Dedykacja dla ~ Klaudii autorki bloga beliving.blog.onet.pl/
Kiedy
Taskhi poszedł po nie wiem , która już kolejkę. Wstałam ze stołka lekko
chwiejąc się i ruszyłam do toalety. Przy samym wyjściu z niej potknęłam
się o jedno z krzeseł, upuszczają na ziemie czarną torebkę, z której
wypadły mi rzeczy. Ciemnowłosy chłopak siedzący przy tym stoliku,
zerwał się z miejsca.
-Pomogę Ci.
Szybko zgarnęłam lekko wystająca broń do torebki , zanim brunet zaczął mi podawać portfel i kosmetyki.
-Dzięki -uśmiechnęłam się do niego.
-Coś dzisiaj często na mnie wpadasz - Powiedział chwytając mnie za ramię i podnosząc.
Spojrzałam
na niego. Miał krótkie włosy, około 1,80 wzrostu , brązowe wręcz czarne
spojrzenie , które przeszywało mnie na wylot oraz kpiący wyraz twarzy.
Uśmiechnęłam się lekko, to na niego wpadłam w barze.
-Przynajmniej teraz nie rozlałam ci drinka.
-Jako zadość uczynienie , dasz się zaprosić na jednego.
-To ja na ciebie wpadłam.
-Ale to ja zachowałem się jak palant. Daj spokój jeden drink.
-Sory , ale ja już z kimś jestem.
-Tak wiem z tym Japończykiem , który dobiera się do blondi.
Spojrzałam
ponad jego ramię. Taskhi rzeczywiście całował się z dziewczyna z baru ,
która widocznie skończyła już zmianę. Uśmiechnęłam się pod nosem ,
alkohol zawsze dodaje odwagi.
-Ok , ale tylko jeden.
Usiadłam
przy stoliku na którym leżało pełno kasy i karty. Wiedziałam , ze się
zakład. Zawsze byłam dobrym obserwatorem. Postawił przede mną dwa
drinki.
-Który wybierasz?
-Ten z colą.
Chłopak
wpatrywał się we mnie jakby zapamiętywał , każdy mój ruch i jakby na coś czekał. Pobudziło to mój instynkt samozachowawczy. Bawiłam się
czerwona rurką do picia , ale nie wzięłam ani jednego łyka. Bałam się
,ze czegoś mi dosypał.
-Jesteś Polką.-Było to raczej stwierdzenie , niż pytanie.
-Skąd masz te pewność.
-Poznaję po akcencie. Jestem Gryffin , a ty?
-Eva - zmarszczył dziwnie brwi.
-Wydawało mi się , ze ten koleś mówił na ciebie inaczej.
-A może to ty , źle usłyszałeś- powiedziałam lekko zirytowanym tonem. .
-Może. Nie będę się spierał.
Chłopak miał fajny czarujący uśmiech i lekko szkocki akcent.
-Ciekawy wzór masz wytatuowany na ręku. Bardzo znajomy.
Spojrzałam
na niego lekko spanikowana , dlaczego go to tak interesuje. Był miły ,
ale coś w jego spojrzeniu nie dawało mi spokoju. Ta jego twarz wydawał
mi się zbyt znajoma.
-Tak jest dość popularny w mitologii.
Brunet chwycił mnie dość mocno za nadgarstek i wykręcił mi rękę w swoją stronę.
-Kim jesteś ?!-pisnęłam.
-Nie pamiętasz mnie, tego co mi zrobiłaś.
Chłopak wykrzywił usta w potwornym grymasie.
Zdezorientowana
rozejrzałam się po pomieszczeniu , skupiłam się i przywołałam w myślach
Taskhiego. Nagle mój kumpel zjawił się za moimi plecami.
-Zmywamy się słońce. Wybacz mi ale ją porywam.
Wybełkotał w stronę Gryffina. Wstaliśmy szybko od stołu. Po raz ostatni chwycił mnie za nadgarstek.
-Wiem kim jesteś- warknął- jeszcze cię dopadnę.
Przerażona obejrzałam się przez ramię. Nie było go już przy stoliku.
-Stało się coś ?
