środa, 23 maja 2012

17. Impuls

          Stary Camaro zatrzymał się z piskiem opon pod dużą, nadmorską willą . Dziewczyna wyskoczyła z auta i pobiegła na drugie piętro prosto do swojej sypialni. Szarpnęła pomarańczowymi, harmonijkowymi drzwiczkami szafy. Schyliła się i wygrzebała plecak leżący na dnie. Sprawdziła jego głębokie kieszenie, czy aby na pewno ma wszystko to czego potrzebuje Pliki banknotów pozwijane w rulony, paszporty, dwie nowe karty sim, mapy i widokówki po jednej z każdego kontynentu, znajdowały się już w plecaku. Z szafy wyciągnęła kilka  t-shirtów, jeansy, wygodne dresy, ciepłą bluzę i kurtkę. Wszystko pośpiesznie poskładała w najmniejsze kostki i upchnęła do plecaka. Rozejrzała się po pokoju, czy niczego więcej nie potrzebuje. Sprężystym krokiem weszła do łazienki, pakując najpotrzebniejsze artykuły higieniczne. Spojrzała nerwowo na zegarek i wyciągnęła telefon z kieszeni wybierając numer Jareda. Po kilku sygnałach odezwała się poczta głosowa. "Błagam Cie odezwij się. To ważne"- pozostawiła krótką wiadomość na sekretarce. Wybiegła z pokoju, chwytając plecak lewą ręką. Zbiegła do kuchni,  potykając się o dywan, leżący obok schodów. Wyciągnęła z szafki kuchennej kilka batoników energetycznych, czekoladę i ciastka. Z apteczki wygrzebała kilka bandaży, wodę utlenioną, małe pudełko Tylenolu i Vicodinu.
-Tyle powinno mi wystarczyć- wyszeptała do siebie - Biszkopt ! Biszkopt, piesku gdzie jesteś ?!
Rozejrzała się niespokojnie po salonie. Nigdzie nie mogła dostrzec retrievera. Ze smutkiem spojrzała na hak, na którym zawsze wisiała smycz. Zagryzła wargi, robiła to zawsze gdy się denerwowała. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wybiegła z domu , marząc tylko o tym, by nie musiała jeszcze dziś uciekać.

***
     Wbiegł na szeroki szpitalny hol, nie zwracając uwagi na krzyki pielęgniarek lub niezadowolonych pacjentów, których przez przypadek potrącał. Mijał puste, lub zapełnione sale, zaglądając do nich przez szyby.  Zatrzymał się dopiero gdy zobaczył Dylana i Jamiego, pogrążonych w cichej rozmowie na granatowej kanapie. Oboje mieli zatroskane twarze, na których malował się głęboki smutek i zaniepokojenie. Co chwile nerwowo spoglądali na przeszklone drzwi, zakryte bladoniebieską roletą. Domyślał się, że to właśnie tam znajduje się jego przyjaciel.
    Podszedł do nich wolniejszym krokiem, dysząc ciężko. Obaj młodzi chłopcy na jego widok poruszyli się niespokojnie. Will usiadł w przetartym, granatowym fotelu tuż obok sofy. Spojrzał na nich pytająco. Obaj równocześnie pokręcili głowami.
- Nic jeszcze nie wiemy. Ma jakiś zabieg - Dylan wskazał głową na przeszkloną sale szpitalną.
- Co się właściwie stało ?- zapytał Will, doskonale znając odpowiedź na to pytanie. W przeciwieństwie do braci doskonale wiedział, co wydarzyło się dwa dni temu.
- Przyszliśmy do niego popołudniu. Tak jak zawsze. Nie mogliśmy wejść do mieszkania, więc no wiesz użyłem tego co zawsze- Jamie uśmiechnął się tajemniczo, mówiąc konspiracyjnym tonem, po chwili jednak spoważniał.- Znaleźliśmy go na podłodze w łazience. Był blady jak kreda, miał sine usta, wokół niego było pełno wymiocin i krwi. Baliśmy się, że nie żyje. Wezwaliśmy pogotowie. Gdy tylko przyjechaliśmy, od razu zabrali go tam- wskazał palcem na sale.
-Od tej pory, nikt nic nam nie powiedział. To trwa już ponad 40 minut - wyjąkał cicho Dylan.
Will odchylił głowę na oparcie fotela. Wpatrywał się blask białej, jarzeniowej lampy, od której światła bolały go oczy. Nie przejmował się tym zbytnio. Bał się o przyjaciela jak nigdy dotąd.Odkąd go zna, zawsze wydawało mu się, że ma niezwykły talent do pakowania się w kłopoty, zwykle jednak wychodził z nich obronną ręką. Teraz nie miał bladego pojęcia jak to się skończy i to, przerażało go najbardziej.
     Usłyszał dźwięk rozsuwanych drzwi i głosy lekarzy wydających dyspozycje dyżurującym pielęgniarkom.  Wszyscy chłopcy poderwali się z miejsca. Will zamrugał kilkukrotnie powiekami, aby pozbyć się uporczywych niebieskich plamek. Przymrużył oczy i zobaczył, że w ich stronę szedł dojrzały mężczyzna. Siwiejące włosy miał starannie zaczesane do tyłu. Kilka kosmyków opadało na jego duże, szaroniebieskie oczy, które spoglądały na chłopców z ciekawością i powagą. Ostre rysy twarzy, złagodzone były przez panujący na niej spokój. Rudowłosy spojrzał na niego, jednocześnie czując niewyobrażalną ulgę. Dobrze znał tego mężczyznę, który szedł do nich, ściągając niebieskie rękawiczki, które włożył do kieszeni kitla. Will dostrzegł, że w niektórych miejscach widnieją na nim czerwone plamy. Poczuł mdłości na samą myśl o tym, że to krew Gryffina. Doktor skłonił głową na powitanie, a potem niedbale przeczesał włosy palcami.   
- Nazywam się Henry Grey i jestem chirurgiem. Właśnie wykonaliśmy zabieg, który uniemożliwił rozprzestrzenianie się zakażenia we krwi pacjenta, oraz dający możliwość uratowania kończyny. Wasz brat, miał wiele szczęścia, ktoś bardzo sprawnie usunął mu odłamki prawdopodobnie szkła. Gdyby nie to, cała sprawa mogłaby się o wiele gorzej skończyć.
Will poczuł jak niewyobrażalny ciężar, znika z jego klatki piersiowej. Odetchnął głęboko, spoglądając z ulgą na doktora.
- Czyli nic mu nie jest ? Będzie mógł wrócić z nami do domu ? - zapytał się , spokojnie ważąc słowa Dylan.
- Niestety nie dzisiaj. Rana po usunięciu szkła została bardzo zaniedbana, oczyściliśmy ją i zszyliśmy. Jednak musi zostać na obserwacji przynajmniej do jutra. Jest bardzo wyczerpany. Musi dostać wszystkie potrzebne kroplówki i witaminy. Bez pewności, że wszytko z nim w porządku nie mogę go stąd wypuścić.
- Możemy z nim porozmawiać ?- zapytali bracia, niemal jednocześnie.
- Niestety może wejść do niego tylko jedna osoba. Jednak zanim was zostawię, muszę wam zadać kilka pytań - chłopcy spojrzeli po sobie, zaniepokojeni tajemniczym tonem doktora.- Wasz brat ma wiele ran na ciele oraz siniaków , jego krew też ma bardzo dziwny odczyn, dlatego będę musiał powtórzyć badania. Rany wyglądają jak blizny po walkach. Nie mogę tego tak zostawić, ta dzisiejsza również wygląda niepokojąco. Wiecie dobrze, że ostatnio w naszym hrabstwie, jak plagi powstają kluby walk. Czuję się w obowiązku zadzwonić do szeryfa. Bardzo mi przykro, ale jako szef oddziału tej klinki, nie mogę postąpić inaczej.
- Panie doktorze, proszę tego nie robić to był tylko głupi wypadek. On nie bierze udziału w żadnych walkach - Dylan wbił w Henrego błagalne spojrzenie - Po prostu....- Jamie trącił go dyskretnie łokciem w żebra - byli pijani. No wie pan. On i nasz najstarszy brat. Kłócili się, no i zaczęli się szarpać. Sam pan widzi jak to się skończyło. Nie chcemy kłopotów. To naprawdę...nic wielkiego. 
Chirurg spojrzał na nich uważnie. Przyglądał się po kolei każdemu chłopcu, jakby coś analizował. Po chwili uśmiechnął się delikatnie, jednak patrzył na nich surowym wzrokiem.
- Dobrze. Nie zadzwonię do szeryfa Barksdale, ale jeżeli tylko dostanę kolejnego pacjenta podejrzanego o udział w walkach ulicznych. Możecie być pewni, że szeryf na pewno się u was pojawi.
Skinął głową na pożegnanie i odszedł pośpiesznie w głąb korytarza.
      Chłopcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Nie było im łatwo wybrnąć z tej sytuacji. Nie chcieli, aby doktor węszył w ich życiu, a tym bardziej nie mieli ochoty na wizytę Barksdale'a w ich domu. Nie potrzebne im były kłopoty szczególnie wtedy, gdy chcieli nie istnieć. Will zmrużył oczy, patrząc na drzwi do pokoju szpitalnego.
- Który z nas do niego idzie ?- spytał Will spoglądając na towarzyszy. Jamie roześmiał się szczerze, a na jego policzkach pojawiły się dwa dołeczki.
- Nie zadawaj nawet takich durnych pytań. Sprawa jest chyba jasna - spojrzał wymownie na Willa swoimi zielonymi oczami i chwycił swoją kurtkę z kanapy. Pociągnął młodszego brata za koszulkę - Zobaczymy się w domu.  Obaj nastolatkowie oddalili się do windy, w której po chwili oczekiwania, zniknęli.
        Podszedł do sali, gdzie odpoczywał jego przyjaciel. Chwycił za pozłacaną, okrągłą klamkę i pociągnął ją delikatnie. Drzwi ze szmerem poruszających się niewielkich kółek, przesunęły się w lewo. Wślizgnął się cicho, zasuwając je za sobą. W środku panował półmrok, rozświetlony jedynie przez niewielką lampkę nocną, stojącą w kącie. Komputery cicho szumiały. Monitory w większości były wyłączane. Gryffin leżał na plecach,  z głową opartą na płaskiej, białej poduszce. Rudy spojrzał na jego rękę, owiniętą grubym bandażem. Do wenflonów w zagięciach łokci, sączyły się przez przezroczyste rurki różnego rodzaju płyny. Spojrzał na jego skamieniałą twarz. Jego powieki były szczelnie zamknięte, usta wciąż miały lekko siny odcień, a twarz  nabierała pomału żywszego koloru. Był nieprzytomny, jedynie klatka piersiowa poruszając się miarowo, była oznaką tego, że żyje.Will usiadł w beżowym, wąskim fotelu i utkwił wzrok w pogrążonego we śnie bruneta. Nie potrafił sobie wyobrazić co by czuł, gdyby go stracił.

