sobota, 5 maja 2012

2.Podróż

Dedykacja dla ~ Klaudii autorki bloga beliving.blog.onet.pl/

Kiedy Taskhi poszedł po nie wiem , która już kolejkę. Wstałam ze stołka lekko chwiejąc się i ruszyłam do toalety. Przy samym wyjściu z niej potknęłam się o jedno z krzeseł, upuszczają na ziemie czarną torebkę, z której wypadły mi rzeczy. Ciemnowłosy chłopak siedzący przy tym stoliku, zerwał się z miejsca.
-Pomogę Ci.
Szybko zgarnęłam lekko wystająca broń do torebki , zanim brunet zaczął mi podawać portfel i kosmetyki.
-Dzięki -uśmiechnęłam się do niego.
-Coś dzisiaj często na mnie wpadasz - Powiedział chwytając mnie za ramię i podnosząc.
Spojrzałam na niego. Miał krótkie włosy, około 1,80 wzrostu , brązowe wręcz czarne spojrzenie , które przeszywało mnie na wylot oraz kpiący wyraz twarzy. Uśmiechnęłam się lekko, to na niego wpadłam w barze.
-Przynajmniej teraz nie rozlałam ci drinka.
-Jako zadość uczynienie , dasz się zaprosić na jednego.
-To ja na ciebie wpadłam.
-Ale to ja zachowałem się jak palant. Daj spokój jeden drink.
-Sory , ale ja już z kimś jestem.
-Tak wiem z tym Japończykiem , który dobiera się do blondi.
Spojrzałam ponad jego ramię. Taskhi rzeczywiście całował się z dziewczyna z baru , która widocznie skończyła już zmianę. Uśmiechnęłam się pod nosem , alkohol zawsze dodaje odwagi.
-Ok , ale tylko jeden.
Usiadłam przy stoliku na którym leżało pełno kasy i karty. Wiedziałam , ze się zakład. Zawsze byłam dobrym obserwatorem. Postawił przede mną dwa drinki.
-Który wybierasz?
-Ten z colą.
Chłopak wpatrywał się we mnie jakby zapamiętywał , każdy mój ruch i jakby na coś czekał. Pobudziło to mój instynkt samozachowawczy. Bawiłam się czerwona rurką do picia , ale nie wzięłam ani jednego łyka. Bałam się ,ze czegoś mi dosypał.
-Jesteś Polką.-Było to raczej stwierdzenie , niż pytanie.
-Skąd masz te pewność.
-Poznaję po akcencie. Jestem Gryffin , a ty?
-Eva - zmarszczył dziwnie brwi.
-Wydawało mi się , ze ten koleś mówił na ciebie inaczej.
-A może to ty , źle usłyszałeś- powiedziałam lekko zirytowanym tonem. .
-Może. Nie będę się spierał.
Chłopak miał fajny czarujący uśmiech i lekko szkocki akcent.
-Ciekawy wzór masz wytatuowany na ręku. Bardzo znajomy.
Spojrzałam na niego lekko spanikowana , dlaczego go to tak interesuje. Był miły , ale coś w jego spojrzeniu nie dawało mi spokoju. Ta jego twarz wydawał mi się zbyt znajoma.
-Tak jest dość popularny w mitologii.
Brunet chwycił mnie dość mocno za nadgarstek i wykręcił mi rękę w swoją stronę.
-Kim jesteś ?!-pisnęłam.
-Nie pamiętasz mnie, tego co mi zrobiłaś.
Chłopak wykrzywił usta w potwornym grymasie.
Zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu , skupiłam się i przywołałam w myślach Taskhiego. Nagle mój kumpel zjawił się za moimi plecami.
-Zmywamy się słońce. Wybacz mi ale ją porywam.
Wybełkotał w stronę Gryffina. Wstaliśmy szybko od stołu. Po raz ostatni chwycił mnie za nadgarstek.
-Wiem kim jesteś- warknął- jeszcze cię dopadnę.
Przerażona obejrzałam się przez ramię. Nie było go już przy stoliku.
-Stało się coś ?
-Nie nic , chodźmy już- uśmiechnęłam się do przyjaciela , ukrywając wszelkie oznaki mojego zdenerwowania. Chwile później o wszystkim zapomniałam.