-Nie
nic , chodźmy już- uśmiechnęłam się do przyjaciela , ukrywając wszelkie
oznaki mojego zdenerwowania. Chwile później o wszystkim zapomniałam.
Wyszliśmy
z baru po północy. Podtrzymując się nawzajem i śpiewając , a raczej
wykrzykując słowa piosenki Force. Machaliśmy ludziom , których mijaliśmy
na ulicach. Taskhi krzyczał do każdej dziewczyny na ulicy , ze ją
kocha. Co wywoływało głośne piski i śmiechy u płci przeciwnej, która
wcale nie była w lepszym stanie niż my. Właściwie to o tej porze i w
dodatku w piątki , nie da się spotkać ludzi trzeźwych. Anglia słynie z
głośnych weekendowych imprez. Oczywiście mój kumpel wykonał dziwny
taniec na jednej z głównych ulic Londynu .
Po jakiejś godzinie dotoczyliśmy się w końcu do jego kamiennicy. Jak
tylko weszłam opadłam na kanapę i zasnęłam. Zapominają o brunecie z
czarnymi oczami. A wydarzenie dzisiejszego wieczoru schowałam do teczki z
napisem "wytwory wyobraźni" i włożyłam głęboko na dno szuflady ,
oznaczonej jako "zapomnienie".
***
Wróciłem
do swojego mieszkania, rzuciłem czarną kurtkę na oparcie jednego z
foteli. Wściekłość ogarniała , każdy skrawek mojego ciała. Byłem tak
blisko jak nigdy i to przez zwykły przypadek. W Berlinie spaliła za sobą
wszystkie ślady. Trafiłem tam za późno. Strażacy gasili pozostałości
kamiennicy , a do rządowych aut powkładano zwęglone ciała Palladynów.
Być tak blisko niej i nie zdobyć tego na co tak bardzo liczę od dawna.
Podszedłem do komputera , podpiąłem swój telefon i wydrukowałem kilka
zdjęć. Jak siedziała z tym kumplem przy stoliku i śmiała się. Dziwi mnie
, ze oni w ogóle to potrafią. Nie mogłem patrzeć na to zdjęcie,
morderczyni na wolności wiedzie normalne życie , kiedy zrujnowała moje.
Wziąłem z pudełka kilka pinezek w tym jedną z kolorową końcówką. Tą w
kolorze przypiąłem do mapy przy Londynie , a zdjęcia dodałem do mojej
ściany na której wisieli wszyscy, na których poluję. Ona musi mi za to
zapłacić , za moje blizny i za śmierć E.V. Jestem sprytniejszy niż Wydział zbyt długo się przede mną nie ukryje.
***
Obudziło mnie lekkie szarpniecie.
-Wstawaj śpiochu za 30 minut lądujesz.
Przetarłam
zaspane i napuchnięte oczy. Głowa bolała mnie nie miłosiernie.
Przeczesałam włosy palcami i ruszyłam do niewielkiej kuchni. Wyciągnęłam
z lodówki schłodzona wodę mineralna ,a z szafki nad kuchenką tabletki
na kaca. Połknęłam je wypijając mineralkę do dna , zgniotłam butelkę i
wrzuciłam ja do śmietnika.
-Trochę wczoraj zabalowaliśmy ?- Taskhi spojrzał na mnie dusząc śmiech.
-Serio , bo ja normalnie nic nie czuję.
-Wyglądasz jakbyś właśnie wróciła z frontu wojennego.
-O
no weź, nie jest tak źle.-spojrzałam w niewielkie lusterko wiszące w
pokoju i przekrzywiłam głowę. Miałam strasznie sine cienie pod oczami , a
moje włosy , no cóż na to nawet nie umiałam znaleźć słowa były jednym
wielkim kołtunem.-Dobra masz racje jest fatalnie- odparłam załamanym
głosem.-Masz te zdjęcia dla mnie.
-Tak wszytko przygotowałem.
Podeszłam do biurka na którym leżał plan głównej sali odlotów, parę zdjęć satelitarnych , oraz wnętrz budynku.
-Dobra
skoczymy w to miejsce- wskazałam palcem na planie- do niego pasuje to
zdjęcie to jest już przy wyjściu , poza miejscem odprawy i jedyne w
którym nie ma kamer. Grey'owie będą czekać na mnie tutaj. Sprawdź czy
nie ma jeszcze jakichś opóźnień ,a ja się szybko ogarnę.