***

       Czuł ból w ramieniu i gorzki smak w ustach, kiedy mężczyzna o ciemnych włosach i szerokich ramionach, biegł z nim przez wąski korytarz, kurczowo trzymając go za rękę. Jego nogi ślizgały się na niestabilnej, jasnej, betonowej posadzce. Młody chłopiec odwrócił się za siebie, w panice orientując się, że nie słyszy już stukotu butów na obcasie o świeżo wypolerowaną podłogę. 
- Nie odwracaj się ! - usłyszał surowy, przepełniony bólem głos mężczyzny. Zbiegli po schodach na niższy poziom, umykając w pierwszą alejkę korytarza.
      Starszy mężczyzna kucnął na wprost chłopca. Miał brązowe zmierzwione włosy, z nosa kapała mu krew, plamiąc krzywo rozwiązany, jasny krawat. Drogo wyglądająca marynarka, była naderwana w kilku miejscach. Położył poranione dłonie na ramionach dziecka. Przestraszony malec wpatrywał się w niego dużymi, brązowymi oczami.
- Gd...Gdzie jest mama ?- wyjąkał maluch, odwracając się za siebie, ledwo tamując łzy. Mężczyzna położył dłonie na policzkach chłopca, nakierowując jego wzrok wprost na jego piwne oczy, pełne mądrości i bolesnych doświadczeń. Utkwił spojrzenie w tęczówkach syna, identycznych jak u jego żony. Spojrzał na niego z powagą.
- Posłuchaj synku. Za nami jest korytarz na którego końcu jest szyb awaryjny, pamiętasz jak zawsze się tam chowałeś- chłopiec skinął głową, a po jego zaróżowionej z wysiłku twarzy spłynęły łzy. Mężczyzna uśmiechnął się do niego i pogłaskał go po policzkach, ocierając słone krople wierzchem dłoni.- Będziesz biec do tego miejsca ile sił w nogach, nie odwracając się za siebie, choćbyś nie wiem co usłyszał, wyślizgniesz się przez szyb na zewnątrz. Tam będzie na Ciebie czekała pani w czerwonym swetrze. Chwyci Cię za rękę i skoczycie, nie musisz się jej bać. Ona Ci wszytko przekaże, to co Ci zostawiłem. Nie wiem czy jeszcze kiedyś się spotkamy, ale Gryffin, musisz wiedzieć jedno, jesteś o wiele bardziej wyjątkowy niż kiedyś będzie Ci się wydawać. Obserwatorka powiedziała mi, że kiedyś spotkasz dziewczynę, będzie...
- Wiesz co narobiłeś ?! Jak mogłeś okazać się takim idiotą !
Gryffin wybudzał się z głębokiego snu, nie podobało mu się to, że dziewczyna przerywa mu tak dawno  zapomniane wspomnienie. Wiedział, że E.V, wrzeszczy na niego. Robiła to dość często i to o byle głupstwa. Uśmiechnął się sennie,  szykując jakąś ciętą ripostę. 
- To nie była moja wina. To po prostu był impuls, ja nie panowałem nad sobą. 
- Och świetnie i to ma cię tłumaczyć ! Twój impuls może zabić nas wszystkich i to najpóźniej jutro. Nie rozumiesz, to już się zaczęło. Łowcy ze wszystkich Wydziałów zostali wypuszczeni.
Gryffin uchylił powieki, zaniepokojony dziwną wymianą zdań, która w zupełności nie pasowała do scenerii w jakiej wydawało mu się, że się znajduje. Przez rozmyty obraz dostrzegł dwie postacie, które stały na przeciwko siebie. Na widok długich, ciemnych włosów, opadających w miękkich falach na biodra dziewczyny , jego serce zaczęło bić o wiele szybciej niż powinno. Wolniej od pulsującego tętna, odzyskiwał jedynie wzrok. Para młodych ludzi, zażarcie się ze sobą kłóciła. Jak przez mgłę widział, jak dziewczyna popycha wysokiego i chudego chłopaka, który wyciągnął ręce w obronnym geście. Denerwował się, że nie może słyszeć wszystkiego, o czym mówią.
- Znajdę ich. Nie zbliżą się do miasta - powiedział z mocą w głosie chłopak. 
- Niby jak chcesz to zrobić ?! Nie znajdziesz ich w sieci. Podczas polowań, nie umieszczają żadnych listów gończych.- warknęła dziewczyna jadowitym tonem, chłopak zamilkł, gwałtownie siadając w fotelu.
Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nastolatkę słowem, jego postać E.V rozpływała się. Świadomość i zmysły bruneta przestawały wariować, wracały do normy. Zaczął dostrzegać różnice w odbieranych bodźcach. Ten głos był zbyt czysty, Evelyn przez cały czas mówiła zachrypniętym głosem. Poczuł ból w okolicy serca, które bardzo szybko uspokoiło swój szaleńczy bieg.  Zacisnął mocno powieki "Ona już nie wróci" - wyszeptał bezgłośnie - i uchylił je ponownie
Ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Nie miał bladego pojęcia jak się tu znalazł.
Ciemne podłogi wyłożone grubym linoleum, nie odróżniały się niczym od nocy panującej na zewnątrz. Elektroniczne urządzenia, przypomniały małe telewizorki w białych obudowach. Był w szpitalu i nie podobało mu się to. Dziwny niepokój ogarnął jego ciało na widok dwójki intruzów, których sylwetki oświetlała jedynie niewielka lampka nocna.
Chłopak siedział pochylony, z głową ukrytą w dłoniach. Dziewczyna siedziała na drewnianym stoliku, wpatrując się w niego z irytacją. Jej długie, poplątane w fale włosy, w mdłym świetle lampy nabrały koloru wiśni . W Gryffinie zawrzało, jednak zanim zdążył się odezwać. Usłyszał cichy szept rudowłosego przyjaciela.
- Musimy uciekać, prawda ?
- Już za późno, nie zwiejemy daleko. 
- To wszystko moja wina - przeczesał w nerwowym geście rudą czuprynę, jego przepełniony bólem głos rozniósł się cichym echem po pomieszczeniu - Gdybym nie skoczył...
Z głębi pokoju doszedł do nich głośny, przeciągły jęk. Zaskoczeni nastolatkowie odwrócili się w stronę źródła dźwięku. Sara poderwała się z miejsca, podbiegając bliżej drzwi. Nie ufnie patrzyła na bruneta, leżącego na szpitalnym łóżku. Gryffin wbił srogie spojrzenie w Willa.
- Błagam Cię, tylko mi powiedz, że żartujesz.
                                                                          ***
     Mężczyzna siedzący przy mikroskopie, obserwował płytki krwi, szukając w nich wszelkich nieprawidłowości. Wydrukował wyniki i położył je na biurku. Porównywał je z rezultatami badań jego nowego pacjenta. Wszystko się zgadzało. Usłyszał ciche pukanie do drzwi. Pośpiesznie zamknął wszystkie teczki na biurku.
- Proszę wejść - do gabinetu weszła młoda pielęgniarka w niebieskim uniformie. 
- Doktorze Grey, nie znalazłam pacjenta o takim nazwisku. Uregulowali już należność, za opiekę tego młodego chłopaka. To co teraz zrobimy, mam wezwać szeryfa ?
- Nie Cassi, sam się tym zajmę - uśmiechnął się ciepło do młodej kobiety.
- Jak doktor sobie życzy. Mogę jeszcze w czymś pomóc ?
- Tak. Zaczekaj chwilkę. - Powkładał wszystkie próbki krwi do niewielkiego stojaka i wsunął je do specjalnego szarego pudełka. - Zanieś to do "lodówki", bardzo Cię proszę - posłał dziewczynie kolejny uśmiech.
- Oczywiście doktorze. 
Kobieta zabrała z rąk doktora pakunek z próbkami i wyszła, cicho zamykając drzwi. Henry obrócił się na fotelu, przeczesując siwiejące już włosy palcami. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej złoty sygnet. Obracał nim w palcach, przypatrując się wygrawerowanemu łacińskiemu napisowi na obręczy, wokół czarnego kruka. Uśmiechnął się spoglądają na deszcz, uderzający w przydymione szyby gabinetu. W końcu to on ma coś, na czym im zależy. 

*** Ogłoszenia !!!
            Tak, więc jak widzicie jest już nowa notka, chyba pierwszy raz na czas ;). Nowy rozdział, oczywiście w naszym stałym terminie ;) 
            Co najważniejsze , miałam problem z GG i usunęły mi się kontakty z grup blogowych. Dlatego proszę osoby, które CHCĄ być informowane i te które BYŁY informowane, o to by jeszcze raz napisały do mnie na GG (nie dot, osób, które pisały do mnie w zeszłym tyg)
           Co do nowych blogów, które znalazły się w Polecanych, na szczególna uwagę z Waszej jak i Mojej strony zasługuje blog http://tajemnice-everton.blogspot.com/. Jest to niesamowicie zapowiadająca się historia o tajemniczych siostrach wampirzycach. Opowiadanie pisane jest, wspaniałym, lekkim i bogatym stylem. Jak na razie jest tylko Prolog i pierwsze 2 rozdziały, ale ja już miałam dreszcze czytając pierwsze akapity :) 
           Przypominam, że jeżeli ktoś chce znaleźć się w Polecanych, niech pozostawi adres wraz z komentarzem. 
          Jeszcze jedno małe ogłoszenie. Wielu z was pisze, że pomału gubicie się już w zdolnościach, dlatego w przyszłym tygodniu pojawi się specjalna zakładka, opisująca każdą z nich, myślę, że to trochę ułatwi sprawę. Co do podstrony o bohaterach, będzie na bieżąco uzupełniana, ponieważ bardzo trudno szuka mi się zdjęć, aby choć trochę pasowały do moich wyobrażeń postaci.  
       
           Czekam na to co myślicie, o powyższym rozdziale ;)
      
              

