Gorąca woda spływająca
po jej kręgosłupie, odprężała ją. Przyjemne ciepło łagodziło
ból napiętych mięśni. Poczucie winy dręczyło ją, powodując
nieprzyjemne skurcze w żołądku. Cały czas prześladowały ją błagalne tęczówki Willa. Jednak nie pozwoliła aby zawładnęły
nią emocje. Nadchodzi czas polowań, każdy musi chronić swoich.
Bronić się jak najlepiej potrafi. Sojusze i pomoc tylko utrudniają
sprawę. Nie da się wtedy odwrócić od kogoś plecami. Zdrada jest
gorsza niż złapanie przez wydział. Jeżeli ofiarowałaby im swoją
pomoc, równałoby się to zawarciu umowy na śmierć i życie. W dosłownym znaczeniu. Stali by się zespołem. Tak działa podziemne
prawo. Prawo Miasta Cieni. Nie miała gwarancji, ze oni je znają,
ale ona nie mogłaby wtedy spojrzeć w lustro. Przetrwała dzięki
regułom Cienia, jest częścią tego miasta, każdy kto kiedykolwiek
doświadczył życia w tym miejscu, wchłania w krwiobieg jego reguły
na zawsze. Jednak poczucie winy wciąż paliło ją od środka. Może
oszukiwać otoczenie, ale przed samą sobą musi przyznać, ze
odmówiła tylko i wyłącznie ze względu na swój egoizm. Wiedziała
co w tej sytuacji zrobiłaby, gdyby wszyscy mieszkali w Cieniu.
Pomogłaby im, bez najmniejszego oporu, ale tu są na otwartej
przestrzeni. W obcym świecie i sami muszą przetrwać, a ona ma
własną rodzinę, którą musi chronić. Alice, Meg, Elizabeth,
Henry i nadpobudliwy Jared. To ich powinna bronić przed zagrożeniem,
które w każdej chwili może zapukać do ich drzwi, pozostawiając po
sobie litry krwi. Popatrzyła na swoje zniekształcone odbicie w
kafelku i nie spodobało jej się to, co zobaczyła. Napięte mięśnie
twarzy, zaciśnięte wargi. Walczyła ze swoim honorem, sumieniem, z tysiącami myśli.- Ale przecież im pomogłam- wyszeptała do
swojego odbicia- ostrzegłam ich. Jednak to tłumaczenie nie
osłabiło jej rozdarcia, wręcz je pogłębiło. Wyłączyła
strumień wody, oparła się dłońmi o kafelki. Jej dłonie
pozostawiły dwa ślady, na skraplającej się powierzchni. Zamazała
je szybko, jakby w ten sposób próbowała zmyć dzisiejsze
wspomnienia. Na próżno. Wytarła się bawełnianym ręcznikiem,
włożyła dolną część bielizny i owinęła się w kokon z
białego puchowego materiału. Woda z jej mokrych włosów skapywała
na posadzkę, wykręciła je niedbale w dłoniach, pozwalając aby
cała woda spłynęła na podłogę, tworząc malutką kałuże. Nie
przetarła lustra, ani dłonią, ani dodatkowym ręcznikiem, nie
miała ochoty na siebie patrzeć. Przez grubą, zaparowaną warstwę
widziała zaledwie swój kontur i w duchu cieszyła się z tego.
Wspomnienie Willa wciąż nie dawało jej spokoju. Lubiła go.
Wiedziała, ze mogłaby mu zaufać.Gdy tylko go wspominała, czuła
to przyjemne ciepło rozlewające się po jej ciele, gdy ścisnął
jej dłoń. Wiedziała, ze gdyby poprosił ją drugi raz, nie
odmówiłaby. Gdyby się wtedy odwróciła, uległaby. Przecież
Jonnah nie byłby dla niej tak dużym problemem, mogłaby z nim
pracować. Jego ćwiczenia psychologiczne niewiele różniły się od
jej. Jednak on nie jest jej problemem, a najgorszym koszmarem. Jak ma
pomagać komuś, kto widzi w niej swoją zmarłą siostrę. Nie
poradziłaby sobie, nie w tej sytuacji. Nie w sytuacji gdy, ktoś
jest od niej silniejszy. Gdy ktoś potrafi zawładnąć jej zmysłami
do tego stopnia, ze przestała czuć się bezpiecznie w miejscu,
które zawsze było jej największą bronią w jej umyśle. Umysł
dawał jej poczucie bezpieczeństwa, był centrum dowodzenia, źródłem
jej nakłaniania. A teraz czuła się rozdarta, tak niestabilna była
po raz ostatni po ucieczce, gdy ją schwytano i torturowano.- Nie.