Wyszliśmy z baru po północy. Podtrzymując się nawzajem i śpiewając , a raczej wykrzykując słowa piosenki Force. Machaliśmy ludziom , których mijaliśmy na ulicach. Taskhi krzyczał do każdej dziewczyny na ulicy , ze ją kocha. Co wywoływało głośne piski i śmiechy u płci przeciwnej, która wcale nie była w lepszym stanie niż my. Właściwie to o tej porze i w dodatku w piątki , nie da się spotkać ludzi trzeźwych. Anglia słynie z głośnych weekendowych imprez. Oczywiście mój kumpel wykonał dziwny taniec na jednej z głównych ulic Londynu . Po jakiejś godzinie dotoczyliśmy się w końcu do jego kamiennicy. Jak tylko weszłam opadłam na kanapę i zasnęłam. Zapominają o brunecie z czarnymi oczami. A wydarzenie dzisiejszego wieczoru schowałam do teczki z napisem "wytwory wyobraźni" i włożyłam głęboko na dno szuflady , oznaczonej jako "zapomnienie".

***
Wróciłem do swojego mieszkania, rzuciłem czarną kurtkę na oparcie jednego z foteli. Wściekłość ogarniała , każdy skrawek mojego ciała. Byłem tak blisko jak nigdy i to przez zwykły przypadek. W Berlinie spaliła za sobą wszystkie ślady. Trafiłem tam za późno. Strażacy gasili pozostałości kamiennicy , a do rządowych aut powkładano zwęglone ciała Palladynów. Być tak blisko niej i nie zdobyć tego na co tak bardzo liczę od dawna. Podszedłem do komputera , podpiąłem swój telefon i wydrukowałem kilka zdjęć. Jak siedziała z tym kumplem przy stoliku i śmiała się. Dziwi mnie , ze oni w ogóle to potrafią. Nie mogłem patrzeć na to zdjęcie, morderczyni na wolności wiedzie normalne życie , kiedy zrujnowała moje. Wziąłem z pudełka kilka pinezek w tym jedną z kolorową końcówką. Tą w kolorze przypiąłem do mapy przy Londynie , a zdjęcia dodałem do mojej ściany na której wisieli wszyscy, na których poluję. Ona musi mi za to zapłacić , za moje blizny i za śmierć E.V. Jestem sprytniejszy niż Wydział zbyt długo się przede mną nie ukryje.

***
Obudziło mnie lekkie szarpniecie.
-Wstawaj śpiochu za 30 minut lądujesz.
Przetarłam zaspane i napuchnięte oczy. Głowa bolała mnie nie miłosiernie. Przeczesałam włosy palcami i ruszyłam do niewielkiej kuchni. Wyciągnęłam z lodówki schłodzona wodę mineralna ,a z szafki nad kuchenką tabletki na kaca. Połknęłam je wypijając mineralkę do dna , zgniotłam butelkę i wrzuciłam ja do śmietnika.
-Trochę wczoraj zabalowaliśmy ?- Taskhi spojrzał na mnie dusząc śmiech.
-Serio , bo ja normalnie nic nie czuję.
-Wyglądasz jakbyś właśnie wróciła z frontu wojennego.
-O no weź, nie jest tak źle.-spojrzałam w niewielkie lusterko wiszące w pokoju i przekrzywiłam głowę. Miałam strasznie sine cienie pod oczami , a moje włosy , no cóż na to nawet nie umiałam znaleźć słowa były jednym wielkim kołtunem.-Dobra masz racje jest fatalnie- odparłam załamanym głosem.-Masz te zdjęcia dla mnie.
-Tak wszytko przygotowałem.
Podeszłam do biurka na którym leżał plan głównej sali odlotów, parę zdjęć satelitarnych , oraz wnętrz budynku.
-Dobra skoczymy w to miejsce- wskazałam palcem na planie- do niego pasuje to zdjęcie to jest już przy wyjściu , poza miejscem odprawy i jedyne w którym nie ma kamer. Grey'owie będą czekać na mnie tutaj. Sprawdź czy nie ma jeszcze jakichś opóźnień ,a ja się szybko ogarnę.