poniedziałek, 14 maja 2012

16. Taktyk


-               - Z przykrością muszę cię poinformować, że chyba jesteś w mojej drużynie. Will jesteś Taktykiem, czasami mówi się też o was Architekci, bądź Budowniczy. To zależy.
    - Od czego ?
    - Od tego jaką specjalizacje sobie obierzesz.
    - Nie rozumiem – Rudy chłopak spojrzał w stronę horyzontu. Ciemne, deszczowe chmury unosiły się nad wzburzonym morzem. Podskoczył i usiadł na wilgotnym kamieniu obok Sary. Przez chwilę spoglądał na swoje zniszczone adidasy, wolno poruszając nogami. Podniósł głowę i spojrzał w oczy dziewczynie, siedzącej przy nim i patrzącej na niego ze współczuciem. Ta szybko odwróciła wzrok, nie chciała patrzeć na niego, na bezradność wypisaną w jego oczach. - Dlaczego nie mogę być po prostu zwyczajnym kujonem ? - usłyszała jego szept.
    - Dlaczego ja nie mogę być zwyczajną dziewczyną ? Każdy z nas zadaje sobie to pytanie.- Sara spojrzała na niego, siląc się na delikatny uśmiech, jednak Will nie patrzył na nią.Wpatrywał się w czubki swoich butów, obklejonych piachem.
           Siedzieli w ciszy, każdy pogrążył się w swoich myślach, które co kilka sekund zagłuszał huk fal, uderzających o kamienie przy brzegu. Krople deszczu wolno opadały na piasek, tworząc niewielkie mokre kratery. Co chwilę jakaś zabłąkana kropelka, spływała po ich twarzach lub osiadała im na włosach, tworząc coś na wzór rosy. Sara spojrzała w niebo i zmarszczyła nos w niezadowoleniu. Szturchnęła Willa delikatnie łokciem. Ten nieprzytomnie spojrzał na nią, jakby zupełnie zapomniał o jej obecności.
    - Chodź musimy już iść. Chyba, ze chcesz tu siedzieć i marznąć.- Rudy w odpowiedzi zeskoczył z kamienia, wyginając przy tym nerwowo stopy, które co raz głębiej zanurzały się w piach.
    - Masz rację, odwiozę Cię, albo wiesz może będzie lepiej jeżeli ty poprowadzisz.
    Sara skinęła głową. Kluczki zabrzęczały, spadając na jej otwartą dłoń.
          Oboje w nerwowej ciszy ruszyli w stronę lasu. Sara zdawała sobie sprawę, z tego, że on ma setki pytań i jeżeli nie zada ich dzisiaj, to jej telefon nieustannie będzie dzwonił przez kolejne dni. Wiedziała, jak trudno poradzić sobie z tym, że jest się kimś innym, że na pozór zwyczajna inteligencja, okazuje się w jego przypadku dziwną bronią. Sara poznała kilku Taktyków, jednak zawsze ta zdolność wydawała jej się osobliwa, zupełnie nie użyteczna. Na wyspie było kilku takich, ale nigdy nie miała z nimi kontaktu, chodzili zupełnie innymi ścieżkami, należeli do grupy Epsilon tak jak Fantastycy. Wydział trzymał ich na poziomie -6 na tak zwanej kwarantannie. Trafiały tam wszystkie zadziwiające i trudne do opisania przypadki. Dziewczyna spojrzała na Willa, nie mogła zrozumieć dlaczego Wydział w ogóle poświęcał im czas. Co jest w nich takiego niezwykłego.
          Doszli już do auta. Stare, pordzewiałe z każdej możliwej strony Camaro, nie wyglądało zbyt kusząco nawet dla złodzieja. Wsiadła, delikatnie trzaskając drzwiami i otwierając drugie od strony pasażera. Skulony Will, usiadł obok niej.
    Dziewczyna spojrzała na niego wyczekująco, zapadając się w o dziwo miękki i wygodny fotel.
    - Pytaj, o co chcesz ?
    - Kiedy ? - Sara spojrzała na niego ze zdumieniem. Na początku nie wiedząc w zupełności o co mu chodzi, dopiero po chwili zrozumiała.
    - Nigdy – chłopak spojrzał na nią zaskoczony – Teoretycznie oczywiście. Nie zakwalifikują Cię do grupy ani nie będą specjalnie cię szukać, jeżeli sam się nie przyznasz, ze posiadasz dodatkowe zdolności. Gdy Cię dopadną, to na pewno jeden ze Szperaczy odkryje aktywność no i wtedy zrobią ci testy, ale to jest jedna z kilku zdolności, którą jak się uprzesz to nie odkryją.
    - Jesteś pewna ?
    - Tak znam Szperacza, kiedyś mówił mi jak to działa. Ciebie to nie dotyczy, uwierz mi.
    Rudy kiwnął w zamyśleniu głową, a po chwili uśmiechnął się. Na widok jego rozanielonej twarzy zachciało jej się śmiać.
    - Co cię tak bawi ?- zapytała, nie mogąc ukryć ciekawości. Czasami był dla niej zupełnie nie przewidywalny.
    - Wciąż jestem wolny, nie muszę się martwić, ze banda Czytaczy, Tropicieli i innego rodzaju paskudztwa wpadanie mi do domu.
    Sara wywróciła oczami. Zastanawiała się, czy opowiedzieć mu o Epsilonie, w sumie jeżeli go złapią to trafi właśnie tam. Spojrzała na niego, znów wrócił wyluzowany Will, nie chciała go martwić, nie było jeszcze takiej potrzeby, żeby straszyć go poziomem -6. Słyszała o ty miejscu przedziwne, przerażające pogłoski, ale w końcu to tylko historyjki.
    Chłopak ponownie spoważniał i spojrzał uważnie na dziewczynę.
    - Sara mówiłaś coś o specjalizacjach o Architektach i Budowniczych, o co z tym chodzi ?
    - Widzisz i tu zaczynają się schody. Nie mam bladego pojęcia. Co ty dokładanie potrafisz ? Pisałeś mi w esemesie, że widzisz plany, dotykając ścian lub kody kart kredytowych, kiedy trzymasz je w dłoni. Jak ty to widzisz ?
    - Ja nie widzę planów takich rysowanych, oczywiście mogę je naszkicować. Jednak najczęściej wygląda to tak, że na przykład muskam ścianę budynku dłonią. W tym samym momencie w mojej głowie pojawiają się setki korytarzy w trójwymiarze, tak jakbym przechodził nimi w zawrotnym tempie. Robi się mętlik, tunele nachodzą na siebie, no i wtedy zaczynam wariować, najczęściej myślę wtedy o ucieczce. Intensywnie się na tym skupiam i pojawiają  się korytarze, które mają mocniejsze kolory, wiem, że one prowadzą do wyjścia najkrótszą drogą. To jednak nie wszystko, kiedy dotykam palcami np. systemu alarmowego, kart płatniczych, bankomatów widzę wszystkie kody, po prostu mam liczby przed oczami. Podobnie jest z komputerami, dlatego tak łatwo włamuję się do każdego systemu.
    - To tak jak Energetycy- mruknęła pod nosem Sara, nie rozumiejąc na czym polega jego wyjątkowość.
    - Energetycy ?! Hmm...Coś słyszałem i czytałem, nie w zupełności to nie jest to samo.
    - Wiem. Energetycy tworzą dodatkowo pole siłowe, są jak przewodnicy prądu. Kiedy chcą się gdzieś włamać po prostu podpinają się jak wtyczki. Ty to coś zupełnie innego. Nie wytwarzasz pola siłowego. Działasz jak czytnik, po prostu odczytujesz informacje. Bezsensu w zupełności to nie to samo, inaczej nie dostalibyście specjalnej grupy.
    - Sara. Przed chwilą powiedziałaś, że nie będą na mnie polować i jeżeli im się nie przyznam to mnie wypuszczą.
    - Raczej Cię zabiją, albo wezmą na testera.
    Chłopak siedzący obok jęknął. Sara spojrzała na niego przepraszająco.
    - Nie to miałam na myśli. Wiesz, że zaczęły się Polowania. Teraz jest niebezpieczny okres. Bandy Łowców będą poszukiwać nowych osobników. Nie tylko oni. Cienie też będą walczyć o każdą zdolność. Przez dwa miesiące będą przemierzać wszystkie zakątki tego świata. Nie ukryjemy się przed nimi chyba, że masz miejscówkę na środku pustyni jak Gryffin.- widziała jak na wspomnienie imienia chłopaka, Will kątem oka spojrzał na jej zabandażowaną dłoń i siniaki w okolicach krtani. Uchylił usta, chciał coś powiedział, jednak zaraz przygryzł dolną wargę. Sara westchnęła.
    - Coś jeszcze potrafisz, lub chcesz o coś zapytać ?
    Rudy pokiwał przecząco głową. Po chwili jednak otworzył usta, aby zaraz je zamknąć.
    - Możemy jeszcze tu posiedzieć ?
    - Jasne. Nie śpieszy mi się.
        Krople deszczu głośno bębniły w dach samochodu. Ulewa wodospadem spływała po przedniej szybie, za którą majaczyły rozmyte kontury lasu. Patrzyła przed siebie, miarowo uderzając palcami o kierownicę. Will siedział skulony, strzelając kostkami w palcach. Ten rytmiczny dźwięk, wywoływał falę dreszczy na plecach Sary.
    - Mógłbyś przestać- warknęła na niego. Przerażony tonem jej głosu, spojrzał na nią ze skruchą i rozprostował palce. Cisza ponownie zapanowała w aucie. Po chwili spokojny głos chłopaka przedarł się, przez szum deszczu.
    - Jak tam jest...No wiesz na wyspie ?- wyjąkał, obserwując krople spływające po bocznej szybie. Sara wzięła głębszy wdech.
    - Na początku czujesz się jak w szkole. Chodzisz na zajęcia, mieszkasz ze współlokatorem. Wieczorem bawisz się w klubie, popisujesz się zdolnościami, pijesz drinki. Grasz na pieniądze,a raczej na punkty, które później wymieniasz na gotówkę, gdy opuszczasz mury ośrodka. Masz wolne przepustki za dobre sprawowanie, możesz podróżować gdzie chcesz. Odwiedzać rodziców. Przez cały ten czas utrzymują cię w przekonaniu, ze jesteś idealnym dzieckiem Boga, stworzonym przez niego do tego, by ratować świat przed innymi. No wiesz taki American Dream dla paranormalnych. No i wierzysz im. Jedyne co musisz dla nich robić, to zabijać, wtedy wydaje ci się to małą ceną, za życie jakie wiedziesz. Czujesz się jak żołnierz na misji. Bo przecież zabijając, robisz coś dobrego. Z czasem jednak zaczynasz dostrzegać luki. Widzisz przez pryzmat mydlanego świata, ze coś tu nie gra. Dostrzegasz rysy. Zastanawiasz się dlaczego niektórzy znikają ? Każdego wieczoru widzisz na dużych telebimach, znajomych którzy polegli. Oddajesz im honory, a jednak zaczyna ci świtać światełko. Dlaczego giną Ci z Zety, którzy nie mają żadnych zdolności ? Co się stało z dziewczyną i chłopakiem, którzy byli w sobie szaleńczo zakochani ? Czemu nigdy nie możesz wjeżdżać na poziomy od -5 ? Dlaczego twoi koledzy, których zabrano na zabiegi, już nie wracają ? Co się dzieje z osobami, które zaczynają węszyć ? Zaczynasz mieć setki pytań, później odkrywasz odpowiedzi karta po karcie. Jesteś przerażony, za każdym razem gdy wychodzisz na powierzchnie, marzysz o tym by uciec. Wtedy jednak jest już za późno. Wiesz, że GPS pod twoją skórą, to nie jest zwyczajna zabawka dzięki której cię namierzają. Jeżeli uciekniesz, wystarczy jeden przycisk, a trucizna zawarta w kapsule trafi do twojego krwiobiegu. To samo dzieje się jeżeli chcesz go usunąć. Chyba, ze znasz dobrego Uzdrowiciela, który Ci to wyciągnie. Każde kolejne zlecenie traktujesz jak śmierć dla twojej duszy, czasami nie masz już siły pociągnąć za spust. Bo wiesz, że ideały o które tak bardzo walczysz to zwykła rzeź. Kiedy jesteś już na granicy obłędu, żyjąc tylko po to by ratować bliskich, a jedyne o czym marzysz to śmierć. Dostajesz nagle zlecenie, odnaleźć chłopaka, sprowadzić go na Wyspę. Zostajesz Łowcą. Chłopak ten czekał już na Ciebie, nie wyglądał na zaskoczonego twoją wizytą. Niespodziewanie zaczyna opowiadać Ci o lepszym życiu. O mieście pełnym paranormalnych, chronionym przez Cienie, którego nie znajdzie nikt na mapie, gdzie nie trafisz bez przewodnika. W twoim sercu rodzi się nadzieja na normalne życie. Dajesz chłopakowi klika dni, wciąż udając, że go poszukujesz. On wszystko organizuje, znajduje przewodnika. Myślisz o tym jak nie wiele czasu, dzieli Cię od wolności. Wyobrażasz sobie jak żyjesz w mieszkaniu razem z mamą, jak chodzisz do szkoły, może nawet zakładasz rodzinę. Wkrótce zjawia się z kilkuletnim wietnamskim chłopcem. Ten patrząc na mój tatuaż gestykuluje i krzyczy do młodego Portugalczyka, że nie może mnie zabrać, ze ja to śmierć. Nieznany mi chłopak powierza mu swoje życie za moje. Wzruszona jego gestem, puściłam dłoń Wietnamczyka, za nim ten wykonał skok. Portugalczyk spojrzał na mnie zaskoczony. „Obiecuję, że będę Cię chronić”, mówię mu i znikam. Kilkanaście tygodni później mijam go na korytarzu Wydziału. Wściekła proszę go o wyjaśnienia. Ten mówi mi, że jest tutaj nie przypadkowo, że w Mieście Cieni nie dzieje się dobrze, że od lat 70 wiele się zmieniło, ludzie są tam tyranizowani. Mówi, ze poznał tam dziewczynę, która pomogła mu przeżyć pierwsze kilka dni. Należy ona do ruchu oporu, który chce stawić czoło Cieniom i Wydziałowi, dlatego potrzebują wtyki na wyspie. Od tej pory pracowaliśmy razem. Zostałam jego strażniczką, zazwyczaj było tak, że chłopak i dziewczyna współpracowali. Przeglądaliśmy akta i tworzyliśmy zespoły. Selekcjonowaliśmy nasze zlecenia. Niektórych uwalnialiśmy i pozorowaliśmy ich śmierć, innych odsyłaliśmy do Miasta Cienia. Wtedy zaczęłam czuć, że żyję. Graliśmy na dwa fronty, podobało mi się to. Później jednak zaufałam nie tej osobie co trzeba, a reszta historii...sam ja przecież znasz. Dobrze wiesz, że Gryffin nie ściga mnie za to, że zwinęłam mu prezent spod choinki.
    Westchnęła z irytacją. Dopiero po upływie kilku sekund zorientowała się, że jej dłonie kurczowo zaciskają są na kierownicy, a oczy pieką od suchości.
    - Przepraszam nie potrzebnie zboczyłam z tematu. Nie wiem co mi się stało. Nie powinnam Ci tego w ogóle mówić- spojrzała na niego przepraszająco, próbując ukryć zdenerwowanie w głosie.
    - Nie, dobrze zrobiłaś. Teraz patrzę na Ciebie zupełnie inaczej. Ludzie źle Cię oceniają, nie znają, nie mają pojęcia o tym co zrobiłaś.
    - Mówiąc „ludzie”, masz na myśli Gryffina ? – spojrzała na niego ze złością. Chłopak zmarszczył nos. Uśmiechnął się skruszony.
    - Nie tylko jego. Ja też nie zawsze Ci ufałem. Domyślałem się, ze jesteś po naszej stronie. Jednak często dopadały mnie wątpliwości, szczególnie po tej sprawie z Jonach. Muszę Ci się przyznać, że na początku za kumplowałem się z tobą, żeby tylko dowiedzieć się co mi dolega. Chciałem twojej pomocy. Dlatego byłem twoim sojusznikiem- dziewczyna patrzyła na niego z rozszerzonymi źrenicami. Nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Poczuła się zdradzona. Zdjęła ręce z kierownicy i nacisnęła klamkę, która jak na złość zacięła się. Nienawidziła go, miała ochotę rozszarpać go na małe kawałeczki. Zaufała mu, wierzyła w niego. Szarpała klamką, jednak drzwiczki ani drgnęły. Przeklinała ten złom w myślach wszystkimi epitetami, jakie znała.
    - Sara zaczekaj – Rudy chwycił ja za ramię. Dziewczyna posłała mu lodowate spojrzenie.- Przepraszam. Wiem jak to zabrzmiało, ale ja naprawdę Cię lubię. Po prostu chciałem być z tobą szczery.
    - Jestem Ci za to wdzięczna. Nie musisz już udawać mojego przyjaciela. Wiesz już kim jesteś. Poproś Gryffina niech Ci znajdzie kolegę o podobnych zdolnościach.- Will puścił ramie dziewczyny, powrócił do poprzedniej pozycji, ponownie wpatrując się przez szybę. Nie mogła określić wyrazu jego twarzy. Stał się taki przygaszony.
    - Nie powiem mu...No wiesz o tym kim jestem. Znienawidzi mnie.
    Sara spojrzała na niego uważnie, poczuła jakiś dziwny skurcz w żołądku. Wiedziała co on czuje, teraz jest w podobnej sytuacji. Westchnęła przeciągle. Nienawidząc się za to, co zaraz powie.
    - Pomogę Ci, jak tylko będę potrafiła. Jednak nie licz na nic więcej.- Twarz chłopaka rozpromieniła się. Za to Sara ugryzła się w język.
    - Naprawdę ?
    - Nie na niby. Możemy już wracać ? Poszukam jakichś informacji o tobie, ty też szukaj. Wykorzystaj to swoje „coś”.
    - Dobra.
         Sara nie patrząc na niego i wyzywając się w myślach, zawróciła na leśnej drodze i wyjechała na główną drogę. Silnik głośno charczał przy każdej zmianie biegów. Doprowadzało ja to do szału, podobnie jak głucha cisza panująca w aucie.
    - Ten chłopak o którym mówiłaś. On jest jeszcze na wyspie ?- jeżeli był jakiś temat, o którym jeszcze chciała z nim rozmawiać. To ten na pewno do niego nie należał. Wdepnęła mocniej pedał gazu i wysyczała.
    - Nie- Will w zupełności nie przejął się tonem jej głosu.
    - Uciekł tak jak ty ?
    - Nie żyje- powiedziała przepełnionym bólem głosem, patrząc mu prosto w oczy. Odwróciła wzrok i skupiła się na drodze. Po chwili milczenia, Rudy zadał kolejne męczące pytanie.
    - Kochałaś go ? – Spytał zaciekawiony, uważnie ją obserwując. Sara zaśmiała się gorzko.
    - Słowo „kochać” ma wiele znaczeń. Nie zapominaj o tym.
          Jechali w ciszy. Nie odzywając się już do siebie. Po kilku minutach Will zaczął strzelać palcami. Sara zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo to ją drażni. Ile nie miłych wspomnień ten dźwięk rozgrzebuje w jej wspomnieniach. 
          Telefon Willa zadzwonił w kieszeni. Wyciągnął go i uśmiechnął się patrząc na wyświetlacz.
    - No i jak się beze mnie bawicie?- spytał beztroskim tonem, w zupełności nie pasującym do napiętej atmosfery panującej w aucie. Ktoś głośno i nieskładnie przekazywał wiadomości. Z każdym słowem rozmówcy, twarz Willa przybierała co raz bledszy odcień. Zaniepokojona Sara zwolniła, uważnie go obserwując. Półprzytomny chłopak wsunął telefon do kieszeni. Spojrzał na Sarę, strach był wypisany w każdym zakamarku jego twarzy. Przez myśli dziewczyny przebiegało setki przerażających scenariuszy.
    - Gryffin...- wyszeptał- Gryffin jest w szpitalu.
    Sara zahamowała gwałtownie. Will tylko spojrzał na nią i skoczył.
    - Co za idiota ! – warknęła Sara, z piskiem opon zawracając na drodze. 

    ***
    Nowa notka do tygodnia od pojawienia się 10 komentarza (tak wiem durna zasada, ale ja po prostu jestem ciekawa co myślicie o tym blogu :). Przypominam, że jeżeli chcecie znaleźć się w Polecanych lub Powiadamianych, piszcie w komentarzach i na GG. Kilka osób pytało mnie, czy istnieje możliwość podpisywania się swoim nickiem pod komentarzem na  blogspot bez logowania się ? Tak istnieje taka możliwość. Do tego służy zakładka NAZWA/ ADRES URL , jeżeli nie macie blogów po prostu wpisujecie tylko nazwę, także nie musicie korzystać z zakładki Anonimowy ;) Jestem bardzo ciekawa co myślicie o tym rozdziale.
        Chciałabym bardzo podziękować damonvampire, autorce intrygującego bloga z serii TVD, która zaczęła czytać te moje wypociny od początku i zostawiać pod nimi komentarze z bardzo pomocnymi uwagami. Obiecuję, że jak tylko znajdę więcej czasu, to zacznę poprawiać wszystkie błędy według twoich rad.
         Drugim fajnym blogiem jest ciekawa historia, którą zaczęła pisać Avalon warto do niej zajrzeć. Opowiada o dziewczynie, która jest nekromantą, więcej wam nie zdradzam po prostu sami zajrzyjcie ;) Naprawdę warto ;)

niedziela, 6 maja 2012

15. Plany

Stał oparty o ścianę jednej ze stacji benzynowych w Milton. Czuł jak zimno, przedziera się przez cienką podeszwę trampek, zamieniając jego stopy w taflę lodu. Dziewczyna z którą był umówiony, spóźniała się już dobre 15 minut. Zastanawiał się, po jaką cholerę sie na to zgodził. Nie znał jej, a mimo wszystko przyjął ofertę. Nie chciała mu wyjawić, dlaczego tak bardzo chce dokopać Grey'om. Połączył ich wspólny wróg, ale rola jaką ma w tym odegrać, co raz mniej mu się podobała. Poruszał skostniałymi palcami dłoni i spojrzał nerwowo na zegarek. Za 20 minut musi się stawić w ośrodku, nie chce podpaść w ostatnich dniach przed wyjściem. Podkulił ramiona i zaczął liczyć do stu, jeżeli dziewczyna się nie zjawi, odpuści ja sobie i powróci do starego planu.
Niebieskie światło rzucane przez jarzeniową lampę, zamigotało gwałtownie. Zaciekawiony spojrzał w górę. Lampa zasyczała, jak wąż w terrarium, a potem pękła na kawałki. Ostre odłamki poleciały w dół, chłopak odskoczył gwałtownie, jednak kilka odprysków pozostawiło małe rany na jego policzku. Zaklął siarczyście pod nosem. Wsadził ręce do kieszeni i zrobił pierwsze kroki w stronę głównej ulicy.
- Ykhm – zachrypnięty, dziewczęcy głos dobiegł z miejsca gdzie jeszcze przed chwilą, paliła sie lampa. Zaintrygowany spojrzał w tamtą stronę, cała ubrana na czarno nie odróżniała się niczym od ciemnej nocy. Gdyby się nie odezwała, odszedłby nie zauważając jej.
- Nie zauważyłem Cię. – wydukał po chwili. Stała z pochyloną głową nakrytą obszernym kapturem, na jego słowa nie poruszyła się nawet o milimetr. Jak kameleon stopiła się z mrokiem. Rozpięła zamek bluzy i wyciągnęła grubą kopertę. Rzuciła nią w stronę chłopaka, wciąż nie podnosząc głowy. Zajrzał do środka, poczuł zapach świeżo wydrukowanych zielonych banknotów, który uderzył mu do głowy jak tequila. Po chwili opanował się i spojrzała nią nie pewnie.
- Jesteś pewna, że powinniśmy to zrobić ? Wiem , że przez telefon powiedziałem ci, ze to zrobię, ale ja mimo wszystko nie chcę go...
- Nic mu nie będzie- jej głos, zimny i wyniosły przeszył go jak ostrze. Poczuł jak gęsia skórka, występuje mu na skórze.
- Uwierz mi, on nie będzie w stanie tego przeżyć.
Po raz pierwszy postać w czerni podniosła głowę. Zielone tęczówki błysnęły w mroku, nie widział jej twarzy, ale nawet stojąc kilka metrów od niej, poczuł jak kącik jej ust uniósł się lekko w górę.
-Ona nie pozwoli mu umrzeć- dziewczyna odwróciła się, i wyszła wolno za róg budynku na parking. Chłopak stał osłupiały, ściskając w ręku szarą kopertę. Ocknął się po kilku sekundach i zaczął za nią biec. Na pustym parkingu nie zobaczył nikogo. Okręcił się wokół własnej osi.
- Hej ! Gdzie jesteś ?!- zobaczył ruch w ciemności nocy- Zaczekaj !- po pustym parkingu rozniósł się chłody i sztywny śmiech dziewczyny, a potem już tylko dźwięk kolejnej tłuczonej jarzeniówki.