Nie pomogę im- patrzyła na swoją rozmytą w lustrze sylwetkę i
mówiła pewnie, tak jakby sama musiała się przekonać o swojej
racji. Jednak przyniosło to zupełnie odwrotny skutek, skurcz w
żołądku nie ustąpił, boleśnie się pogłębił. Spojrzała
ponownie w tafle szkła. Stróżka wody spływała na wysokości jej
twarzy. Przecinała ją od środka czoła, pomalutku ześlizgując
się na nos, a potem skręciła na prawy policzek. Boleśnie
przypominała swoim kształtem bliznę na jej plecach, wręcz
ponownie czuła, jak jej skóra rozrywa się w tamtym miejscu.
Mimowolnie się skuliła. Wtedy prawie poświeciła życie w imię
sojuszu, ale chroniła swoich przyjaciół. Odwróciła się
gwałtownie tyłem do lustra. Zacisnęła dłonie na krawędzi
umywalki. W jej głowie jakiś idiotyczny narrator mówił do niej
spokojnym głosem „A więc kim on jest, jak nie twoim
przyjacielem” Odepchnęła się
od umywali i wyparowała wściekła z łazienki. Dostrzegła swoją
bluzkę, leżącą w nogach łóżka. Schyliła się żeby ją
podnieść i wtedy coś silnego uderzyło ją w plecy. Jej mokre
stopy, zupełnie nie miały przyczepności do drewnianej podłogi,
dlatego całkowicie straciła równowagę. Upadła na prawe
biodro.Jednak za nim zdążyła się obrócić, czyjeś dłonie
zacisnęły się na jej włosach, wyginając jej ciało do tyłu i przewracając
ją na plecy. Poczuła obrzydliwy zapach whisky, który często czuła w
pokoju Jareda. Szorstkie dłonie przeniosły się na
jej szyje. Dobrze zna tą twarz, wykrzywioną teraz w okropnym
uśmiechu. W jego oczach czaiła się dzikość i bezwzględność,
która ja przerażała, jeszcze nigdy go takiego nie widziała.
-Gryffin-
jej usta poruszyły się, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Dłonie na jej gardle zaciskały się zbyt mocno. Traciła oddech,
pomału jej świadomość znikała razem tlenem.
-
To za moich bliskich, kotku.
Nie
miała pojęcia, jak to zrobiła. Ale mocno wbiła mu paznokcie w bok
ciała. To wystarczyło aby jego uścisk poluzował się odrobinę.
Mocno wyszarpnęła się do tyłu i uderzyła go stopą w brzuch,
zachwiał się, ale nie stracił równowagi. Pośpiesznie podniosła
się, jednak z trudem łapała oddech. Nie zdążyła wystarczająco
się uchronić i jego pieść, dosięgnęła jej bladego policzka
bliżej lewego kącika ust. Poczuła smak krwi. Oddała mu, uderzając
go w klatkę piersiową na wysokości płuc, tak jak ją uczyli na
wyspie. Uderzenie miało złamać mu jedno z żeber, jednak uchylił się
centymetr i jej dłonie nie trafiły w wyznaczone miejsce. Pomimo tego uderzenie musiało być silne, bo brunet skrzywił się. Szarpnął
jej ramię, próbując je wykręcić. Ona wykorzystała ten
moment i teraz to jego ramie wyginało się w niebezpieczny sposób,
aby po chwili uderzyć wraz z ciałem Gryffina o podłogę. Walnęła
go w klatkę piersiową i pobiegła do szafy. Otworzyła ją
gwałtownie, szybko sięgnęła po broń leżącą na dnie pod sterta
ubrań. Brunet chwycił ją za kostkę i pociągnął ją
w swoją stronę. Pistolet wypadł jej z dłoni. Próbowała zgiąć
lewe kolano, aby się zatrzymać. Jednak tylko starła sobie skórę,
pozostawiając niewielki, czerwony ślad na drewnianej podłodze.
Brunet ponownie pociągnął ją za włosy mocno w górę. Uderzył ją
pięścią w okolice wątroby. Upadła na miękkie łóżko. A on
ponownie rzucił się na nią, próbując dobrać się do jej gardła.
Blokowała go jak mogła. Drapała go po twarzy, biła pięściami.
Próbowała go kopnąć. Jednak on wbił dłonie w jej nerw w
okolicy kolana. Paraliżujący ból rozniósł się po całym ciele. Na
moment straciła oddech. Wypuszczając z siebie prawie ostatnie
ilości życiodajnego tlenu. Zebrała jednak w sobie ostatnie siły i
wykrzyknęła :
-Nie
tknęłam twojej rodziny. Ktokolwiek coś im zrobił to nie byłam
ja.-chciała krzyknąć jednak jej głos zabrzmiał dziwnie sucho i
chrapliwie.
Poczuła
drugie uderzenie skierowane w jej klatkę piersiową. Nagle poczuła
jakby zaraz miała wypluć swoje serce, traciła puls.
-Nie
kłam suko. Nakłoniłaś Johnnach w szkole. Napuściłaś go na nas.
Puścił
jedną dłoń z jej gardła, aby nacisnąć miejsce okolic wątroby,
poczuła krew napływającą do ust. Jedynie co zdążyła zrobić to
pokręciła przecząco głową. Zapadała się w migoczącą czerń.