Wyciągnęłam jeden z ręczników znajdujących się w szafce pod umywalką i wzięłam
szybki prysznic. Lekko zwilżyłam włosy i delikatnie zaczęłam rozczesywać
je szczotką. Po jakichś 15 minutach byłam gotowa. Zatuszowałam cienie
korektorem i nałożyłam nie wielka ilość podkładu. Przebrałam się w
świeże ciuchy. Niebieskie, lekko przetarte dżinsowe rurki , czarny top i
sweter zapiany na guziki w tym samym kolorze , podwinęłam jego rękawki i
zawiązałam czarne Martensy. Głośno westchnęłam. Strasznie się
denerwowałam, nie mogłam wyobrazić sobie jak to wszystko będzie
wyglądało. Czy będę potrafiła żyć normalnie? Chodzić do szkoły. Gadać o
błahych rzeczach. Kiedykolwiek zapomnieć.
-Musimy się zbierać.
-Jasne.
Zgarnęłam
wszystkie swoje rzeczy do torby i plecaka. Taskhi wręczył mi
wydrukowane podróbki biletu , karty imigracyjnej i tych wszystkich
papierów , które przykleja się do toreb. Wzięłam psa pod pachę i
chwyciłam Taskhiego za rękę. Spojrzałam po raz ostatni na rysunek i
wybrane miejsce. Zaczęłam czarno biały plan tworzyć w poziomach 3D,
wyobrażać sobie wszystkie pomieszczenia jakbym patrzyła na nie z góry ,
wypełniałam je kolorami i przechodziła przez nie, aż w końcu trafiłam do
wybranego przez siebie miejsca. Ścisnęłam mocniej jego rękę i ułamek
sekundy później znaleźliśmy się na miejscu. Nigdy nie przestanie mnie to
zadziwiać , ten krótki czas jaki potrzebuje na kreację.
W hali było gwarno, setki ludzi przechodziło w obie strony. Mojego lotu jeszcze nie wypuszczono z terminalu , no przynajmniej klasy turystycznej. Ludzie ustawiali się już w kolejki odbierając bagaże. Odwróciłam się w stronę Taskhiego.
W hali było gwarno, setki ludzi przechodziło w obie strony. Mojego lotu jeszcze nie wypuszczono z terminalu , no przynajmniej klasy turystycznej. Ludzie ustawiali się już w kolejki odbierając bagaże. Odwróciłam się w stronę Taskhiego.
-Dzięki , za wszystko- przytuliłam go mocno.
-Nie ma za co , uważaj na siebie mała.
Pierwsza
grupa ludzi zbliżała się do wyjścia , wmieszałam się w tłum. Oślepiło
mnie październikowe słońce wpadające przez przeszklone ściany. Zewsząd
docierały do mnie piski i śmiechy witających się osób. Stanęłam lekko na
palcach próbując dostrzec kogokolwiek z mojej rodziny. Co chwile , ktoś
na mnie wpadał i mnie popychał. Wzięłam psa na ręce , bojąc się , żeby
go nikt nie stratował i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Spojrzałam na
wyświetlacz. Nie było żadnej wiadomości od Greyów. Podeszłam do budek
telefonicznych przy szybach , przez które było widać cały lotniskowy
parking. Nigdzie na nim ich nie widziałam. Nie sądzę aby się , aż tak
zmienili. Z resztą moja mama często rozmawiała z nimi na Skype. Meg i
Jareda prawdopodobnie bym nie poznała , bo już dawno ich nie widziałam, właściwie to z nimi nie utrzymywałam żadnego kontaktu, jedynie z Alice
miałam jakiś związek. Większości ludzi opuściło już lotnisko. Może nie
mogą do mnie oddzwonić , albo utknęli w korku. Usiadłam na ławce pod
szybami. Po jakiś 30 minutach niewielka hala zupełnie opustoszała
następny duży lot był dopiero za 3 godziny. Usłyszałam głośne uderzenia
wysokich, kobiecych szpilek o betonową posadzkę. Podniosłam wzrok do góry i się uśmiechnęłam. Ciocia Elizabeth , a za nią biegła Alice, która
wystukiwała coś na monitorze swojego iPhona. Głośny dźwięk dzwonka
rozniósł się po hali. Obie zaskoczone spojrzały w moja stronę.