***
Wepchnęła do czarnego worka ostatnie pozostałości lampy. Zawiązała worek i rzuciła go obok dwóch innych na podłodze. Rozejrzała się po pokoju. Z pobojowiska jakie tu zastała kilka godzin wcześniej nic nie zostało. Wszystko lśniło czystością, a w powietrzu unosił się przyjemny, sosnowy zapach płynu do podłóg. Opadła na miękki materac. Spojrzała w nieskazitelnie biały sufit. Z jej ust wyrwał się cichy jęk. Spojrzała na dłoń. Strupy, które porobiły jej się wczoraj, właśnie pękły. Przez lekko zabrudzony bandaż, przesączała się burgundowa ciecz. Zacisnęła powieki, aby nie myśleć o nieprzyjemnym swędzeniu i próbowała skupić myśli na czymś zupełnie innym. Starała przypomnieć sobie jakieś szczęśliwe chwile, ale nie pamiętała zupełnie nic. Jakby jej życie zaczęło się na wyspie, nie potrafiła sięgnąć pamięcią do wcześniejszych lat. Nie miała żadnych wspomnień. Tęsknym wzrokiem spojrzała w stronę szafy, w której na dnie leżał plecak, a w nim stara fotografia. Podniosła się lekko, a po chwili ponownie opadała na materac. Nie powinna po nią sięgać. Nie chciała patrzeć teraz na rodziców. Nie mogła. To przez nią jej mama straciła życie, chciała spłacić wobec niej dług, zwabiając wszystkich, którzy brali udział w zabiciu jej. Jednak zemsta nie przyniosła ukojenia. Pogrążyła ją jeszcze bardziej. Powodowało, że z każdym dniem nie mogła spojrzeć w oczy, dziewczynie którą widzi każdego ranka w lustrze. Nie chciała widzieć jej oczu, ich wyrazu.
Teraz utkwiła tutaj. Czuła jak z każdym dniem, powracało jej człowieczeństwo. Podobało jej się to, wciągało jak narkotyk. Każdy żart który usłyszała, śmieszył ją, najprostsze domowe czynności sprawiały, że czuła się lepiej. Głupie chodzenie do szkoły, odrabianie lekcji, jedzenie lunchu w stołówce, powodowało, ze chciała wstawać rano z łóżka. Więź, która odrodziła się miedzy nią a Jaredem, spowodowała, że poczuła, że jest to jej dom. Jednak życie nauczyło ją, ze wszystko kiedyś się kończy. Gdy dzień dobiega końca, zaczynał się nowy. Ktoś w jednej minucie umiera, a w tym samym czasie gdzieś na świecie rodzi się nowe życie. Każdy dom, prędzej czy później popada w ruinę. Tak też stało się teraz. Więź, która łączyła ją z Jaredem przerwała się. Nie jest już złączona nawet najcieńszą nitką. Chciała mu wszystko wyjaśnić. Wielokrotnie wyciągała
telefon, aby do niego zadzwonić, czy stawała pod jego drzwiami. Wiedziała, ze mogłaby mu zaufać, zrozumiał by ją, a przede wszystkim nie zdradził by jej. Może stałby się nawet jednym z Niewidzialnych. Odruchowo dotknęła tatuażu na ręce. Jednak wiedziała, ze nie może mu zdradzić swojej historii, zabiliby go jak tylko wyciągnęliby od niego informacje, albo zamknęli by go w ośrodku. Poczuła jak zalewa ją fala wściekłości. Nie mogła pojąć, dlaczego jej kuzyn zachował się jak kretyn ? Dlaczego nie rozumie, powagi sytuacji ? Wiedziała, że teraz gdy oddzielił się od niej murem. Nie będzie mogła go już tak chronić jak kiedyś. Zamknął przed nią swój umysł. Przestał pokazywać gdzie jest i co się z nim dzieje. Nie mogła obserwować go cały czas, a przez to nie mogła go chronić. To frustrowało ją najbardziej. Spojrzała ponownie w stronę szafy, tym razem z nadzieją. Jednak dość szybko porzuciła myśl, która wykiełkowała w jej umyśle. Jej człowieczeństwo, które odrodziło się z popiołów, zaczynało ją drażnić. Uśmiechnęła sie na myśl o tym co powiedziała by Dakota, patrząc teraz na nią.
- Wiesz co Sara, ale się zrobiłaś dupowata. Ogarnij się.
Wręcz usłyszała jej głos w swojej głowie. Zobaczyła jej brązowe, duże oczy, wpatrujące się w nią antypatycznie. Oczami wyobraźni zobaczyła, jak wydmuchuje kłębek dymu prosto w jej twarz. Poczuła w nozdrzach ostry, duszący zapach jej ulubionych, czerwonych Marlboro. Zawsze drażniło to Sarę. Nienawidziła jej nałogu, przez który miała popalone wszystkie wersalki w Schenzhen, a w mieszkaniu cały czas unosił się ten obrzydliwy zapach. Teraz jednak uśmiechnęła się na wspomnienie o niej. Były przyjaciółkami, wiedziały o sobie wszystko. Łączyła je więź, może nawet silniejsza niż ta, która łączyła ją z E.V, być może dlatego, że była prawdziwa. Zatęskniła za ich wspólnymi misjami, wprowadzaniem w błąd i wyśmiewaniem się ze zwiadowców Cieni, jak nieudolnie próbowali je złapać w zasadzki, które Dakota zawsze potrafiła przewidzieć z najmniejszymi szczegółami. Dakota żyła chwilą. Nigdy nie planowała niczego na dłużej niż jeden dzień. Zawsze twierdziła, ze to bez sensu, bo i tak wszystko widzi w swoich wizjach. Jednak najbardziej Sarze imponowało w Dakocie to, że żyła na krawędzi, prawie każdego dnia grając o swoje życie ze Śmiercią. Kiedy Sara zapytała ją dlaczego nie ma w niej strachu, odpowiedziała jej, że po prostu nie ma nic do stracenia. Nie musi patrzeć, za siebie, myśleć o rodzinie. Jest sama na nikim nie musi jej zależeć. Nie ma dla kogo żyć, więc żyje tak jak wymaga od niej chwila. Sara tak nie potrafiła, zawsze myślała o rodzinie. O bliskich krewnych jacy jej pozostali. O tym, ze musi ich chronić. Tak jakby życie jej najbliżsi było długiem, który musi spłacać, chroniąc ich. Dlatego nie potrafiła wziąć teraz plecaka i uciec. Bo bez przerwy powracała by tutaj, narażając ich na większe niebezpieczeństwo. Pomyślała jeszcze raz o Dakocie, wyobraziła sobie jak patrzy w jej pociemniałe z wrogości oczy.
- Masz rację człowieczeństwo jest do dupy. Jakieś propozycje na pozbycie się tej infekcji ?- zobaczyła jak spojrzenie jej przyjaciółki mięknie, jak zaczyna spoglądać na nią z ciepłymi ognikami w oczach.
- Mała zadymka na rozgrzewkę, a na początek po Danielsie – przesunęła po blacie szklanką z grubego szkła, w której zabrzęczały kostki lodu zalane ciemno bursztynowym płynem. Obie dziewczyny stuknęły się szkłem.
- To do dna siostrzyczko.
Sara otworzyła oczy. Poczuła sie samotnie na widok znajomych mebli i ciepłego koloru ścian. Rozejrzała się wokoło, nigdzie nie dostrzegła swojej przyjaciółki. Nie znajdowała się już w zadymionym barze w Schenzhen. Była w domu. Telefon za wibrował w jej kieszeni. Spojrzała na wyświetlacz, kilkukrotnie przeczytała dostarczoną wiadomość. Za każdym razem spoglądając na nią z pogłębiającym sie zaskoczeniem. Szybko odpisała. Podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej czarny dres, mocne skórzane rękawiczki bez palców. Przebrała się błyskawicznie. Wyszła na balkon, wskoczyła na balustradę. Uśmiechnęła sie do siebie, patrząc na odległość dzielącą ją od ziemi. Zeskoczyła z wysokości pierwszego piętra na miękkie wydmy, które zapadły się pod jej ciężarem. Wyszła i zaczęła biec nie oglądając się za siebie.

***
Gryffin przeglądał wszystkie policyjne strony internetowe. Poszukiwał jakiś niewyjaśnionych sytuacji, dziwnych zaginięć dzieci czy nastolatków. Wypadków samochodowych w których ginęli rodzice, a ciała dzieci nie znajdowano. Sfrustrowany co raz mocniej naciskał przyciski myszy. Nie podobało mu się to, kończył się grudzień, a było zbyt cicho. Przez ostatnie dwa miesiące nie było w żadnym miejscu na świecie zniknięć. Tak jakby wszystkie wydziały na świecie nagle przestały potrzebować rekrutów, co było dość dziwne, bo od lat 40 XXw, regularnie uzupełniali szeregi. Niepokoiło go to. Miał dziwne wrażenie, że nadchodzące Polowanie, to będzie po protu rzeź.
Dźwięk otwieranego zamka, odbił się echem od pustych ścian mieszkania. Brunet napiął wszystkie swoje mięśnie. Sięgnął po nóż leżący niedaleko klawiatury. Uspokoił sie dopiero jak przez szparę w drzwiach, zobaczył ruda czuprynę przyjaciela. Młody chłopak wsunął głowę na tyle na ile pozwalała mu srebrna zasuwa w drzwiach.
-Może byś tak ruszył dupę i mnie wpuścił.
Brunet zaśmiał się. Wstał i podszedł do drzwi z ciemnego drewna. Przesunął nogą karton zapchany ciężkimi rzeczami, barykadujący drzwi i odsunął zasuwę. Rudy wszedł do środka, otrzepując kropelki deszczu ze swoich włosów. W pomieszczeniu rozniósł się zapach wilgoci i ostry, cynamonowy zapach meksykańskiej potrawy.
-Żarcie jak dobrze. Umierałem z głodu- Gryffin chwycił szarą torbę z uśmiechniętym meksykaninem.
- Też miło Cię widzieć Gryffin.
Will poszedł za przyjacielem do niewielkiej kuchni. Usiedli przy drewnianym stole. Brunet wyciągnął dwa białe opakowania i podał jedno kumplowi. Will spojrzał na Gryffina. Był blady, miał spore zasinienia pod oczami, a na jego czole pojawiały się co chwile nowe kropelki potu. Przeniósł wzrok na rękę przyjaciela. Śnieżnobiały bandaż odznaczał się na ciemnej karnacji Gryffina nieskazitelną bielą.
-Jak twoja rana ?
-W porządku goi się.
Gryffin otworzył swoje pudełko i wbił plastikowy nóż w miękką tortillę. Prawa ręka zadrżała w momencie kiedy brał kęs.
-Nie wydaje mi się, że jest w porządku - odpowiedział ponuro Will. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść, pokaż mi tą ranę.
-Nie chwaliłeś się, ze kończyłeś medycynę. Z resztą daj spokój, jestem na tyle dużym chłopcem i chyba potrafię określić, czy rana mi się goi czy nie. Z resztą to nie moja pierwsza.
- Albo jesteś po prostu dużym debilem.
- No wiesz- obruszył się teatralnie Gryffin- zabolało mnie to dogłębnie.
Rudy ponownie wbił wzrok w kumpla. Wyglądał jakby miał się zaraz przewrócić. Resztę posiłku dokończyli w ciszy. Will pozbierał opakowania i wrzucił je do kosza.
-Zagramy w coś na xBoxie ?
-Stary nie masz tu nawet jeszcze mebli, a masz już xBoxa.
-No wiesz to podstawa przetrwania.
-Dylan i Jamie odwiedzą cię później, więc może z tobą zagrają.
-Nie zostajesz.- brunet spojrzał na niego ze zdziwieniem.
-Nie. Muszę wracać do pracy. Wziąłem jeszcze popołudniową zmianę. Kasa zawsze się przyda.-Gryfffin prychnął z pogardą .
-Nigdy nie rozumiem po cholerę tak tyrać, jak można mieć tyle kasy ile się chce w każdym momencie.
-Nie wszyscy są tacy jak ty- Rudy spojrzał na niego pobłażliwe.
-I to mój drogi przyjacielu jest wasz błąd.- Dotknął ramienia Willa i poszedł w stronę komputera.- Ach jak spotkasz gdzieś Jamiego, albo Dylana, to powiedz im, ze jak chcą spędzać czas z moją zajebistością, to maja przynieść coś do żarcia.
Will roześmiał się na głos i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Gryffin opadł na krzesło. Był zmęczony, jak nigdy wcześniej. Udawanie przed Willem, że wszystko w porządku, powodowało, że tracił o wiele więcej energii. Prawa ręka pulsowała bólem. Czuł się dziwnie. Miał wrażenie, że Will nie przyszedł do niego tylko na lunch. Chciał mu coś powiedzieć, widział jak kombinował na wszystkie sposoby, a jednak nie znalazł w sobie odwagi. Zastanawiał się o co mu chodziło. Poczuł nie miły ścisk w żołądku. Obrzydliwy kwas wypalał jego przełyk. Zerwał się z miejsca i pobiegł szybko do łazienki. Torsje targały całym jego ciałem. Przyłożył głowę do chłodnych, białych kafelek. Oddychał głęboko. Drżącymi dłońmi, odwinął bandaż.
- O kurwa- wyszeptał pod nosem. Wpatrywał się z obrzydzeniem na ranę która wyglądała, jak posklejana gumą balonową. Wyciągnął tubkę maści, którą dostał wczoraj od 65. Spojrzał na nią z nienawiścią i obrócił kilkukrotnie w dłoni. Wziął kolejny głębszy wdech i wycisnął jej zawartość na dłoń.
-Co cię nie zabije, to cię...
Obraz przed jego oczami zaczął pulsować tak, jak szybko bije jego serce, poczuł zbliżającą się kolejna falę torsji, osunął się na zimną podłogę.