Krew w ustach krztusiła ją. Przez moment odzyskała świadomość,
tak jak ludzie przed śmiercią, czy śpiączką. Okręciła nogę wokół szyi Gryffina, powalając go na podłogę. Upadła razem z
nim. Usiadła na nim, blokując jego ruchy. Dostrzegła czarną chustkę, wystającą z szafy, chwyciła ją w dłonie. Okręciła mu
ją wokół szyi i zaciągnęła.
-Nie
nakłoniłam Johnnah. On mną manipulował dziś w szkole, to stąd
wiem o jego zdolności- próbowała mówić donośnie i głośno,
jednak z jej gardła wydobywał się tylko suchy, zachrypnięty głos, czuła jakby
każde słowo wypalało jej struny głosowe. Usłyszała jego
chrapliwy, ale wciąż arogancki śmiech.
-Przynajmniej
umrę, mając przed oczami jakieś widoki.
Dopiero
po chwili zorientowała się, ze od dłuższego czasu jego dłonie
zaciskały się na jej nagim ciele. Spojrzała za siebie, jej ręcznik
leżał w miejscu pierwszego upadku. Jęknęła głośno. Gryffin
zaśmiał się widząc dezorientację Sary, jednak dźwięk ten
przypominał o wiele bardziej rzężenie niż śmiech. Słabł z
każdą sekunda. Jego palce ponownie zacisnęły się w okolicy jej
wątroby, jednak ruch ten był o wiele słabszy. Poczuła kolejną
porcję krwi. Jej ostrość widzenia, co raz bardziej się zaburzała.
Zsunęła się z jego ciała na bok. Ostatkami sił przyciągnęła do
siebie niebieski t-shirt, jednak nie miała siły go włożyć.
Zdołała się nim zaledwie zasłonić. Przez chwilę było słychać
tylko ich głośne oddechy i kaszlnięcia. Sara wypluła resztki
czerwonej cieczy na drewnianą podłogę. Próbowała się podnieść,
jednak nie mogła zmusić swoich mięśni do jakiegokolwiek ruchu.
Patrzyła jak klatka piersiowa Gryffina, porusza się bardzo
gwałtownie. Z zadrapań na jego twarzy sączyła się krew.
Zastanawiała sie jak ona wygląda. Czuła ból w okolicy żeber i
klatki piersiowej, miała nadzieję, ze nic jej nie złamał.
Spojrzała na niego, leżał z zamkniętymi oczami, a jego oddech
stawał się co raz bardziej miarowy. Dochodził do siebie, a to nie
wróżyło nic dobrego, nie miała siły na kolejną walkę. Nie
miała ochoty już nawet na niego patrzeć. Była teraz wściekła na
siebie. Chciała im pomóc, ostrzegła Willa o Johnnah, a on wpada do
niej, prawie pozbawiając ją życia. Bo wydawało mu się, ze ona go
nakłoniła. - Jakby rzeczywiście coś takiego dało się do
czegokolwiek nakłonić- pomyślała zjadliwie. Miała ochotę
iść teraz do ich domu i zabić tego chłopca. Na samą tą myśl,
poczuła do siebie obrzydzenie. Jednak wiedziała, ze gdyby musiała
zabiłaby nawet dziecko. Odwróciła się plecami do Gryffina, jakby
chciała się od niego odgrodzić niewidzialna barierą. Podniosła
się do pozycji siedzącej. Dostrzegła swój pistolet pod szafką
nocną.
-Twoje
plecy. Co ci się stało ?- przeszedł ją dreszcz na dźwięk jego
głosu. Był spokojny i kojący. W tym momencie przypominał głos
psychologa, starającego się nakłonić pacjenta do zwierzeń i
zupełnie nie pasował do wydarzeń ostatnich minut.
-Nic
co by cię mogło zainteresować- odwarknęła, pospiesznie
naciągając na siebie t-shirt. Sięgnęła po broń i odwróciła się
do niego, celując prosto w klatkę piersiową. Usta Gryffina ułożyły
sie w ten sam przerażający uśmiech, który już dzisiaj widziała.
-To
jeszcze nie koniec- wyszeptał. Cząsteczki atomów wokół nich za wibrowały, tworząc dziwne pole elektryczne. Po chwili jego ciało
zniknęło, aby ułamek później uderzyć z hukiem o biurko, przewracając jednocześnie lampę stojącą obok. Potłuczone szkło
rozsypało się po podłodze. A ciało Gryffina upadło w sam środek
ostrych odłamków. Wstała, przytrzymując się materaca łóżka.