-Chyba mnie szukacie- uśmiechnęłam się do nich.
Ciocia podbiegła do mnie ze łzami w oczach.
-Sara.
Tak się o ciebie martwiliśmy.-uścisnęła mnie mocno.-Przepraszam
kochanie , ale był wypadek przy wjeździe do Ocean City. Ale wyrosłaś nie
poznałabym cię.- moja ciocia była bardzo podobna do mamy, było miedzy
nimi pięć lat różnicy , ale obie maja geny i urodę po babci.
Spojrzałam
na moja kuzynkę. Niewiele się zmieniła , swoje długie czarne loki
skróciła do krótkiej fryzurki, najdłuższe kosmyki muskały jej obojczyk.
Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie z radością , ale i smutkiem. Ona
wie co czuje, straciła rodziców w wypadku cztery lata temu. Przygarnął
ja wujek Henry , który był bratem jej ojca. Była niska , miała z jakieś
1,60 i lekko krągłą figurę z kilkoma małymi wałeczkami na brzuchu, nie
była ani chuda , ani gruba. Nagle jej tęczówki zwęziły się i wpatrywały
się we mnie z wściekłością.
-Coś ty zrobiła ze swoimi długimi , pięknymi , brązowymi włosami.
-Dalej
są takie same z wyjątkiem tego , ze mam teraz grzywkę i czerwony kolor ,
widzisz nawet kręcą się tak samo. I dalej są nie do rozczesania.
-Och , niech ci będzie, miło cie widzieć.
Uścisnęłyśmy się mocno.
-A to kto ?
Ciocia wskazała palcem na psa kulącego się pod ławką.
-Mój pies , Biszkopt. Mam nadzieje , ze mogę go zatrzymać.
-Oczywiście , właściwe to dziewczyny dawno marudziły , ze chcą psa. To i problem z głowy.
Wyszłyśmy na zewnątrz. Na parkingu stało niewiele aut , ale jedno rzucało się w oczy Chevrolet Captiva.
Cały czas miałam cichą nadzieje, ze to nie w kierunku tego auta idziemy. Jak stare polskie przysłowie mówi : Nadzieja matką głupich i
tak , też było w moim przypadku. Włożyłam swoje torby do bagażnika i
usiadłam na tylnym siedzeniu. Czułam się nieswojo. Wiedziałam , ze mają
kupę kasy , ale nie sądziłam , ze stać ich na wersje samochodu za 100
tys. Wujek jest dyrektorem oddziału chirurgicznego. Ciocia wyjechała na
studia biologiczne do U.S.A do Newrak , gdzie później pracowała w
przemyśle farmaceutycznym. Do Rehoboth Beach przeprowadzili się jakieś
pięć lat temu , zmęczeni wielkomiejskim życiem. Teraz Elizabeth pracuje
jako trenerka. Wyruszyliśmy z parkingu i nie całe 10 minut później
wjechaliśmy na ogromny betonowy most , pod którym przepływał właśnie
statek, a ja jak oczarowana patrzyłam przez okna. W Stanach
Zjednoczonych miałam tylko skocznie w Nowym Yorku i Los Angeles. Nie
znałam takich terenów. Zjechaliśmy z Ocean Gate i ruszyliśmy główną
dwupasmowa ulicą. Całe miasteczko było typowo amerykańskie jak z filmów,
kolorowe domy , typowe amerykańskie bilbordy i neony. A co
najpiękniejsze, ciągnęło się wzdłuż wybrzeża. Właściwie to to miasteczko
było zbudowane na cyplu. Bo po obu stronach była woda , z jednej Isle
of Wight Bay , a z drugiej Atlantyk. Co chwile mijaliśmy ludzi z deskami
i w piankach, wracających z surfingu. Po drodze było było dużo ośrodków
plażowych z ogromnymi parkingami i hotelami. Pierwszy raz jechałam taka
drogą , gdzie lewą od prawej strony oddzielają pasy zieleni. Minęliśmy
kolejny 7 Eleven , których chyba w stanach było tyle, ile w Polsce Biedronek.