***
Zakapturzona postać pojawiła się w pomieszczeniu. Chłopak siedzący w kącie, podniósł zaintrygowany wzrok znad książki, po chwili znudzony powrócił do poprzedniej czynności. Dziewczyna odwróciła się w stronę okna, pokrywającego prawie całą ścianę opuszczonego budynku. Strużka wody spływała po ścianie, tuż przy pękniętej szybie skapując dużymi kroplami na jej czarne glany. Strażnicy Cienia pojawili się na dole, odziani w czarne płaszcze. Patrzyli prosto na nią jednak wiedziała, że niczego tu nie widzą, prócz pustego magazynu. Dwóch mężczyzn wbiegło do budynku. Na metalowych schodach było słychać ich kroki. Dziewczyna wskazała palcem na chłopaka. Ten skinął głową. Oboje ubrali dwie białe maski i oddalili się w najgłębszy kąt górnej części ruiny. Mężczyzna zdjął rękawiczkę, dotknął palcami fotela oraz stolika. Zmarszczył brwi.
-Nikogo tutaj nie ma, jeżeli nawet był nie pozostawia po sobie śladu.
Drugi mężczyzna tylko skinął głową. Wyciągnął białe opakowanie, które przypominało dezodorant w aerozolu. Rozpylił je we wnętrzu. Mgiełka unosiła się w pomieszczeniu, drobnymi kropelkami opadając na podłogę. Mężczyźni czekali w skupieniu, obserwując otoczenie. Drobinki mgiełki zadrgały przy oknie, tworząc delikatny zarys postać, który zaraz się rozpłynął.
-Aktywność minimalna. Pewnie jakiś dzieciak zrobił tu sobie skocznie. Bez sensu i tak go już nie znajdziemy. Bariery zewnętrznej i tak nie przekroczy.
W tej samej sekundzie obaj mężczyźni zniknęli. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i puściła dłoń towarzysza. Ściągnęła kaptur, jej zielone oczy spoglądały na chłopaka z powagą.
-Nie martw się to nie potrwa już długo. Rybka połknęła haczyk.

***
Po biegu na 15 kilometrów usiadła na kamieniu nad brzegiem morza, dysząc ciężko. Wypadła z formy. Od dzisiaj obiecała sobie codzienne mordercze treningi. Chciała przestać przejmować się beznadziejnymi sprawami ludzkości. Stwierdziła, ze jako zimnej maszynie do zabijania będzie jej łatwiej, po Polowaniach znajdzie sobie nowe mieszkanie. Usłyszała warkot starego samochodu. Po chwili z lasu wynurzył sie zakapturzony chłopak. Zbiegł po wydmach, potykając się o własne nogi. Przewróciła oczami na widok jego niezdarności. Stanął na przeciwko niej. Próbował odwrócić wzrok od siniaków pokrywających jej szyję. Przełknął ślinę.
-Wiesz co to jest ?- spytał niepewnie, tak jakby liczył na to, ze powie, ze to co sie z nim dzieje to tylko jego chory wymysł. Sara uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Wiem doskonale.
Chłopak zdjął kaptur i przeczesał niedbale palcami wilgotne włosy. Spojrzał na nią ze strachem. Miał wrażenie, że piasek na którym stał okazał się ruchomym i wciągał go wgłąb ziemi.
- Więc co to jest ? – zapytał się biorąc głębszy oddech. Sara zaśmiała się sztucznie i spojrzała na niego ze współczuciem
***
Jak widzicie blog został w całości przeniesiony na blogspot. W zakładce Polecane pierwszy link jest do strony z bohaterami, która wciąż jest w budowie. Przepraszam za to zamieszanie, ale onet, doprowadził mnie do szału i doszłam do wniosku, ze nie chcę już tam nic publikować, bo z tym było strasznie dużo problemów. Tak więc zapraszam was od dzisiaj TUTAJ ;)  Nowa notka tak jak mówiłam do 2 tyg.  

14. Wyjaśnienia

Mijali pogrążone w ciemnościach dzielnice hrabstwa Sussex. Cicha, rockowa ballada wypełniała wnętrze starego Camro, zagłuszana jedynie głośnym warkotem silnika. Gryffin siedział niedbale na przednim siedzeniu, przygryzając zgięty palec wskazujący. Spojrzał ukradkiem na Willa. Siedział wyprostowany jak struna, opanowany jak zawsze, prowadził samochód. Opuchlizna pod jego prawym okiem, robiła się co raz większa i przybierała bardziej granatowy odcień. Brunet chciał aby Willhelm, zaczął na niego krzyczeć, wyzywać, bić za to co mu zrobił. Jednak ten nigdy się tak nie zachowywał, jego spokój doprowadzał Gryffina do szału. Miał wrażenie, że podróż do Dewey Beach trwa wiecznie. Czuł się podle. W amoku wściekłości pobił przyjaciela, po to aby tylko wyrwać się do Sary i ją zabić. Po raz kolejny nie udało mu się. Nie wiedział dlaczego. Analizował tą sytuacje sekundę, po sekundzie. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytania : Dlaczego ona nie pociągnęła za spust ? Czemu z takim spokojem opatrzyła mu rany, zamiast pozwolić aby zakażenie rozprzestrzeniło się po jego ciele ? Czemu na pytanie o blizny zareagowała tak gwałtownie ? Dlaczego on ją przeprosił, co nim kierowało ? Po co został u niej w domu, zamiast wyjść tak jak planował ? Przygryzł mocniej palec, czując słodkawy smak krwi. Skrzywił się, gdy samochód gwałtownie zahamował na podjeździe. Spojrzał na dom, w salonie wciąż paliły się światła. Wyszedł z auta, za nim Will zdążył wyłączyć silnik. Przekroczył próg domu, z obojętną miną spoglądając na zaskoczone twarze domowników i pobojowisko w salonie. Usta Barbary układały się w słowa pełne złości, skierowane do niego. Jednak on ich nie słyszał, wspinał się po schodach na poddasze, które dzielił razem z Willem. Na parapecie jednego z okien korytarza dostrzegł Johnnach, siedział i pustym wzrokiem wpatrywał się w jezioro za domem. Jeszcze wczoraj podszedłby do niego i przytulił. Dzisiaj nie potrafił mu już okazać współczucia. Chłopiec spojrzał na niego. Jego duże oczy były puste, usta lekko uchylone poruszały się, próbując ułożyć jakieś słowo. Po chwili jednak, chłopiec zeskoczył z parapetu i pędem pobiegł do swojego pokoju z hukiem zatrzaskując drzwi. Gryffin wszedł do sypialni zdejmując poszarpane ciuchy. Położył się do łóżka w samych bokserkach. Naciągnął na siebie kołdrę. Zasypiał słysząc głośne krzyki Barbary i Willa. Wiedział, ze chodzi o niego, ze tym razem przegiął i nie łatwo mu będzie to naprawić. Jednak teraz nie przejmował się tym, chciał po prostu zasnąć.
-Czemu, nigdy mnie ze sobą nie zabierasz ?- spytał Gryffin, przytulając mocno szatynkę i całując ją w czoło.
-Tłumaczyłam Ci to wiele razy. To niebezpieczne. Nie można od tak sobie wejść i wyjść- odpowiedziała E.V, lekko się do niego uśmiechając.
-Ale ty jakoś spokojne tam chodzisz i zawsze do mnie wracasz- zaśmiał się całując ją w usta. Dziewczyna, jednak wymsknęła się z jego objęć.
-Czemu tak bardzo Ci na tym zależy ? Dlaczego tak bardzo, chcesz tam być ?- spojrzał na niego buntowniczo i podejrzliwie.
-To Miasto Cieni. Największe i jedyne miasto na ziemi, zamieszkane wyłącznie przez paranormalnych.
-Uwierz mi na słowo, lepiej żyć w którymś z wydziałów niż w tym miejscu. To już nie jest azyl, to piekło pośrodku Shenzehn. Rządzi się prawami, opartymi na okrucieństwie, lojalności, honorze i przeżyciu za wszelką cenę. Najważniejszą walutą przetargową w tym miejscu są umowy na śmierć i życie. Życie, za życie. Jeżeli choć trochę mnie kochasz, obiecaj, że nigdy nie znajdziesz przewodnika, który cię tam zaprowadzi.
-Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego nie mogę przejść przez granicę, przecież jestem taki jak ty...
-Nie. Nie jesteś...Cienie zabiłyby cię jakbyś tylko przekroczył granicę. Obiecaj...
Podeszła do niego i pocałowała go namiętnie. Nawet nie wiedział kiedy wyszeptał :
-Obiecuję....”
Obudziło go palenie w prawej ręce. Potarł to miejsce dłonią i próbował przewrócić się na lewy bok. Rwący ból przeszył jego ciało. Uniósł powieki. Szary blask, pochmurnego poranka oślepiał go, przymrużył oczy. Rozejrzał się półprzytomnie po pokoju, nigdzie jednak nie dostrzegł Willa. Obejrzał swoje ciało dokładnie. Przez białe bandaże przesiąkała już żółtawoczerwona ciecz. Dotknął opatrunku na ręce. Zasyczał głośno, jednocześnie wciągając powietrze. Nie spodziewał się, że rana może aż tak boleć. Wstał i pokuśtykał do szafy. Ubrał się w szary dres i poszedł do kuchni. Przeszedł przez salon, w którym wczoraj walczył z Willem. Był idealnie posprzątany. Westchnął głośno. „Nigdy nie powinno do tego dojść -pomyślał” Usłyszał krzątającą się w kuchni Barbarę. Wszedł do kuchni niepewnie. Najciszej jak potrafił usiadł na stołku. Spojrzał na brązowe płytki na blacie. Nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę. Jak ma jej wyjaśnić to co się wczoraj wydarzyło.
-Barbara ja...- dziewczyna odwróciła się i z impetem położyła kubek z gorącą kawą na blacie, kilkanaście kropel napoju rozlało się na idealnie czystą powierzchnię. Ścisnęło go w żołądku na samą myśl, o wczorajszych wydarzeniach.
-Chcesz coś powiedzieć- wściekły głos dziewczyny sprowadził go na ziemię. Spojrzał na nią. Jej ciemnobłękitne oczy wpatrywały się w niego wyczekująco, a idealnie ułożone rude loki, opadały na ramiona.
-Tak chcę przeprosić. Nie panowałem wczoraj nad sobą.
-Przeprosić- prychnęła z pogardą- Chyba nie mi się należą, to nie mnie wczoraj uderzyłeś...
-Wiem, ale...
-Ale co...No co...- patrzyła na niego, a jej wargi zacisnęły się w wąską linię.
Gryffin milczał, zupełnie nie wiedział jak ma jej to wytłumaczyć. Otworzył usta, ale nie potrafił wydobyć z siebie dźwięku.
-Gryffin, tak nie może być dłużej. Popatrz na siebie, zupełnie nad sobą nie panujesz. Wczoraj omal nie zabiłeś Willa, tylko dlatego, ze nie chciał wypuścić cię do tej dziewczyny. Dzisiaj wstałeś rano jak zawsze na kacu, w dodatku jesteś cały pokaleczony, ledwo mówisz, twoja szyja jest cała sina i opuchnięta. Ja juz nie mam dla ciebie nerwów. Wiem o Johnnach, ale nie możemy radzić sobie i z nim i z tobą. Musisz coś ze sobą zrobić. Pijesz codziennie, uprawiasz hazard. Zbliżają się polowania, jesteś pewny, że będziesz potrafił bronić się z nami. Bo ja mam co do tego wątpliwości. Wiem, ze obiecaliśmy ci wszyscy, ze to zawsze będzie też twój dom, ze jesteś częścią rodziny, to się nie zmieni, jednak ty jesteś teraz zupełnie kimś innym. Jesteś wrakiem siebie. Przykro mi to mówić, ale tak właśnie jest. Stałeś sie niebezpieczny. A ja nie mogę narażać bliskich na jakiekolwiek ryzyko. Wiem, ze śmierć E.V była dla ciebie ciosem, ale ja też mam rodzinę, której nie mogę stracić. Rozumiesz ?
-Tak, rozumiem – odpowiedział apatycznym głosem. Dziewczyna sięgnęła po torebkę.
-Naprawdę mi przykro- schyliła się i pocałowała go w policzek- braciszku.
Czuł wypełniającą go od środka pustkę. Miał ochotę sięgnąć po butelkę z jakimkolwiek procentowym płynem. Jednak nawet nie potrafił się ruszyć. Wiedział, ze miała rację. Cały czas żył ze świadomością, ze wszystkie jego problemy sprowadzają się do Sary. Nie zauważył jednak, jak bardzo to, wpłynęło na jego bliskich. Jego życie po raz kolejny rozsypało sie jak domek z kart.