Pokuśtykała w jego stronę, każdy najmniejszy ruch sprawiał jej
ból. Popatrzyła na niego, skulił się na podłodze jak embrion. Zauważyła niektóre odłamki w jego skórze. Walka kosztowała go
więcej energii, niż jej się zdawało, nie miał siły nawet na skok
na najmniejszą kilkumetrową odległość. Pole energii wypchnęło
go o wiele za wcześnie. Wiedziała jaki to ból, jak przez każdy
mięsień przepływa niewykorzystany prąd. Bo gdzieś musi się
wyładować. W niektórych przypadkach możne nawet zabić. Zazwyczaj
skok nie jest niebezpieczny, jednak w momencie kiedy wybierają
miejsce do skoku, a ich organizm podczas teleportacji nie wytrzyma,
siła wyprze ich wcześniej, jednak niekorzystna energia wciąż
przepływa przez ciało. Sara skrzywiła się mimowolnie, już kilka
razy była w takiej sytuacji. Kiedy skoczyła kilka miesięcy temu z
Sahary, zemdlała na plaży. Czuła sie wtedy jak w mikrofali, miała
wrażenie, że wszystko zaraz z niej wypłynie. W pierwszym odruchu
chciała schylić się i mu pomóc. Jednak powstrzymała się
wiedząc, ze on nie zrobiłby tego dla niej. W dodatku wciąż była
na niego wściekła za atak i zdemolowanie jej pokoju. Widziała
jednak, że oddycha, a jego powieki co jakiś czas mocniej się
zaciskają. To oznacza, ze jest przytomny. Odwróciła się na pięcie
i przytrzymując się drewnianej bali, będącej ramą jej łóżka,
ruszyła do drzwi. Wyszła na korytarz pozostawiając je uchylone.
Szła cichym opustoszałym korytarzem, nawet cieszyła się, ze
dzisiaj wszyscy są poza domem. Wzięła głębszy oddech, stawiając
pierwszy krok na schodach, zacisnęła wargi i spróbowała zrobić
kolejny, jednak nie dała rady. Wsparła się o biała poręcz, podskoczyła i zjechała. Jednak skok na posadzkę okazał się
boleśniejszy, od wykonanych kroków. Z kącików jej oczu pociekły
łzy. Usłyszała piszczenie Biszkopta, który prawie zrobił już
dziurę drapiąc w drzwi tarasowe. Przeszła do kuchni i otworzyła
je. Pies skoczył na nią oblizując miejsca skaleczeń. Odepchnęła
go od siebie, bo pazurami drażnił jej obolałą skórę. Podrapała
go przyjaźnie za uchem, a on wciąż lizał ją po ręce. Podeszła
do szafki nad kuchenką, otworzyła ją i wyciągnęła trzy pudełka
z różnymi medykamentami. Przeniosła się na blat. Usiadła na
stołku, przeglądając różne opakowania. Odłożyła wodę
utlenioną, plastry, bandaże, maść na skaleczenia, silne leki
przeciw bólowe, które na pewno przydadzą jej się na później i
krople nasenne. Sięgnęła po telefon stacjonarny. Wybrała funkcję
wiadomości „Przyjedź po tego idiotę – Sara” wpisała
dobrze znany jej numer rudowłosego i odrzuciła telefon.
Zastanawiała sie dlaczego jeszcze nie przyjechał, kumplują się,
musiał wiedzieć gdzie pójdzie w takiej sytuacji. Była na niego
wściekła. Jednak piskliwy głos w jej głowie odezwał się cichutko
„A co jeżeli on tego chciał” - Nie na pewno nie Will.
Jednak właściciel tego głosu w odpowiedzi zaśmiał się cichutko
i zamilkł. Usłyszała ciężkie kroki na schodach, przerywane co
jakiś czas siarczystymi przekleństwami. Sięgnęła po pistolet i przysunęła go bliżej siebie. Po jakiś trzech minutach, jego
sylwetka pojawiła się w przejściu. Spiorunowała go wzrokiem, a
biszkopt podbiegł do niego, powąchał go i zaczął merdać ogonem.
Sara przewróciła oczami z dezaprobatą, zastanawiając się
dlaczego nie mogła uratować jakiegoś groźnego psa.
-Drzwi
są parę metrów za tobą. Idź sobie. Chyba, że chcesz mnie dobić,
to załatwmy to tu i teraz. Jeżeli posiedzisz chwilę na schodach to
na pewno za parę minut Will cię zgarnie.- spojrzała na niego,
jednak on nawet nie ruszył się z miejsca. Głaskał tylko Biszkopta
i uśmiechał się dziwnie spokojnie i szczerze. Nie spodobało jej
się to.
-Głuchy
jesteś. Idź z mojego domu- warknęła na niego. Spojrzał przez
chwilę na nią, wciąż się uśmiechając.
-Twój
pies mnie lubi.
-On
lubi wszystkich, łącznie z listonoszem. Jakbyś nie zauważył to retriever takie ma geny. Co nie zmienia faktu, że ja ciebie
nienawidzę- po raz kolejny spiorunowała go wzrokiem. Jednak wciąż
nie ruszył się z miejsca. Westchnęła z irytacją, wrzucając gazę
do mieszanki silnych płynów i maści. Przyłożyła ja do
opuchniętego kolana, czując przyjemną, kojącą ulgę. Obwiązała
kolano elastycznym bandażem. Mimowolnie się uśmiechnęła i poczuła
dziwny opór z lewej strony. To oznaczało, ze jej policzek jest
opuchnięty. Usłyszała jego kroki, a raczej głośne szuranie
ciężkich butów. Szedł w jej stronę. Spojrzała na niego z ukosa,
jej wierny pies lizał go po nadgarstku. Poczuła ukłucie zazdrości,
zazwyczaj był to gest zarezerwowany tylko dla niej, nawet nikogo z
jej rodziny tak nie traktował. Przez chwile czuła złość na
pupila, powinien jej bronić, nie spoufalać się z wrogiem.