-To
wybrzeże jest najbardziej rozchwytywanym przez turystów miejscem. Coś
jak Hel w Polsce , teraz jest tu znaczenie spokojniej , ale w wakacje
jest tu tłum ludzi. Wszystkie miasteczka od Ocean City do Lewes leżą na
wybrzeżu i utrzymują się z turystyki.
Zjechałyśmy
z głównej drogi i zajechałyśmy do restauracji Pizza Hut, przywitał nas
typowy wielki neon , które w Polsce maja tylko Mc.Donaldy.
-Musimy
tu poczekać i coś zjeść , bo nie wyjedziemy ze stanu Maryland dopóki
oni nie usuną skutków wypadku- uśmiechnęłam się do niej. Jednak mój
żołądek wcale nie miał ochoty na jedzenie. Właściwie to mój organizm
potrzebował dużej dawki wody i snu. Wysiadłam z samochodu , nawet
budynek słynnej restauracji był w typowo amerykański: biały z płaskim
czerwonym dachem i tymi skórzanymi siedzeniami z drewnianym stołem po
środku. Hostessa wskazała nam miejsca i dała karty. Spojrzałam przez
okno. Całe miasto było w klimacie lat od 70- 90.
-Jak minęła ci podróż ?
-Dobrze trochę pogubiłam się na Londyńskim lotnisku , ale jakoś dałam radę.
-Właśnie co robiłaś w Londynie ?- ciekawskie spojrzenie Alice przyszywało mnie na wylot.
-Kończyłam swoją podróż. -uśmiechnęłam się do niej.
-Gdzie
się podziewałaś podczas pogrzebu mamy chciałam cię już wtedy zabrać ,
ale w ogóle nie mogłam cie znaleźć. Widziałam cię tam tylko przez chwilę
jak stałaś z tyłu , a potem zniknęłaś. Nie było cię, cała rodzina
odchodziła od zmysłów. Nikt nie wiedział co się z tobą dzieje przez trzy
tygodnie. Po pierwszym tygodniu zgłosiłam twoje zaginiecie w polskiej
policji ,ale musiałam wracać do stanów.
-Wiem
i przepraszam- spuściłam głowę i przeniosłam wzrok swoje splecione
dłonie.- Ale musiałam wyjechać uciec stamtąd jak najdalej , spróbować
przez chwilę zapomnieć. Zapomnieć o bólu. Nie potrafiłam chodzić , żyć w
tych wszystkich pokojach przepełnionych setkami wspomnień to były dla
mnie tortury. Przepraszam wiem , ze powinnam komuś o tym powiedzieć ,
ale wiesz , ze babcia by mnie w życiu sama nie póściła , a ja
potrzebowałam samotności bardziej niż czegokolwiek innego.
W
kącikach moich oczu zebrały się łzy ,ale nie chciałam płakać.
Podniosłam lekko zaczerwienione oczy i starałam się uśmiechnąć, ale
wyszedł mi tylko jakiś dziwny grymas. Ciocia położyła swoja dłoń na
mojej.
-Przepraszam. Nie powinnam tak naskakiwać na ciebie wiem , ze musi ci być ciężko.
-Nie
, nie przepraszaj , ja wszystko rozumiem wystarczająco nadszarpnęłam ci
kilka nerwów.-uśmiechnęłam się do niej ciepło. Dobra gra aktorska
zawsze pomaga , a w szczególności granie na uczuciach.
-Nie mogę z tobą.
Spojrzałam na Alice zdezorientowana.
-No
z tymi twoimi włosami. Błagam cię na następnej ulicy jest fryzjer , ja
nie mogę patrzeć na te twoje czerwone. Miałaś taką fajną fryzurę jak
Miley Cyrus , ona tez ma takie długie tylko , ze przedłużane, a ty
miałaś naturalne.