***

Usiadła na łóżku. Ścisnęła prawą dłoń. Na sterylnie czystym bandażu pojawiła sie niewielka plama krwi. Przeciągnęła się, była cała obolała. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Szare ściany przesiąknięte papierosowym dymem, szczelnie zamknięte żaluzje i atłasowa granatowa pościel. To nie był jej pokój, znajdowała się w sypialni Jareda. Klatka po klatce przypominała sobie wczorajszy dzień. Johnach, Gryffin, walka. Wszystko wydawało jej się takie surrealistyczne. Przez chwilę myślała, ze to znowu sprawka Johnach, ale krew na ręce świadczyła o tym, ze wszytko wydarzyło się naprawdę. Opadła na poduszki, każdy oddech sprawiał jej ból. Dotknęła dłonią szyi, naciskając ja delikatnie palcami , jej krtań była opuchnięta. Nie miała przy sobie lustra, ale mogła przysiąc, ze jej szyja jest cała sina. Westchnęła z irytacją, miała ochotę rozszarpać każdego, kto właśnie był w jej pobliżu. Nie mogła wybaczyć sobie tego jak ogromną słabość, okazała wczoraj przez Gryffinem. Wiedziała, ze gdyby nie sytuacja z małym Johnnach, nigdy by do tego nie doszło. Usłyszała skrzypienie schodów i podniesione głosy na korytarzu.
-Dlaczego nie może zejść na śniadanie ? Od świąt nie zjedliśmy ani jednego wspólnego posiłku, po za tym powinna już dawno wstać bo ma korepetycje w podstawówce.
-Dzwoniła dzisiaj pani Preston i powiedziała, ze jest zwolniona bo jej podopieczny się rozchorował.
-Nie zmienia to faktu, ze mogłaby zjeść z rodziną. Jest już przecież 11 rano. Nawet Meg i Alice już wstały.
-Mamo ona naprawdę się źle czuje. Odpuść jej. Nie możemy zjeść razem kolacji.
-Nie zjemy razem kolacji, bo ojciec ma operacje, a ja spotkanie rady miasta. Nie możemy żyć jak obcy ludzie pod jednym dachem. Odsuń się od jej drzwi.
-Mamo proszę cię. Odpuść jej ten ostatni raz.
-Mówiłeś, ze źle się czuje. Może potrzebuje pomocy ?
-Już jej pomogłem.
-Ty pomogłeś jej ? Co się wczoraj stało ? Znowu wpadła w jakieś kłopoty ?
-Czemu to cię tak dziwi. Byłem w domu. Wróciła, źle się czuła, bolała ją głowa. Mówiła, ze była na kolacji w jakieś meksykańskiej knajpie. Nie spała pół nocy i nie sądzę aby jedzenie z nami śniadania było w tym momencie dla niej najlepszym rozwiązaniem.
-Czemu mam wrażenie, ze coś przede mną ukrywasz, jeżeli wpakowaliście się oboje w jakieś tarapaty to przysięgam...
-Nie ma żadnych kłopotów. Po prostu zatruła się wczoraj. Czemu ty nigdy mi nie wierzysz.
-A dałeś mi przez ostatnie lata, jakikolwiek powód abym ci ponownie zaufała.
-To zaufaj mi teraz.
Nawet przez zamknięte drzwi. Czuła panująca napiętą atmosferę. Chciała zapaść się pod ziemię. Jared bronił ją, przez nią kłócił się z matką, wczoraj pomógł jej nie zadając żadnych zbędnych pytań, ale wiedziała, ze kiedyś zapyta. A ona nie potrafiła powiedzieć mu prawdy. Nie mogła. Drewniane drzwi skrzypnęły. Ciemna sylwetka Jareda wślizgnęła się do pokoju. Cicho zamykając za sobą drzwi.
-Dziękuje- powiedziała zupełnie nie poznając swojego głosu. Był bardzo wysoki i zachrypnięty. Zauważyła, że mięśnie na jego plecach spięły się.
-Nie ma za co.
-Nie musiałeś się tak kłócić z Elizabeth.
-A co miałem ja wpuścić do tego pobojowiska w twoim pokoju. A może od razu wpuścić ja tutaj, nawet nie wiesz jak fatalnie wyglądasz, a ona na pewno wyszłaby nie zadając żadnych pytań- Sara przygryzła dolną wargę, widziała, ze patrzył na nią wyczekująco, nawet w ciemnościach zauważyła jak na jego czole pojawiła się pionowa kreska. Zawsze tak robił gdy się złościł.
-Chcesz wyjaśnień ? - podniosła się na łokciach i usiadła na łóżku. On oparł się plecami o ścianę i wciąż na nią patrzył.
-Chcę prawdy. Za każdym razem gdy poruszam z tobą tematy Gryffina, wydziału. Od razu zmieniasz temat. Zawsze zbywasz mnie zdaniami typu „Jeszcze nie teraz”, „Musisz być gotowy, aby zrozumieć”. Wydaje mi się, ze ten czas już nadszedł. Mam już po prostu dość. Trenujemy od tygodni. Uczysz mnie wszystkiego od opanowania po samoobronę, a ja do cholery nic o tobie nie wiem. Wczoraj do Country clubu, przyjechał ten rudy Will, znalazł mnie i powiedział, ze muszę z nim jechać bo nie wiadomo, czy jeszcze żyjesz, że stało się coś złego. Po czym zastaje ciebie zapłakaną, białą jak ściana, posiniaczoną, z zakrwawioną ręką i O'Connera w nie wiele lepszym stanie. Twój pokój wygląda jakby przeszło przez niego tornado. Kryje cie przed wszystkimi, a nawet nie wiem dlaczego. Myśli rudego były tak chaotyczne, trudno było z nich cokolwiek poskładać. Cały czas myślał o tobie, o Gryffinie i jakieś brunetce. O jakimś chłopcu, o dziwnych zdarzeniach. Nic z tego nie rozumiem. Jeżeli mam dalej ci ufać musisz mi wszytko wyjaśnić. Nie chcę ci zastać w moim własnym domu, martwą na podłodze i nawet nie wiedzieć dla czego.
-Jared wiesz że...
-Nie mogę zbyt dużo wiedzieć, ze to niebezpieczne dla mnie. Powtarzasz to już do znudzenia, problem w tym, ze ja nic nie wiem.
-Wiesz wystarczająco dużo. Powiedziałam ci wszytko o wydziale, o twoich zdolnościach, na razie nie możesz nic więcej wiedzieć. Zbliżają się czas polowań, zaczną się lada dzień, jeżeli ktoś cię schwyta i dowie się, ze coś o mnie wiesz, będą cie torturować, aż w końcu im powiesz. Jednak gdy Czytacze zobaczą, ze nic nie wiesz zostawią cię w spokoju. Nie mogę cie narażać na takie ryzyko.
-Dlaczego jesteś dla nich taka ważna, co ?!
-Bo coś zrobiłam, coś ode mnie chcą.
-To czego im tego nie dasz.
-Bo w tedy mnie zabiją i nie tylko mnie.
-Co może być tak ważne dla nich, za co chcą cię zabić ?- Sara spojrzała w bok, ponownie przygryzła wargę. Nie mogła mu tego powiedzieć, to zbyt ważne, zbyt niebezpieczne.
-To ma związek z twoimi bliznami na plecach ? - dziewczyna otworzyła usta chcąc coś powiedzieć. Jednak ponownie wbiła wzrok w swoje dłonie.
-Oczywiście, ze mi nie powiesz. Jak mogłem być tak głupi, myśląc, ze cokolwiek z ciebie wyciągnę. Ja powiedziałem ci wszytko o mnie, o tym co zrobiliśmy tej dziewczynie, a ty nie możesz wydobyć z siebie nawet odrobiny prawdy, ale ja znam twoją tajemnice. - Sara spojrzała na niego unosząc brwi z niedowierzaniem- Wyczytałem to z twoich myśli tu nie chodzi o żaden sekret, oni po prostu chcą ciebie. Tu nawet nie chodzi o mnie, ani o innych paranormalnych. Tylko i wyłącznie o ciebie. Polują bo chcą twojej krwi, za to, ze zabiłaś tą dziewczynę.-
Sara poczuła jak jej dłonie się pocą. Jak jej oddech staje sie co raz płytszy.
-Sądząc po twojej reakcji mam rację. Jesteś zwykłą morderczynią i wiesz ja juz nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie chcę, żebyś mnie trenowała- Jared zbliżył sie do niej, pochylił się nad nią- a gdy oni przyjdą po ciebie, sam wskażę im drogę.- Sara chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Wysyczała przez zęby :
-Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. Tak zabiłam ta dziewczynę tylko dlatego,ze zamordowała innych mi bliskich. Czy czuję się z tego powodu winna? Nie bardzo. Musisz jednak wiedzieć jedno: Beze mnie nie przetrwasz. Nawet nie zdążysz się przed nimi obronić, a kiedy sie ockniesz będziesz już daleko stad. Z chipem pod skórą i w czarnym uniformie. Będą cię szkolić, pokażą inny świat, a potem będziesz taki jak ja: słaby i bezlitosny. Życzę ci powodzenia na nowej drodze życia. Jak zmądrzejesz to wiesz, gdzie mnie szukać.- Puściła jego koszulkę. Chłopak zachwiał się spojrzał na nią nie pewnie, po czym zaśmiał się głośno i wyszedł trzaskając drzwiami. Sara spojrzał na drzwi, w których przed chwilą zniknął , chwyciła poduszkę, położyła ja na kolanach schowała w niej głowę i krzyknęła, nie zważając na ból krtani na to, ze może stracić glos. Nie interesowało jej to. Krzyczała by zapomnieć.

***
Kolejne pudło wylądowało na ciemnobrązowych panelach. Rozejrzał się po jego nowym mieszkaniu. Białe ściany oślepiały go, z każdego pokoju zaglądała do niego pustka. Podszedł do okna. Widział czarny ocean i ludzi chodzących po deptaku przy plaży. Księżyc przesuwał się po zachmurzonym niebie. Czuł się tutaj jak w wiezieniu. W piętrowcu, jednym z tych na wzgórzu, aby nie przesłaniały widoku ludziom mieszkającym w domkach i turystom. Nie chciał wynajmować domu, czułby się w nim obco. Wyszedł na balkon, widział stad wyraźnie restauracje w której pracuje Will, a w oddali jako jeden z najmniejszych punkcików dom Sary. Zacisnął dłonie na barierce. To przez nią tutaj jest, przez jego nienawiść do niej. Rozejrzał się dookoła. W większości we wszystkich mieszkaniach światła były wygaszone, większość ludzi kupowała je tylko po to aby spędzać tu wakacje, lub wynajmować je w sezonie. To mu odpowiadało. Wyprostował się i nabrał powietrza w płuca. Dziś obiecał sobie, że sie zmieni, że będzie taki jak kiedyś. Spojrzał na plaże. Brzegiem morza biegła dobrze znana mu postać. Czarne dresowe spodnie i czarny golf zasłaniający sińce na szyi, obok niej retriwer. Zatrzymała się przy wydmach opierając się dłońmi o kolana. Chwyciła gruby patyk i z wrzaskiem wrzuciła go do oceanu. Gryffin zaśmiał się cicho.
-Nie tylko ja mam dzisiaj zły dzień- wyszeptał, cofnął się do drzwi, aby dziewczyna go nie zobaczyła. Znał już odpowiedź na jedno z pytań : pomogła mu wczoraj, bo on uratował jej życie. Prawo Cienia. Teraz oboje maja już czyste konta. Bez sentymentalnych długów i powiązań. Gryffin ponownie się uśmiechnął.
-Czas zacząć polowanie.