Przystanął w odległości dwóch krzeseł od niej.
-Mogę
?- wskazał opuchniętymi, pokaleczonymi palcami na czystą białą
gazę.- Ręka bardzo mnie boli, muszę wyciągnąć to szkło, nie
chcę aby uszkodziło mi mięsień.
Spojrzała
na niego, a później na jego rękę. Wyglądała naprawdę
paskudnie, razem z krwią zaczynała się sączyć ropa. Nie chciała
mu pomagać. Prawie ją zabił. Powinien cierpieć. - Z resztą w
domu ktoś mu to na pewno usunie- pomyślała.
-
Raz uratował ci życie- irytujący głos odezwał się ponownie w jej
głosie- to jedno z praw, czy nie pora spłacić dług.
-
Uratował tylko po to, aby wyciągnąć informacji i zabić. To nie
był ratunek, a przedłużenie męki.
-
Ale wciąż żyjesz.
Czyjkolwiek
głos to był miał racje. Doprowadzał ja do szału, a jednak była
mu coś winna. Sięgnęła po jałową gazę z opakowania i bandaż.
Podała mu go, nie spoglądając na niego.
-Dziękuję-
wyszeptał. Jego głos był całkowicie szczery.Mimowolnie spojrzała
na niego. Starał się wyciągnąć kawałek szkła, który jeszcze
kiedyś był jej ulubioną lampą. Jednak zamiast tego pogłębiał
ranę, z której sączyło sie co raz więcej płynów. Uderzyła
kilkakrotnie palcami o blat, wystukując nerwową melodię. Zanim
zdążyła zahamować potok słów, było już za późno.
-Zostaw
to, usiądź- wskazała mu miejsce na czarnym krześle obok siebie-
tylko pogarszasz sprawę.
Nie
zabrzmiało to ostro i wrogo. Jej głos był spokojny i opanowany.
Zbyt przyjacielski jak na złość, która targała nią od środka.
Spojrzał na nią niepewnie, po chwili jednak usiadł i podał jej
rękę. Wykręciła ją w swoją stronę i położyła na ręczniku
kuchennym na blacie. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie i chłopak
się skrzywił.
-
Przepraszam- burknęła, jednocześnie gryząc się w język.
-Nie
musisz tego robić, mogę już iść-próbował zabrać rękę,
jednak ona przytrzymała ją, zabierając się już do pracy.
Wyciągnęła z białej kosmetyczki szczypce, oraz pęsetę. Obmyła
je wodą utlenioną, zanurzyła też gazę w wodzie i rozpuszczalnym
środku przeciwbólowym. Przytrzymywała materiał w szczypcach,
który odsączył krew i ropę. Dopiero po oczyszczeniu, zabrała
się, za wyciąganie odłamka. Tkwił bardzo głęboko. Chwyciła
odłamek pęsetą, delikatnie ciągnąc go w górę. Trwało to dość
długo. Nie chciała uszkodzić mu nerwów. Robiła to ostrożnie,
tak jak uczyła ja Mili, która po usunięciu szkła mogłaby zamknąć
ranę, nie pozostawiając po niej śladu. Na myśl o przyjaciółce,
ścisnęło ją w okolicy serca, a ręka trzymająca szkło,
zachwiała się. Wzięła głębszy wdech, i pociągnęła po raz
ostatni. Odłamek z brzdękiem uderzył w talerzyk. Usłyszała jego
oddech, był pełen ulgi. Obmyła mu dokładnie ranę po raz kolejny,
nałożyła dużą ilość maści przyspieszającej gojenie, której
sama używała do swoich ran. Na koniec obandażowała ją , zaciskając delikatnie, jednak nie za mocno.
-Nie
wiem, czy nie będziesz musiał jechać do szpitala jej zszyć. Jest
dość głęboka.
Chłopak
chciał coś powiedzieć, jednak ona już zabrała się za usuwanie
innych odłamków z jego skóry. Widziała kontem oka, jak uniósł w
zaskoczeniu brwi. Sama nie wiedziała czemu to robi, z jakiegoś
powodu czuła, że musi. Może po prostu chciała spłacić swój
dług najszybciej jak się dało, aby nie słyszeć po raz kolejny
głosu w jej głowie. Usunęła pęseta prawie wszystkie odłamki z
jego dłoni, rąk i twarzy. Robiła to sprawnie i szybko, nie musiała im
poświęcać tyle czasu co ranie w przedramieniu.