Wyciągnęłam jeden z ręczników znajdujących się w szafce pod umywalką i wzięłam szybki prysznic. Lekko zwilżyłam włosy i delikatnie zaczęłam rozczesywać je szczotką. Po jakichś 15 minutach byłam gotowa. Zatuszowałam cienie korektorem i nałożyłam nie wielka ilość podkładu. Przebrałam się w świeże ciuchy. Niebieskie, lekko przetarte dżinsowe rurki , czarny top i sweter zapiany na guziki w tym samym kolorze , podwinęłam jego rękawki i zawiązałam czarne Martensy. Głośno westchnęłam. Strasznie się denerwowałam, nie mogłam wyobrazić sobie jak to wszystko będzie wyglądało. Czy będę potrafiła żyć normalnie? Chodzić do szkoły. Gadać o błahych rzeczach. Kiedykolwiek zapomnieć.
-Musimy się zbierać.
-Jasne.
Zgarnęłam wszystkie swoje rzeczy do torby i plecaka. Taskhi wręczył mi wydrukowane podróbki biletu , karty imigracyjnej i tych wszystkich papierów , które przykleja się do toreb.  Wzięłam psa pod pachę i chwyciłam Taskhiego za rękę. Spojrzałam po raz ostatni na rysunek i wybrane miejsce. Zaczęłam czarno biały plan tworzyć w poziomach 3D, wyobrażać sobie wszystkie pomieszczenia jakbym patrzyła na nie z góry , wypełniałam je kolorami i przechodziła przez nie, aż w końcu trafiłam do wybranego przez siebie miejsca. Ścisnęłam mocniej jego rękę i ułamek sekundy później znaleźliśmy się na miejscu. Nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać , ten krótki czas jaki potrzebuje na kreację.
     W hali było gwarno, setki ludzi przechodziło w obie strony. Mojego lotu jeszcze nie wypuszczono z terminalu , no przynajmniej klasy turystycznej. Ludzie ustawiali się już w kolejki odbierając bagaże. Odwróciłam się w stronę Taskhiego.
-Dzięki , za wszystko- przytuliłam go mocno.
-Nie ma za co , uważaj na siebie mała.
Pierwsza grupa ludzi zbliżała się do wyjścia , wmieszałam się w tłum. Oślepiło mnie październikowe słońce wpadające przez przeszklone ściany. Zewsząd docierały do mnie piski i śmiechy witających się osób. Stanęłam lekko na palcach próbując dostrzec kogokolwiek z mojej rodziny. Co chwile , ktoś na mnie wpadał i mnie popychał. Wzięłam psa na ręce , bojąc się , żeby go nikt nie stratował i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Spojrzałam na wyświetlacz. Nie było żadnej wiadomości od Greyów. Podeszłam do budek telefonicznych przy szybach , przez które było widać cały lotniskowy parking. Nigdzie na nim ich nie widziałam. Nie sądzę aby się , aż tak zmienili. Z resztą moja mama często rozmawiała z nimi na Skype. Meg i Jareda prawdopodobnie bym nie poznała , bo już dawno ich nie widziałam, właściwie to z nimi nie utrzymywałam żadnego kontaktu, jedynie z Alice miałam jakiś związek. Większości ludzi opuściło już lotnisko. Może nie mogą do mnie oddzwonić , albo utknęli w korku. Usiadłam na ławce pod szybami. Po jakiś 30 minutach niewielka hala zupełnie opustoszała następny duży lot był dopiero za 3 godziny. Usłyszałam głośne uderzenia wysokich, kobiecych szpilek o betonową posadzkę. Podniosłam wzrok do góry i się uśmiechnęłam. Ciocia Elizabeth , a za nią biegła Alice, która wystukiwała coś na monitorze swojego iPhona. Głośny dźwięk dzwonka rozniósł się po hali. Obie zaskoczone spojrzały w moja stronę.
-Chyba mnie szukacie- uśmiechnęłam się do nich.
Ciocia podbiegła do mnie ze łzami w oczach.
-Sara. Tak się o ciebie martwiliśmy.-uścisnęła mnie mocno.-Przepraszam kochanie , ale był wypadek przy wjeździe do Ocean City. Ale wyrosłaś nie poznałabym cię.- moja ciocia była bardzo podobna do mamy, było miedzy nimi pięć lat różnicy , ale obie maja geny i urodę po babci.