13. Rany

Gorąca woda spływająca po jej kręgosłupie, odprężała ją. Przyjemne ciepło łagodziło ból napiętych mięśni. Poczucie winy dręczyło ją, powodując nieprzyjemne skurcze w żołądku. Cały czas prześladowały ją błagalne tęczówki Willa. Jednak nie pozwoliła aby zawładnęły nią emocje. Nadchodzi czas polowań, każdy musi chronić swoich. Bronić się jak najlepiej potrafi. Sojusze i pomoc tylko utrudniają sprawę. Nie da się wtedy odwrócić od kogoś plecami. Zdrada jest gorsza niż złapanie przez wydział. Jeżeli ofiarowałaby im swoją pomoc, równałoby się to zawarciu umowy na śmierć i życie. W dosłownym znaczeniu. Stali by się zespołem. Tak działa podziemne prawo. Prawo Miasta Cieni. Nie miała gwarancji, ze oni je znają, ale ona nie mogłaby wtedy spojrzeć w lustro. Przetrwała dzięki regułom Cienia, jest częścią tego miasta, każdy kto kiedykolwiek doświadczył życia w tym miejscu, wchłania w krwiobieg jego reguły na zawsze. Jednak poczucie winy wciąż paliło ją od środka. Może oszukiwać otoczenie, ale przed samą sobą musi przyznać, ze odmówiła tylko i wyłącznie ze względu na swój egoizm. Wiedziała co w tej sytuacji zrobiłaby, gdyby wszyscy mieszkali w Cieniu. Pomogłaby im, bez najmniejszego oporu, ale tu są na otwartej przestrzeni. W obcym świecie i sami muszą przetrwać, a ona ma własną rodzinę, którą musi chronić. Alice, Meg, Elizabeth, Henry i nadpobudliwy Jared. To ich powinna bronić przed zagrożeniem, które w każdej chwili może zapukać do ich drzwi, pozostawiając po sobie litry krwi. Popatrzyła na swoje zniekształcone odbicie w kafelku i nie spodobało jej się to, co zobaczyła. Napięte mięśnie twarzy, zaciśnięte wargi. Walczyła ze swoim honorem, sumieniem, z tysiącami myśli.- Ale przecież im pomogłam- wyszeptała do swojego odbicia- ostrzegłam ich. Jednak to tłumaczenie nie osłabiło jej rozdarcia, wręcz je pogłębiło. Wyłączyła strumień wody, oparła się dłońmi o kafelki. Jej dłonie pozostawiły dwa ślady, na skraplającej się powierzchni. Zamazała je szybko, jakby w ten sposób próbowała zmyć dzisiejsze wspomnienia. Na próżno. Wytarła się bawełnianym ręcznikiem, włożyła dolną część bielizny i owinęła się w kokon z białego puchowego materiału. Woda z jej mokrych włosów skapywała na posadzkę, wykręciła je niedbale w dłoniach, pozwalając aby cała woda spłynęła na podłogę, tworząc malutką kałuże. Nie przetarła lustra, ani dłonią, ani dodatkowym ręcznikiem, nie miała ochoty na siebie patrzeć. Przez grubą, zaparowaną warstwę widziała zaledwie swój kontur i w duchu cieszyła się z tego. Wspomnienie Willa wciąż nie dawało jej spokoju. Lubiła go. Wiedziała, ze mogłaby mu zaufać.Gdy tylko go wspominała, czuła to przyjemne ciepło rozlewające się po jej ciele, gdy ścisnął jej dłoń. Wiedziała, ze gdyby poprosił ją drugi raz, nie odmówiłaby. Gdyby się wtedy odwróciła, uległaby. Przecież Jonnah nie byłby dla niej tak dużym problemem, mogłaby z nim pracować. Jego ćwiczenia psychologiczne niewiele różniły się od jej. Jednak on nie jest jej problemem, a najgorszym koszmarem. Jak ma pomagać komuś, kto widzi w niej swoją zmarłą siostrę. Nie poradziłaby sobie, nie w tej sytuacji. Nie w sytuacji gdy, ktoś jest od niej silniejszy. Gdy ktoś potrafi zawładnąć jej zmysłami do tego stopnia, ze przestała czuć się bezpiecznie w miejscu, które zawsze było jej największą bronią w jej umyśle. Umysł dawał jej poczucie bezpieczeństwa, był centrum dowodzenia, źródłem jej nakłaniania. A teraz czuła się rozdarta, tak niestabilna była po raz ostatni po ucieczce, gdy ją schwytano i torturowano.- Nie. Nie pomogę im- patrzyła na swoją rozmytą w lustrze sylwetkę i mówiła pewnie, tak jakby sama musiała się przekonać o swojej racji. Jednak przyniosło to zupełnie odwrotny skutek, skurcz w żołądku nie ustąpił, boleśnie się pogłębił. Spojrzała ponownie w tafle szkła. Stróżka wody spływała na wysokości jej twarzy. Przecinała ją od środka czoła, pomalutku ześlizgując się na nos, a potem skręciła na prawy policzek. Boleśnie przypominała swoim kształtem bliznę na jej plecach, wręcz ponownie czuła, jak jej skóra rozrywa się w tamtym miejscu. Mimowolnie się skuliła. Wtedy prawie poświeciła życie w imię sojuszu, ale chroniła swoich przyjaciół. Odwróciła się gwałtownie tyłem do lustra. Zacisnęła dłonie na krawędzi umywalki. W jej głowie jakiś idiotyczny narrator mówił do niej spokojnym głosem „A więc kim on jest, jak nie twoim przyjacielem” Odepchnęła się od umywali i wyparowała wściekła z łazienki. Dostrzegła swoją bluzkę, leżącą w nogach łóżka. Schyliła się żeby ją podnieść i wtedy coś silnego uderzyło ją w plecy. Jej mokre stopy, zupełnie nie miały przyczepności do drewnianej podłogi, dlatego całkowicie straciła równowagę. Upadła na prawe biodro.Jednak za nim zdążyła się obrócić, czyjeś dłonie zacisnęły się na jej włosach, wyginając jej ciało do tyłu i przewracając ją na plecy. Poczuła obrzydliwy zapach whisky, który często czuła w pokoju Jareda. Szorstkie dłonie przeniosły się na jej szyje. Dobrze zna tą twarz, wykrzywioną teraz w okropnym uśmiechu. W jego oczach czaiła się dzikość i bezwzględność, która ja przerażała, jeszcze nigdy go takiego nie widziała.
-Gryffin- jej usta poruszyły się, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Dłonie na jej gardle zaciskały się zbyt mocno. Traciła oddech, pomału jej świadomość znikała razem tlenem.
- To za moich bliskich, kotku.
Nie miała pojęcia, jak to zrobiła. Ale mocno wbiła mu paznokcie w bok ciała. To wystarczyło aby jego uścisk poluzował się odrobinę. Mocno wyszarpnęła się do tyłu i uderzyła go stopą w brzuch, zachwiał się, ale nie stracił równowagi. Pośpiesznie podniosła się, jednak z trudem łapała oddech. Nie zdążyła wystarczająco się uchronić i jego pieść, dosięgnęła jej bladego policzka bliżej lewego kącika ust. Poczuła smak krwi. Oddała mu, uderzając go w klatkę piersiową na wysokości płuc, tak jak ją uczyli na wyspie. Uderzenie miało złamać mu jedno z żeber, jednak uchylił się centymetr i jej dłonie nie trafiły w wyznaczone miejsce. Pomimo tego uderzenie musiało być silne, bo brunet skrzywił się. Szarpnął jej ramię, próbując je wykręcić. Ona wykorzystała ten moment i teraz to jego ramie wyginało się w niebezpieczny sposób, aby po chwili uderzyć wraz z ciałem Gryffina o podłogę. Walnęła go w klatkę piersiową i pobiegła do szafy. Otworzyła ją gwałtownie, szybko sięgnęła po broń leżącą na dnie pod sterta ubrań. Brunet chwycił ją za kostkę i pociągnął ją w swoją stronę. Pistolet wypadł jej z dłoni. Próbowała zgiąć lewe kolano, aby się zatrzymać. Jednak tylko starła sobie skórę, pozostawiając niewielki, czerwony ślad na drewnianej podłodze. Brunet ponownie pociągnął ją za włosy mocno w górę. Uderzył ją pięścią w okolice wątroby. Upadła na miękkie łóżko. A on ponownie rzucił się na nią, próbując dobrać się do jej gardła. Blokowała go jak mogła. Drapała go po twarzy, biła pięściami. Próbowała go kopnąć. Jednak on wbił dłonie w jej nerw w okolicy kolana. Paraliżujący ból rozniósł się po całym ciele. Na moment straciła oddech. Wypuszczając z siebie prawie ostatnie ilości życiodajnego tlenu. Zebrała jednak w sobie ostatnie siły i wykrzyknęła :
-Nie tknęłam twojej rodziny. Ktokolwiek coś im zrobił to nie byłam ja.-chciała krzyknąć jednak jej głos zabrzmiał dziwnie sucho i chrapliwie.
Poczuła drugie uderzenie skierowane w jej klatkę piersiową. Nagle poczuła jakby zaraz miała wypluć swoje serce, traciła puls.
-Nie kłam suko. Nakłoniłaś Johnnach w szkole. Napuściłaś go na nas.
Puścił jedną dłoń z jej gardła, aby nacisnąć miejsce okolic wątroby, poczuła krew napływającą do ust. Jedynie co zdążyła zrobić to pokręciła przecząco głową. Zapadała się w migoczącą czerń. Krew w ustach krztusiła ją. Przez moment odzyskała świadomość, tak jak ludzie przed śmiercią, czy śpiączką. Okręciła nogę wokół szyi Gryffina, powalając go na podłogę. Upadła razem z nim. Usiadła na nim, blokując jego ruchy. Dostrzegła czarną chustkę, wystającą z szafy, chwyciła ją w dłonie. Okręciła mu ją wokół szyi i zaciągnęła.
-Nie nakłoniłam Johnnah. On mną manipulował dziś w szkole, to stąd wiem o jego zdolności- próbowała mówić donośnie i głośno, jednak z jej gardła wydobywał się tylko suchy, zachrypnięty głos, czuła jakby każde słowo wypalało jej struny głosowe. Usłyszała jego chrapliwy, ale wciąż arogancki śmiech.
-Przynajmniej umrę, mając przed oczami jakieś widoki.
Dopiero po chwili zorientowała się, ze od dłuższego czasu jego dłonie zaciskały się na jej nagim ciele. Spojrzała za siebie, jej ręcznik leżał w miejscu pierwszego upadku. Jęknęła głośno. Gryffin zaśmiał się widząc dezorientację Sary, jednak dźwięk ten przypominał o wiele bardziej rzężenie niż śmiech. Słabł z każdą sekunda. Jego palce ponownie zacisnęły się w okolicy jej wątroby, jednak ruch ten był o wiele słabszy. Poczuła kolejną porcję krwi. Jej ostrość widzenia, co raz bardziej się zaburzała. Zsunęła się z jego ciała na bok. Ostatkami sił przyciągnęła do siebie niebieski t-shirt, jednak nie miała siły go włożyć. Zdołała się nim zaledwie zasłonić. Przez chwilę było słychać tylko ich głośne oddechy i kaszlnięcia. Sara wypluła resztki czerwonej cieczy na drewnianą podłogę. Próbowała się podnieść, jednak nie mogła zmusić swoich mięśni do jakiegokolwiek ruchu. Patrzyła jak klatka piersiowa Gryffina, porusza się bardzo gwałtownie. Z zadrapań na jego twarzy sączyła się krew. Zastanawiała sie jak ona wygląda. Czuła ból w okolicy żeber i klatki piersiowej, miała nadzieję, ze nic jej nie złamał. Spojrzała na niego, leżał z zamkniętymi oczami, a jego oddech stawał się co raz bardziej miarowy. Dochodził do siebie, a to nie wróżyło nic dobrego, nie miała siły na kolejną walkę. Nie miała ochoty już nawet na niego patrzeć. Była teraz wściekła na siebie. Chciała im pomóc, ostrzegła Willa o Johnnah, a on wpada do niej, prawie pozbawiając ją życia. Bo wydawało mu się, ze ona go nakłoniła. - Jakby rzeczywiście coś takiego dało się do czegokolwiek nakłonić- pomyślała zjadliwie. Miała ochotę iść teraz do ich domu i zabić tego chłopca. Na samą tą myśl, poczuła do siebie obrzydzenie. Jednak wiedziała, ze gdyby musiała zabiłaby nawet dziecko. Odwróciła się plecami do Gryffina, jakby chciała się od niego odgrodzić niewidzialna barierą. Podniosła się do pozycji siedzącej. Dostrzegła swój pistolet pod szafką nocną.
-Twoje plecy. Co ci się stało ?- przeszedł ją dreszcz na dźwięk jego głosu. Był spokojny i kojący. W tym momencie przypominał głos psychologa, starającego się nakłonić pacjenta do zwierzeń i zupełnie nie pasował do wydarzeń ostatnich minut.
-Nic co by cię mogło zainteresować- odwarknęła, pospiesznie naciągając na siebie t-shirt. Sięgnęła po broń i odwróciła się do niego, celując prosto w klatkę piersiową. Usta Gryffina ułożyły sie w ten sam przerażający uśmiech, który już dzisiaj widziała.
-To jeszcze nie koniec- wyszeptał. Cząsteczki atomów wokół nich za wibrowały, tworząc dziwne pole elektryczne. Po chwili jego ciało zniknęło, aby ułamek później uderzyć z hukiem o biurko, przewracając jednocześnie lampę stojącą obok. Potłuczone szkło rozsypało się po podłodze. A ciało Gryffina upadło w sam środek ostrych odłamków. Wstała, przytrzymując się materaca łóżka. Pokuśtykała w jego stronę, każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ból. Popatrzyła na niego, skulił się na podłodze jak embrion. Zauważyła niektóre odłamki w jego skórze. Walka kosztowała go więcej energii, niż jej się zdawało, nie miał siły nawet na skok na najmniejszą kilkumetrową odległość. Pole energii wypchnęło go o wiele za wcześnie. Wiedziała jaki to ból, jak przez każdy mięsień przepływa niewykorzystany prąd. Bo gdzieś musi się wyładować. W niektórych przypadkach możne nawet zabić. Zazwyczaj skok nie jest niebezpieczny, jednak w momencie kiedy wybierają miejsce do skoku, a ich organizm podczas teleportacji nie wytrzyma, siła wyprze ich wcześniej, jednak niekorzystna energia wciąż przepływa przez ciało. Sara skrzywiła się mimowolnie, już kilka razy była w takiej sytuacji. Kiedy skoczyła kilka miesięcy temu z Sahary, zemdlała na plaży. Czuła sie wtedy jak w mikrofali, miała wrażenie, że wszystko zaraz z niej wypłynie. W pierwszym odruchu chciała schylić się i mu pomóc. Jednak powstrzymała się wiedząc, ze on nie zrobiłby tego dla niej. W dodatku wciąż była na niego wściekła za atak i zdemolowanie jej pokoju. Widziała jednak, że oddycha, a jego powieki co jakiś czas mocniej się zaciskają. To oznacza, ze jest przytomny. Odwróciła się na pięcie i przytrzymując się drewnianej bali, będącej ramą jej łóżka, ruszyła do drzwi. Wyszła na korytarz pozostawiając je uchylone. Szła cichym opustoszałym korytarzem, nawet cieszyła się, ze dzisiaj wszyscy są poza domem. Wzięła głębszy oddech, stawiając pierwszy krok na schodach, zacisnęła wargi i spróbowała zrobić kolejny, jednak nie dała rady. Wsparła się o biała poręcz, podskoczyła i zjechała. Jednak skok na posadzkę okazał się boleśniejszy, od wykonanych kroków. Z kącików jej oczu pociekły łzy. Usłyszała piszczenie Biszkopta, który prawie zrobił już dziurę drapiąc w drzwi tarasowe. Przeszła do kuchni i otworzyła je. Pies skoczył na nią oblizując miejsca skaleczeń. Odepchnęła go od siebie, bo pazurami drażnił jej obolałą skórę. Podrapała go przyjaźnie za uchem, a on wciąż lizał ją po ręce. Podeszła do szafki nad kuchenką, otworzyła ją i wyciągnęła trzy pudełka z różnymi medykamentami. Przeniosła się na blat. Usiadła na stołku, przeglądając różne opakowania. Odłożyła wodę utlenioną, plastry, bandaże, maść na skaleczenia, silne leki przeciw bólowe, które na pewno przydadzą jej się na później i krople nasenne. Sięgnęła po telefon stacjonarny. Wybrała funkcję wiadomości „Przyjedź po tego idiotę – Sara” wpisała dobrze znany jej numer rudowłosego i odrzuciła telefon. Zastanawiała sie dlaczego jeszcze nie przyjechał, kumplują się, musiał wiedzieć gdzie pójdzie w takiej sytuacji. Była na niego wściekła. Jednak piskliwy głos w jej głowie odezwał się cichutko „A co jeżeli on tego chciał” - Nie na pewno nie Will. Jednak właściciel tego głosu w odpowiedzi zaśmiał się cichutko i zamilkł. Usłyszała ciężkie kroki na schodach, przerywane co jakiś czas siarczystymi przekleństwami. Sięgnęła po pistolet i przysunęła go bliżej siebie. Po jakiś trzech minutach, jego sylwetka pojawiła się w przejściu. Spiorunowała go wzrokiem, a biszkopt podbiegł do niego, powąchał go i zaczął merdać ogonem. Sara przewróciła oczami z dezaprobatą, zastanawiając się dlaczego nie mogła uratować jakiegoś groźnego psa.