-Dobra
w tym jesteś. Nauczyli cie tego na wyspie ? - jego głos był wciąż
zachrypnięty i wyzywający, jednak w jakimś stopniu wyczuła w jego
tonie podziw dla tego co zrobiła.
Z
wściekłością wrzuciła kolejny odłamek do talerzyka, który już
prawie zapełnił się cały. Chyba miał w sobie połowę klosza jej
lampy.
-Nie
– warknęła ostrzegawczo, chłopak lekko się spiął.- Miałam
dobra nauczycielkę- dodała już spokojniej.
-Barbara,
nie potrafi tak łatać naszych ran. Pomaga nam często, ale nie jest
w tym za dobra. Wzruszyła ramionami, nie chciała z nim rozmawiać.
Wciąż była na niego wściekła. Co raz częściej patrzyła
nerwowo na zegarek.- Will powinien tu już być od 20 minut. Z
reszta, jak doprowadzę go do porządku, to sam stąd wyjdzie-
pomyślała nerwowo, jednak martwiła się o przyjaciela.
- Jest
prawie 23, czemu nie ma nikogo w domu ?
-
Są na przyjęciu.
- Nie
zabrali cię ze sobą ?
- Nie
chciałam z nimi iść. Ściągnij spodnie.
Chłopak
roześmiał się, o dziwo zabrzmiało to szczerze.
- Po co ?! Teraz chcesz mnie rozebrać do rosołu. Taka zemsta za ten
twój...hmm...Striptiz podczas walki, jeżeli to jest twój sposób
na poskramianie wrogów, to gratuluje na pewno płeć męska...
-Nie
idioto -przerwała mu z wściekłością- Masz dwa duże odłamki w
lewej nodze, podobne do tej w ręce.
Popatrzył
na nią wciąż śmiejąc się, jednak wykonał jej polecenie.
Wyciągnęła dwa kawałki szkła szybko i sprawnie, wykonując te
same czynności co przy ręce, na końcu posmarowała je maścią i
zabandażowała. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie i chłopak jęknął z bólu. Nie przejęła się tym zbytnio. Mimo wszystko ta
sytuacja wydawała jej się zbyt swobodna. Zachowywał się jakby nic się nie wydarzyło, jakby jeszcze godzinę temu, nie próbował
pozbawić ją oddechu. Jego zachowanie nie było naturalne, nie powinno tak być. Choć mówił do niej z wyraźnym sarkazmem i
pogardą, tak charakterystycznym dla niego, to i tak przez chwilę
ich relacje przypominające lodowce, lekko stopniały. Irytował
ją co raz bardziej. W zupełności nie rozumiała tych uczuć w
stosunku do niego. Nienawidziła go , ale też w jakiś sposób
szanowała. Odwróciła się do niego bokiem. Wciąż na niego nie
patrząc, nalała dwie szklanki wody i jedną przesunęła w jego
stronę. Potarła miejsce, gdzie jeszcze nie dawno znajdowała się
przez tyle lat bransoletka. Jej brak bolał ja bardziej od siniaków
i ran na skórze. Wzięła łyk wody, który przyniósł ukojenie jej
wysuszonemu gardłu, jednak każdy kolejny powodował skurcz i
pieczenie w okolicach, miejsc na szyi gdzie dłonie Gryffina
próbowały ją zadusić. Zacisnęła dłoń w pięść i po chwili
rozluźniła. Po raz kolejny zalała ją fala wściekłości.
Spojrzała na zegarek za sobą jednak przez chwilę, jej wzrok padł
na białą bliznę na jego szyi. Skrzywiła się mimowolnie. Dobrze
wiedziała, kto jest jej autorem. Gryffin zauważył, ze Sara się
jej przypatruje. Odwróciła szybko wzrok. Uśmiechnął się
drwiąco.
-
Któryś skurczybyk z twoich, jeszcze go nie namierzyłem. Trudna sprawa było wtedy ciemno. Jednak wiem, ze gdy uporam się z pewnym
problemem- spojrzał wymownie na Sarę- będę miał więcej czasu, żeby go dopaść.
-Miałeś
wystarczająco dużo okazji, żeby mnie zabić, czemu nie zrobiłeś
tego dzisiaj.
-Dzisiaj
walczyłem o coś innego.
Sara
mimowolnie prychnęła.
-Nie
nakłoniłam Johnnach, jego nie da się nakłonić- Sara ugryzła się
w język, zrozumiała, że powiedziała o dwa słowa za dużo-
przypatrywał się jej z uwagą.
-Will
mówił, ze nic nie wiesz.
-Bo
nie wiem- odburknęła.
-A
ja uważam, ze kłamiesz. Wiesz dużo więcej, niż mu powiedziałaś.
Tak samo wiem, ze go do tego nakłoniłaś, do tego aby mnie
zaatakował- Sara zaskoczona uniosła brwi i spojrzała na niego, po
chwili jednak odwróciła się, ponownie patrząc w pustą ścianę.
-Po
raz setny powtarzam Ci, ze tego nie zrobiłam. To on mnie bierze za
jego siostrę, która z tego co wiem umarła...