-Przyjrzyj
się one są takie same, tak samo się falują z tą różnicą , ze teraz są
czerwone. Po za tym ja lubię tą zmianę pasuje do mojego rockowego stylu,
a jak jeszcze raz przyrównasz moją osobę do Miley Cyrus to cię
własnoręcznie uduszę. Ostatnio jak rozmawiałyśmy mówiłaś , ze się już z
niej wyleczyłaś. A teraz co , Jonas Brothers dołączyłaś do zestawu. No
ja cię proszę, a co z Pink Floyd , System of a down, Three days grace.
Dobijasz mnie kobieto.
-Oj tam , czepiasz się.
Obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
-Nie ale tak poważnie , nie słuchasz Jonas Brothers.
Spojrzałam na nią poważnym wzrokiem , aby po sekundzie dopadła nas kolejna fala śmiechu.
-Nie nie słucham- wystawiła mi język.
-Saro jak z twoim angielskim ?
-Dobrze, tak myślę. Jeżeli jeszcze trochę się osłucham to nie będę miała problemu.
-To dobrze. Nie chcę abyś miała tu jakieś duże trudności. Liczę na to , ze wrócisz do szkoły , ale dopiero jak będziesz gotowa.
Cisnęło mi się pytanie , a raczej prośba o moją nową tożsamość. Ale stwierdziłam ,ze zostawię to na później.
-Co do szkoły , to chciałabym zacząć już od poniedziałku.
Usłyszałam
głośny pisk z mojej prawej strony. Elizabeth spojrzała na nią surowym
wzrokiem, ale Alice już uśmiechała się od ucha do ucha , jej optymizm
czasami mnie przerażał.
-Jesteś pewna.
-Tak dzisiaj odeśpię zmianę czasu i mogę zacząć już od poniedziałku. A ty czemu się tak szczerzysz ?
-Bo
jak zaczniesz w poniedziałek to równo rozpoczniemy kurs na prawo
jazdy.- spojrzałam na nią wywracając oczami- Wiem , ze nie masz
prawka bo w Polsce macie jakąś głupotę od 18 roku życia. A w Ameryce to
hańba nie posiadać tego dokumentu. W dodatku w twoim wieku.
-Ze co , ze taka stara jestem.
-Nie ,ale będziesz najstarszą kursantką nie licząc tych co nie pozdawali w zeszłym roku.
Wystawiłam
jej język. Hostessa przyniosła nam pizze. Po posiłku wróciłyśmy do auta
i w powrotna podróż. Za jakieś 15 minut pojawił się znak Welcome in
Delaware state. Kilka metrów dalej pojawiły się pierwsze zabudowania
Fenwick Island , po kilkunastu minutach przejechałyśmy całe miasto.
Potem mijałyśmy już tylko kilka zjazdów z parkingiem na plaże. Widok był
niesamowity. Sama droga pomiędzy oceanem , a jeziorem. Wkrótce
minęłyśmy pierwsze zabudowania Bethany Beach , następnie Deway Beach.
Wszystkie te miejscowości były do siebie podobne , typowe miasteczka
turystyczne i tworzyły jakby jedną aglomerację. Po 50 minutach drogi
minęłyśmy zieloną tabliczkę z napisem Welcome in Rehoboth Beach.
Populacja 1691. 205 dni w roku słoneczne , 115 z
przesileniami pogodowymi. Uśmiech zawitał na mojej twarzy. Chyba nawet
zaczyna mi się tu podobać. Ominęłyśmy główna drogę i wjechałyśmy w
Henlopen Ave , później w Ocean Dr . Ta ulica była chyba jedna z
ostatnich i ciągnęła się przy samym wybrzeżu poza wszelkim gwarem
centrum i tłumem. Minęłyśmy dziewięć ładnych, dużych domów , ale ten na
którego podwórko wjechałyśmy był chyba najpiękniejszy. Śliczny dom z lat 90 z balkonami i jak sie domyślam sypialnią na poddaszu.
-Podoba ci się ?- Alice spojrzała na mnie.
-Chyba żartujesz. Poważnie tu mieszkacie ?
-Acha.
Sześć sypialni , piec łazienek , własny kawałek plaży normalnie żyć nie
umierać. W sumie dzięki temu , masz swój własny pokój. Tak to byś
musiała dzielić go z którąś z nas.