-Drzwi są parę metrów za tobą. Idź sobie. Chyba, że chcesz mnie dobić, to załatwmy to tu i teraz. Jeżeli posiedzisz chwilę na schodach to na pewno za parę minut Will cię zgarnie.- spojrzała na niego, jednak on nawet nie ruszył się z miejsca. Głaskał tylko Biszkopta i uśmiechał się dziwnie spokojnie i szczerze. Nie spodobało jej się to.
-Głuchy jesteś. Idź z mojego domu- warknęła na niego. Spojrzał przez chwilę na nią, wciąż się uśmiechając.
-Twój pies mnie lubi.
-On lubi wszystkich, łącznie z listonoszem. Jakbyś nie zauważył to retriever takie ma geny. Co nie zmienia faktu, że ja ciebie nienawidzę- po raz kolejny spiorunowała go wzrokiem. Jednak wciąż nie ruszył się z miejsca. Westchnęła z irytacją, wrzucając gazę do mieszanki silnych płynów i maści. Przyłożyła ja do opuchniętego kolana, czując przyjemną, kojącą ulgę. Obwiązała kolano elastycznym bandażem. Mimowolnie się uśmiechnęła i poczuła dziwny opór z lewej strony. To oznaczało, ze jej policzek jest opuchnięty. Usłyszała jego kroki, a raczej głośne szuranie ciężkich butów. Szedł w jej stronę. Spojrzała na niego z ukosa, jej wierny pies lizał go po nadgarstku. Poczuła ukłucie zazdrości, zazwyczaj był to gest zarezerwowany tylko dla niej, nawet nikogo z jej rodziny tak nie traktował. Przez chwile czuła złość na pupila, powinien jej bronić, nie spoufalać się z wrogiem. Przystanął w odległości dwóch krzeseł od niej.
-Mogę ?- wskazał opuchniętymi, pokaleczonymi palcami na czystą białą gazę.- Ręka bardzo mnie boli, muszę wyciągnąć to szkło, nie chcę aby uszkodziło mi mięsień.
Spojrzała na niego, a później na jego rękę. Wyglądała naprawdę paskudnie, razem z krwią zaczynała się sączyć ropa. Nie chciała mu pomagać. Prawie ją zabił. Powinien cierpieć. - Z resztą w domu ktoś mu to na pewno usunie- pomyślała.
- Raz uratował ci życie- irytujący głos odezwał się ponownie w jej głosie- to jedno z praw, czy nie pora spłacić dług.
- Uratował tylko po to, aby wyciągnąć informacji i zabić. To nie był ratunek, a przedłużenie męki.
- Ale wciąż żyjesz.
Czyjkolwiek głos to był miał racje. Doprowadzał ja do szału, a jednak była mu coś winna. Sięgnęła po jałową gazę z opakowania i bandaż. Podała mu go, nie spoglądając na niego.
-Dziękuję- wyszeptał. Jego głos był całkowicie szczery.Mimowolnie spojrzała na niego. Starał się wyciągnąć kawałek szkła, który jeszcze kiedyś był jej ulubioną lampą. Jednak zamiast tego pogłębiał ranę, z której sączyło sie co raz więcej płynów. Uderzyła kilkakrotnie palcami o blat, wystukując nerwową melodię. Zanim zdążyła zahamować potok słów, było już za późno.
-Zostaw to, usiądź- wskazała mu miejsce na czarnym krześle obok siebie- tylko pogarszasz sprawę.
Nie zabrzmiało to ostro i wrogo. Jej głos był spokojny i opanowany. Zbyt przyjacielski jak na złość, która targała nią od środka. Spojrzał na nią niepewnie, po chwili jednak usiadł i podał jej rękę. Wykręciła ją w swoją stronę i położyła na ręczniku kuchennym na blacie. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie i chłopak się skrzywił.
- Przepraszam- burknęła, jednocześnie gryząc się w język.
-Nie musisz tego robić, mogę już iść-próbował zabrać rękę, jednak ona przytrzymała ją, zabierając się już do pracy. Wyciągnęła z białej kosmetyczki szczypce, oraz pęsetę. Obmyła je wodą utlenioną, zanurzyła też gazę w wodzie i rozpuszczalnym środku przeciwbólowym. Przytrzymywała materiał w szczypcach, który odsączył krew i ropę. Dopiero po oczyszczeniu, zabrała się, za wyciąganie odłamka. Tkwił bardzo głęboko. Chwyciła odłamek pęsetą, delikatnie ciągnąc go w górę. Trwało to dość długo. Nie chciała uszkodzić mu nerwów. Robiła to ostrożnie, tak jak uczyła ja Mili, która po usunięciu szkła mogłaby zamknąć ranę, nie pozostawiając po niej śladu. Na myśl o przyjaciółce, ścisnęło ją w okolicy serca, a ręka trzymająca szkło, zachwiała się. Wzięła głębszy wdech, i pociągnęła po raz ostatni. Odłamek z brzdękiem uderzył w talerzyk. Usłyszała jego oddech, był pełen ulgi. Obmyła mu dokładnie ranę po raz kolejny, nałożyła dużą ilość maści przyspieszającej gojenie, której sama używała do swoich ran. Na koniec obandażowała ją , zaciskając delikatnie, jednak nie za mocno.
-Nie wiem, czy nie będziesz musiał jechać do szpitala jej zszyć. Jest dość głęboka.
Chłopak chciał coś powiedzieć, jednak ona już zabrała się za usuwanie innych odłamków z jego skóry. Widziała kontem oka, jak uniósł w zaskoczeniu brwi. Sama nie wiedziała czemu to robi, z jakiegoś powodu czuła, że musi. Może po prostu chciała spłacić swój dług najszybciej jak się dało, aby nie słyszeć po raz kolejny głosu w jej głowie. Usunęła pęseta prawie wszystkie odłamki z jego dłoni, rąk i twarzy. Robiła to sprawnie i szybko, nie musiała im poświęcać tyle czasu co ranie w przedramieniu.
-Dobra w tym jesteś. Nauczyli cie tego na wyspie ? - jego głos był wciąż zachrypnięty i wyzywający, jednak w jakimś stopniu wyczuła w jego tonie podziw dla tego co zrobiła.
Z wściekłością wrzuciła kolejny odłamek do talerzyka, który już prawie zapełnił się cały. Chyba miał w sobie połowę klosza jej lampy.
-Nie – warknęła ostrzegawczo, chłopak lekko się spiął.- Miałam dobra nauczycielkę- dodała już spokojniej.
-Barbara, nie potrafi tak łatać naszych ran. Pomaga nam często, ale nie jest w tym za dobra. Wzruszyła ramionami, nie chciała z nim rozmawiać. Wciąż była na niego wściekła. Co raz częściej patrzyła nerwowo na zegarek.- Will powinien tu już być od 20 minut. Z reszta, jak doprowadzę go do porządku, to sam stąd wyjdzie- pomyślała nerwowo, jednak martwiła się o przyjaciela.
- Jest prawie 23, czemu nie ma nikogo w domu ?
- Są na przyjęciu.
- Nie zabrali cię ze sobą ?
- Nie chciałam z nimi iść. Ściągnij spodnie.
Chłopak roześmiał się, o dziwo zabrzmiało to szczerze.
- Po co ?! Teraz chcesz mnie rozebrać do rosołu. Taka zemsta za ten twój...hmm...Striptiz podczas walki, jeżeli to jest twój sposób na poskramianie wrogów, to gratuluje na pewno płeć męska...
-Nie idioto -przerwała mu z wściekłością- Masz dwa duże odłamki w lewej nodze, podobne do tej w ręce.
Popatrzył na nią wciąż śmiejąc się, jednak wykonał jej polecenie. Wyciągnęła dwa kawałki szkła szybko i sprawnie, wykonując te same czynności co przy ręce, na końcu posmarowała je maścią i zabandażowała. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie i chłopak jęknął z bólu. Nie przejęła się tym zbytnio. Mimo wszystko ta sytuacja wydawała jej się zbyt swobodna. Zachowywał się jakby nic się nie wydarzyło, jakby jeszcze godzinę temu, nie próbował pozbawić ją oddechu. Jego zachowanie nie było naturalne, nie powinno tak być. Choć mówił do niej z wyraźnym sarkazmem i pogardą, tak charakterystycznym dla niego, to i tak przez chwilę ich relacje przypominające lodowce, lekko stopniały. Irytował ją co raz bardziej. W zupełności nie rozumiała tych uczuć w stosunku do niego. Nienawidziła go , ale też w jakiś sposób szanowała. Odwróciła się do niego bokiem. Wciąż na niego nie patrząc, nalała dwie szklanki wody i jedną przesunęła w jego stronę. Potarła miejsce, gdzie jeszcze nie dawno znajdowała się przez tyle lat bransoletka. Jej brak bolał ja bardziej od siniaków i ran na skórze. Wzięła łyk wody, który przyniósł ukojenie jej wysuszonemu gardłu, jednak każdy kolejny powodował skurcz i pieczenie w okolicach, miejsc na szyi gdzie dłonie Gryffina próbowały ją zadusić. Zacisnęła dłoń w pięść i po chwili rozluźniła. Po raz kolejny zalała ją fala wściekłości. Spojrzała na zegarek za sobą jednak przez chwilę, jej wzrok padł na białą bliznę na jego szyi. Skrzywiła się mimowolnie. Dobrze wiedziała, kto jest jej autorem. Gryffin zauważył, ze Sara się jej przypatruje. Odwróciła szybko wzrok. Uśmiechnął się drwiąco.
- Któryś skurczybyk z twoich, jeszcze go nie namierzyłem. Trudna sprawa było wtedy ciemno. Jednak wiem, ze gdy uporam się z pewnym problemem- spojrzał wymownie na Sarę- będę miał więcej czasu, żeby go dopaść.
-Miałeś wystarczająco dużo okazji, żeby mnie zabić, czemu nie zrobiłeś tego dzisiaj.
-Dzisiaj walczyłem o coś innego.
Sara mimowolnie prychnęła.
-Nie nakłoniłam Johnnach, jego nie da się nakłonić- Sara ugryzła się w język, zrozumiała, że powiedziała o dwa słowa za dużo- przypatrywał się jej z uwagą.
-Will mówił, ze nic nie wiesz.
-Bo nie wiem- odburknęła.
-A ja uważam, ze kłamiesz. Wiesz dużo więcej, niż mu powiedziałaś. Tak samo wiem, ze go do tego nakłoniłaś, do tego aby mnie zaatakował- Sara zaskoczona uniosła brwi i spojrzała na niego, po chwili jednak odwróciła się, ponownie patrząc w pustą ścianę.
-Po raz setny powtarzam Ci, ze tego nie zrobiłam. To on mnie bierze za jego siostrę, która z tego co wiem umarła...
-Skąd niby o tym wiesz ? Co ? Z jego myśli.
-Od Willa, on mi powiedział, jak zapytałam się go kim jest Lena. Po za tym ja nie czytam w myślach, tylko nakłaniam. To dwie różne rzeczy. Myślę, ze powinieneś już iść.
Kipiąc wściekłością spojrzała na niego. Jednak on wciąż lustrował ją przenikliwym wzrokiem.
Odwróciła się i zaczęła mieszać lekarstwa dla swoich ran. Obrzydliwe pachnącą maścią, smarowała siniaki, opuchnięcia i skaleczenia. Jej ciało wyglądało o wiele lepiej, niż jego. Jednak on wciąż się jej przypatrywał, śledził każdy jej ruch. Po jakichś 15 minutach, lekarstwa przynosiły ukojenie. Łyknęła jedna z tabletek Tylenolu. Wiedziała, ze za chwile zrobi się senna, a Willa wciąż nie było. Poczuła jednak czyjeś suche dłonie na swoim policzku. Znała je już. Gryffin odwrócił jej twarz w swoją stronę i przyłożył zimną maść do jej policzka. Pisnęła cicho. Skórę na buzi miała o wiele delikatniejszą niż na reszcie ciała, więc odczuwała o wiele bardziej zimno i szczypanie maści. Zrobiła się spięta, nie podobało jej się ich zachowanie, które przypominało dwóch walczących psów na arenie, które po walce na śmierć i życie, oblizywały swoje rany. Nie miała najmniejszej ochoty na to, aby był tak blisko niej, tak samo nie chciała czuć jego szorstkich, a jednocześnie delikatnych dłoni na swoich policzkach. Wyszarpnęła sie z jego uścisku, powodując większy ból, w lewej części twarzy. Gryffin cmoknął z dezaprobatą.
-Zachowujesz się jak dziecko- warknął na nią. Wzruszyła ramionami, nic nawet nie odpowiadając. Zaczęła z wściekłością wkładać opakowania do poszczególnych pudełek. Zatrzymała się na czerwonej tubce z maścią, którą tak dobrze zna.
-Masz- rzuciła tubką w jego stronę- smarują nią te głębokie rany 3 razy dziennie, to nie będziesz musiał ich zszywać, blizny też będą mniejsze. Zeskoczyła z krzesła , z zadowoleniem stwierdzając, ze jej mięśnie już tak nie bolą. Stanęła na palcach, wrzucając pudełka do szafki. Wróciła na stołek, objęła szklankę dłońmi. Gryffin obrócił się w jej stronę, zacisnął usta w wąską kreskę, a potem zadał kolejne, nieznośne dla Sary pytanie.
-Te twoje blizny na plecach. Skąd je masz ?
-Nie twój interes. Z resztą czego to cię w ogóle obchodzi ?!- spojrzała na niego wyzywająco, jej oczy stały się taflą lodu. Gryffin wyczuł to, bo też się spiął.
-Są paskudne i znajdują się na twoim ciele. Brakuje mi tej informacji w twojej teczce.
-Cóż będziesz musiał obejść się bez niej- odpowiedziała chłodnym, beznamiętnym tonem. Gryffin zauważył, ze wisi nad nimi chmura gradowa, napiął mięśnie tak bardzo, że Sara usłyszała zgrzyt świeżych bandaży.
-Nie wyglądają jak pamiątka po wypadku. Raczej jakby cię ktoś poharatał jakimś żelastwem. Czyżby jakiś buntowniczy skoczek ci się trafił. Wiesz mam nadzieję, ze jeszcze żyje, bo coś czuje, ze ktoś taki stałby się moim największym kumplem. To jak dasz mi jego namiar...
Swoboda i żartobliwość w jego głosie spowodowały, że fala wszystkich uczuć związanych z nienawiścią i bolesnymi wspomnieniami z pojmania, spowodowały, ze szklanka trzymana przez Sarę, zgrzytnęła i pękła na kawałki, niektóre z nich wbiły się w jej skórę. Uderzyła Gryffina w twarz tak mocno, ze ten zaskoczony spadł ze stołka, przytrzymał się jednak blatu. Z rozcięcia na jego policzku sączyła się krew. Dotknął go i spojrzał na krew na swoich palcach, a potem na zakrwawioną dłoń Sary. Spróbował wyciągnąć rękę w jej stronę, lecz ona cofnęła sie, stając w kałuży wody wymieszanej z jej krwią. Spojrzał na jej twarz. Patrzyła na niego z wściekłością, a w oczach miała łzy. Brunet patrzył na nią przerażony i zdezorientowany.
-Wynoś się stąd ! Nigdy więcej nie wchodź mi w drogę, jedynie w tedy gdy już zechcesz mnie zabić i w końcu to ZRÓB !!
Odwróciła się do niego plecami, w tym samym momencie drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Usłyszała głosy dwóch osób, nie obchodziło ją kto wszedł, co mówią. Chciała tylko, aby już stąd wyszli.
Gryffin poczuł dłonie na swoich ramionach.
-Chodź ! No chodź już !- Will ciągnął go w stronę wyjścia. Jednak on cały czas wpatrywał się w połówkę szklanki na stole, po której bokach wciąż spływała krew do zaczerwienionej już wody i połączone spływały na białą posadzkę. Po raz ostatni spojrzał na Sarę. Stała tyłem do niego z jej dłoni wypływała krew, cieknąc po nodze na idealnie białą podłogę. Jared podszedł do niej i delikatnie chwycił jej dłoń, wyszarpnęła ją. Odwrócił się od niej i podszedł do blatu, wyrzucił pękniętą szklankę do zlewu, która roztrzaskała się na drobny mak. Sara wzdrygnęła się na ten dźwięk, zaczęła kulić się i kucać opierając się o kontuar. Jared spojrzał na Gryffina z nienawiścią, nie wiedział dla czego, ale zaczął czuć się podle, nawet nie wiedział kiedy wykrzyknął :
-Przepraszam- jednak nie mówił tego ani do Jareda , ani do Willa, chciał aby usłyszała to tylko jedna osoba Sara. Jednak ona w ogóle nie zareagowała. Przyjaciel po raz ostatni mocno pociągnął go za ramię, obaj wyszli na zimna grudniową noc. Jednak gdy dwuskrzydłowe drzwi zamykały się , on wciąż widział tylko plecy Sary, zgarbione, przytulone do dębowego kontuaru, pokryte przerażającymi bliznami.