-Skąd
niby o tym wiesz ? Co ? Z jego myśli.
-Od
Willa, on mi powiedział, jak zapytałam się go kim jest Lena. Po za
tym ja nie czytam w myślach, tylko nakłaniam. To dwie różne
rzeczy. Myślę, ze powinieneś już iść.
Kipiąc wściekłością spojrzała na niego. Jednak on wciąż lustrował ją przenikliwym wzrokiem.
Odwróciła
się i zaczęła mieszać lekarstwa dla swoich ran. Obrzydliwe
pachnącą maścią, smarowała siniaki, opuchnięcia i skaleczenia.
Jej ciało wyglądało o wiele lepiej, niż jego. Jednak on wciąż
się jej przypatrywał, śledził każdy jej ruch. Po jakichś 15
minutach, lekarstwa przynosiły ukojenie. Łyknęła jedna z
tabletek Tylenolu. Wiedziała, ze za chwile zrobi się senna, a Willa
wciąż nie było. Poczuła jednak czyjeś suche dłonie na swoim
policzku. Znała je już. Gryffin odwrócił jej twarz w swoją
stronę i przyłożył zimną maść do jej policzka. Pisnęła
cicho. Skórę na buzi miała o wiele delikatniejszą niż na reszcie
ciała, więc odczuwała o wiele bardziej zimno i szczypanie maści.
Zrobiła się spięta, nie podobało jej się ich zachowanie, które
przypominało dwóch walczących psów na arenie, które po walce na
śmierć i życie, oblizywały swoje rany. Nie miała najmniejszej
ochoty na to, aby był tak blisko niej, tak samo nie chciała czuć
jego szorstkich, a jednocześnie delikatnych dłoni na swoich
policzkach. Wyszarpnęła sie z jego uścisku, powodując większy
ból, w lewej części twarzy. Gryffin cmoknął z dezaprobatą.
-Zachowujesz
się jak dziecko- warknął na nią. Wzruszyła ramionami, nic nawet
nie odpowiadając. Zaczęła z wściekłością wkładać opakowania
do poszczególnych pudełek. Zatrzymała się na czerwonej tubce z
maścią, którą tak dobrze zna.
-Masz-
rzuciła
tubką w jego stronę- smarują nią te głębokie rany 3
razy dziennie, to nie będziesz musiał ich zszywać, blizny też będą
mniejsze. Zeskoczyła z krzesła , z zadowoleniem stwierdzając, ze jej
mięśnie już tak nie bolą. Stanęła na palcach, wrzucając pudełka
do szafki. Wróciła na stołek, objęła szklankę dłońmi. Gryffin
obrócił się w jej stronę, zacisnął usta w wąską kreskę, a
potem zadał kolejne, nieznośne dla Sary pytanie.
-Te
twoje blizny na plecach. Skąd je masz ?
-Nie
twój interes. Z resztą czego to cię w ogóle obchodzi ?!- spojrzała
na niego wyzywająco, jej oczy stały się taflą lodu. Gryffin
wyczuł to, bo też się spiął.
-Są
paskudne i znajdują się na twoim ciele. Brakuje mi tej informacji w
twojej teczce.
-Cóż
będziesz musiał obejść się bez niej- odpowiedziała chłodnym,
beznamiętnym tonem. Gryffin zauważył, ze wisi nad nimi chmura
gradowa, napiął mięśnie tak bardzo, że Sara usłyszała zgrzyt
świeżych bandaży.
-Nie
wyglądają jak pamiątka po wypadku. Raczej jakby cię ktoś poharatał jakimś żelastwem. Czyżby jakiś buntowniczy skoczek ci
się trafił. Wiesz mam nadzieję, ze jeszcze żyje, bo coś czuje,
ze ktoś taki stałby się moim największym kumplem. To jak dasz mi
jego namiar...
Swoboda
i żartobliwość w jego głosie spowodowały, że fala wszystkich
uczuć związanych z nienawiścią i bolesnymi wspomnieniami z pojmania, spowodowały, ze szklanka trzymana przez Sarę,
zgrzytnęła i pękła na kawałki, niektóre z nich wbiły się w
jej skórę. Uderzyła Gryffina w twarz tak mocno, ze ten zaskoczony
spadł ze stołka, przytrzymał się jednak blatu. Z rozcięcia na
jego policzku sączyła się krew. Dotknął go i spojrzał na krew
na swoich palcach, a potem na zakrwawioną dłoń Sary. Spróbował
wyciągnąć rękę w jej stronę, lecz ona cofnęła sie, stając w
kałuży wody wymieszanej z jej krwią. Spojrzał na jej twarz. Patrzyła na niego z wściekłością, a w oczach miała łzy. Brunet patrzył na nią
przerażony i zdezorientowany.
-Wynoś
się stąd ! Nigdy więcej nie wchodź mi w drogę, jedynie w tedy
gdy już zechcesz mnie zabić i w końcu to ZRÓB !!