Wzięła
mój plecak i psa , a ja samą torbę. Weszłam po białych schodkach na
werandę. Alice otworzyła drzwi. Torba automatycznie wypadła mi z ręki.
Wszystko w środku lśniło przepychem. W centralnej części parteru stał
ogromny okrągły stół na 12 osób , za którym było wyjście na taras.
-No chodź- Alice pociągnęła mnie za rękę.
Weszłam
do jadalni i stanęłam na środku , po prawej znajdowało się wejście do
kuchni. Dalej za wejściem stały dwa wypoczynki, stół i regał.
Przeszłam
dalej za Alice. Po prawej stronie jadalni minęłam sale telewizyjną z
biblioteką w której stał wielki telewizor plazmowy. Weszłam za nią po drewnianych schodach na pierwsze piętro minęłyśmy dwie sypialnie i doszłyśmy do trzeciej. Alice przekręciła okrągłą klamkę w białych drzwiach.
-Tadam- wskazała gestem wnętrze pokoju.
Weszłam
do środka i zachłysnęłam się powietrzem. W środku było szklane biurko z
pomarańczowym fotelem. Ściany były w mandarynkowym odcieniu, nad
łóżkiem wisiał biały obraz z masy , a na brązowej drewnianej podłodze
leżał niebieski dywan, ale łóżko pobiło wszystko. Na drewnianej
konstrukcji z bali z grubym materacem i pomarańczową pościelą. Czułam
się jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Na północnej ścianie przy drzwiach ,
była zabudowana szafa pomarańczowymi, harmonijkowymi drzwiczkami. Na
wschodniej ścianie po prawej stronie łóżka były drzwi do łazienki.
Usiadłam na łóżku.
-I jak ci sie podoba? Możemy jeszcze wszystko pozmieniać, wiesz to był pokój gościnny.
Powiedziała Elizabeth stojąc w drzwiach.
-Nie , jest perfekcyjny.
-W
takim bądź razie , zostawimy cie samą. Rozpakuj się i odpocznij , o 19
będzie rodzinna kolacja , akurat wszyscy powinni wrócić.
-Ciociu , dziękuję za wszystko- podeszłam do niej i ja przytuliłam.
Po
chwili zamknęły za sobą drzwi. Podeszłam do okna , otworzyłam ozdobne
okiennice i spojrzałam przed siebie. Widok był przepiękny. Na oceanie
dostrzegłam postać chłopaka płynącą na desce do brzegu , zapewne Jared.
Odeszłam od okna i otworzyłam drzwiczki garderoby. Poukładałam wszystkie
swoje ciuchy na pólkach , nie miałam tego za wiele. Broń , paszporty i
pieniądze popakowane w woreczki z plastikowym zapięciem, włożyłam do
rozkładanego, niewielkiego pudełka i położyłam na dno szafy pod koce i
zimowe kołdry. Biszkopt rozłożył się pod łóżkiem , a ja zrzuciłam buty i
położyłam się na łóżko, moje powieki niemal natychmiast się zamknęły.
To miasto odpowiadało mi bardziej , niż można było to sobie wyobrazić.
Chciałabym choć trochę, prowadzić tu normalne życie.
Nie wiem czy to dobry pomysł, żeby narażała swoją dalszą rodzinę na niebezpieczeństwo. Przecież jak ich zabiją to już nikt jej nie zostanie. A skoro zawsze ją znajdowali , to i teraz tak będzie.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ten chłopak. Co ona mu zrobiła, że tak jej nienawidzi? Hmm... Czai się na nią.
I błędy. W sumie widzę, że często brakuje Ci takich krótkich słowek typu ""na", ale to pewnie magia przepisywania. :)
I poprawki, które tak bardziej zauwazyłam:
ciemnowłosy, zadośćuczynienie, pinezek , niemiłosiernie, niewielką, dżinsowe rurki, nie dżinsy rurki :)
w typowo amerykańskim stylu, puściła,
"pinezek, w tym jedną z kolorową końcówką. Przypiąłem ją do mapy Londynu" byłoby odpowiedniej.
"Zew dzikości 2" nazwy nawet wymyślone przez Ciebie powinnaś pisać w cytacie, jak każde tytuły.
No to chyba wszystkie moje uwagi :)