajmniej utwierdzało ją w przekonaniu, że on wciąż żyje. Teraz od dwóch godzin, odzywała się sekretarka, a to z kolei doprowadzało ją do szaleństwa. Przyrzekła sobie, że jak go zobaczy, to go zabije. Miała podejrzenie, że siedzi na jachcie wujostwa w Country Clubie, ale nie chciała wyjść z domu, a skoczyć się bała. Obróciła bezmyślnie telefon w palcach. Biszkopt podniósł łeb i nadstawił uszu. Zapiszczał cicho i zerwał się z łóżka, podbiegając do drzwi balkonowych. Zaalarmowana reakcją psa, podeszła za jego śladem do drzwi. Rozsunęła harmonijkowe skrzydła i spojrzała w ciemną noc, na pierwszy rzut oka wszystko wydawało jej się zwyczajne. Dopóki na plaży nie dostrzegła dwóch zakapturzonych mężczyzn, obserwujących jej okna, a teraz patrzących wprost na nią. Jej serce zamarło.


***OGŁOSZENIA
No więc nowy rozdział, jak upłynie nasz stały termin, czyli tradycyjnie ;) Dziękuję za komentarze pod ostatnią notką, wasze opinie wiele dla mnie znaczą. Przypominam, że nie powiadamiam na blogach, a jedynie na GG. Jeżeli chcecie się znaleźć w Polecanych, wystarczy napisać komentarz w tej zakładce ;) Ach, a co do stronki o zdolnościach, wiem że obiecałam wam ją już w tym tygodniu, jednak na razie nad nią wciąż pracuję, aby wszytko było w niej jasne i zrozumiałe, podobnie z podstroną o Bohaterach, gdy tylko znajdę odpowiednie zdjęcie dla bohatera, lub pojawi się ktoś nowy, na pewno znajdzie się w spisie Bohaterów.

 PROŚBA

Na pasku po lewej stronie umieściłam ankietę. Byłabym wam wdzięczna gdybyście w niej zagłosowali (można wybierać po kilka odpowiedzi ). Wiem, że nie wszystkim zawsze chce się komentować, a lubią to opowiadanie. Zaznaczenie odpowiedzi to dla was kwestia kilku sekund, a dla mnie to bardzo ważne, jak dla każdego autora. Po protu chcę wiedzieć, czy pisanie tego bloga ma jakiś sens. 

NA KONIEC  JESZCZE AKCJA. PROSZĘ WAS TO WAŻNE, WSPIERAJCIE I UDOSTĘPNIAJCIE TEN LINK, A POMOŻECIE TYM DZIECIOM
 http://www.youtube.com/watch?v=OxYe3noxg2A&list=FLqA9avDvUfBrsKdOf9k9AUw&index=1&feature=plpp_video


Pozdrawiam i czekam na wasze opinie ;)