Odwróciła
się do niego plecami, w tym samym momencie drzwi wejściowe
otworzyły się z hukiem. Usłyszała głosy dwóch osób, nie
obchodziło ją kto wszedł, co mówią. Chciała tylko, aby już
stąd wyszli.
Gryffin
poczuł dłonie na swoich ramionach.
-Chodź
! No chodź już !- Will ciągnął go w stronę wyjścia. Jednak on
cały czas wpatrywał się w połówkę szklanki na stole, po której
bokach wciąż spływała krew do zaczerwienionej już wody i połączone
spływały na białą posadzkę. Po raz ostatni spojrzał na Sarę.
Stała tyłem do niego z jej dłoni wypływała krew, cieknąc po nodze na
idealnie białą podłogę. Jared podszedł do niej i delikatnie
chwycił jej dłoń, wyszarpnęła ją. Odwrócił się od niej i
podszedł do blatu, wyrzucił pękniętą szklankę do zlewu, która
roztrzaskała się na drobny mak. Sara wzdrygnęła się na ten
dźwięk, zaczęła kulić się i kucać opierając się o kontuar.
Jared spojrzał na Gryffina z nienawiścią, nie wiedział dla czego,
ale zaczął czuć się podle, nawet nie wiedział kiedy wykrzyknął
:
-Przepraszam-
jednak nie mówił tego ani do Jareda , ani do Willa, chciał aby
usłyszała to tylko jedna osoba Sara. Jednak ona w ogóle nie zareagowała. Przyjaciel po raz ostatni mocno pociągnął go za ramię,
obaj wyszli na zimna grudniową noc. Jednak gdy dwuskrzydłowe drzwi
zamykały się , on wciąż widział tylko plecy Sary, zgarbione,
przytulone do dębowego kontuaru, pokryte przerażającymi bliznami.
Świetny !!! Wgl nie mogę znaleźć słów, ale musisz wiedzieć, że jestem Twoją wierną fanką choć b. rzadko wstawiam komentarze ;) Życzę weny !!! <3
OdpowiedzUsuńJejku! Jejku! Jejku! Jak ja uwielbiam takie coś czytać. :D Czekam na nową! :)
OdpowiedzUsuńŚwietne ! Chyba najlepszy rozdział , jak do tej pory . Oczywiście wszystkie są super . OMG, te 3 tygodnie będą raczej najdłuższe w moim życiu . Dasz radę dodac troszkę wczęśniej ? : )
OdpowiedzUsuńDuużo razy powtórzyłaś w początkowej części słowo "umysł".
OdpowiedzUsuń"Tak, jakby sama musiała się przekonań o swojej racji"- do swojej racji
"Uderzyła go w stopę w brzuch"- stopą w brzuch
Od razu jak napisałaś, żę poczuła zapach whisky skojarzyłam to z Gryffinem, tym strasznym alkoholikiem co to nie umie się delektować! ;d
Bardzo dużo powtórzeń słowa "jednak" w opisie walki. No niestety traci on na tym przez to. Ale pomimo tego i tak wydawało mi się jakbym tam była i jakbym to JA walczyła z Gryffinem !
Auć! Uderzyć w wątrobę? Najgorsza rzecz jaką można zrobić! Jest tak silnie ukrwiona, że boli nieeeemiłosiernie! Współczuję jej...
"Spojrzał przez chwilę na nią, wciąż się uśmiechając"- Nie spojrzał! Patrzył albo spoglądał, ale nie spojrzał! ( krzyczę, bo moja koleżanka też ciągle tak mówi i za cholerkę nie mogę jej tego oduczyć ;d )
" Co teraz chcesz mnie rozebrać do rosołu?"- po co "?" i od "teraz" nowe zdanie.
"Jej barak bolał ją bardziej od siniaków" - Jej BARK bolał ją bardziej NIŻ siniaki :)
"Zrobiła łyk wody"- wzięła.
Hmm...dlaczego kazała mu ściągnąć spodnie? Przecież jeśli mamy do czynienia z ciałami obcymi w organizmie, to nie możemy ściągać z poszkodowanego ubrać, bo to może jeszcze bardziej powiększyć ranę i sprawić mu ból.Wtedy się zabezpiecza w tym przypadku odłamki i dzwoni na pogotowie. A gdyby tak tętnice udową albo jakąś inną uszkodził? Nierozsądne to z jej strony było.
Z każdym rozdziałem jesteś coraz lepsza. Akcja tak samo robi się ciekawsza i ciekawsza! Wczoraj myślałam, że naprawdę się od tego nie oderwę! Ale byłam już tak śpiąca, że ledwo patrzyłam, więc zrezygnowałam. Ale na pewno gdybym miała wtedy siłę, to nie odpuściłabym. Trzeba było korzystać, bo teraz tydzień zawalooony cały:(
Ty też z tego co napisałaś nie masz lekko. No ale kto ma? Pozostaje jedynie nadzieja, że znajdziemy jakiś czas wolny:)
Pozdrawiam :D