Spojrzałam na moja kuzynkę. Niewiele się zmieniła , swoje długie czarne loki skróciła do krótkiej fryzurki, najdłuższe kosmyki muskały jej obojczyk. Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie z radością , ale i smutkiem. Ona wie co czuje, straciła rodziców w wypadku cztery lata temu. Przygarnął ja wujek Henry , który był bratem jej ojca. Była niska , miała z jakieś 1,60 i lekko krągłą figurę z kilkoma małymi wałeczkami na brzuchu, nie była ani chuda , ani gruba. Nagle jej tęczówki zwęziły się i wpatrywały się we mnie z wściekłością.
-Coś ty zrobiła ze swoimi długimi , pięknymi , brązowymi włosami.
-Dalej są takie same z wyjątkiem tego , ze mam teraz grzywkę i czerwony kolor , widzisz nawet kręcą się tak samo. I dalej są nie do rozczesania.
-Och , niech ci będzie, miło cie widzieć.
Uścisnęłyśmy się mocno.
-A to kto ?
Ciocia wskazała palcem na psa kulącego się pod ławką.
-Mój pies , Biszkopt. Mam nadzieje , ze mogę go zatrzymać.
-Oczywiście , właściwe to dziewczyny dawno marudziły , ze chcą psa. To i problem z głowy.
Wyszłyśmy na zewnątrz. Na parkingu stało niewiele aut , ale jedno rzucało się w oczy Chevrolet Captiva. Cały czas miałam cichą nadzieje, ze to nie w kierunku tego auta idziemy. Jak stare polskie przysłowie mówi : Nadzieja matką głupich i tak , też było w moim przypadku. Włożyłam swoje torby do bagażnika i usiadłam na tylnym siedzeniu. Czułam się nieswojo. Wiedziałam , ze mają kupę kasy , ale nie sądziłam , ze stać ich na wersje samochodu za 100 tys. Wujek jest dyrektorem oddziału chirurgicznego. Ciocia wyjechała na studia biologiczne do U.S.A do Newrak , gdzie później pracowała w przemyśle farmaceutycznym. Do Rehoboth Beach przeprowadzili się jakieś pięć lat temu , zmęczeni wielkomiejskim życiem. Teraz Elizabeth pracuje jako trenerka. Wyruszyliśmy z parkingu i nie całe 10 minut później wjechaliśmy na ogromny betonowy most , pod którym przepływał właśnie statek, a ja jak oczarowana patrzyłam przez okna. W Stanach Zjednoczonych miałam tylko skocznie w Nowym Yorku i Los Angeles. Nie znałam takich terenów. Zjechaliśmy z Ocean Gate i ruszyliśmy główną dwupasmowa ulicą. Całe miasteczko było typowo amerykańskie jak z filmów, kolorowe domy , typowe amerykańskie bilbordy i neony. A co najpiękniejsze, ciągnęło się wzdłuż wybrzeża. Właściwie to to miasteczko było zbudowane na cyplu. Bo po obu stronach była woda , z jednej Isle of Wight Bay , a z drugiej Atlantyk. Co chwile mijaliśmy ludzi z deskami i w piankach, wracających z surfingu. Po drodze było było dużo ośrodków plażowych z ogromnymi parkingami i hotelami. Pierwszy raz jechałam taka drogą , gdzie lewą od prawej strony oddzielają pasy zieleni. Minęliśmy kolejny  7 Eleven , których chyba w stanach było tyle, ile w Polsce Biedronek.
-To wybrzeże jest najbardziej rozchwytywanym przez turystów miejscem. Coś jak Hel w Polsce , teraz jest tu znaczenie spokojniej , ale w wakacje jest tu tłum ludzi. Wszystkie miasteczka od Ocean City do Lewes leżą na wybrzeżu i utrzymują się z turystyki.
Zjechałyśmy z głównej drogi i zajechałyśmy do restauracji Pizza Hut, przywitał nas typowy wielki neon , które w Polsce maja tylko Mc.Donaldy.
-Musimy tu poczekać i coś zjeść , bo nie wyjedziemy ze stanu Maryland dopóki oni nie usuną skutków wypadku- uśmiechnęłam się do niej. Jednak mój żołądek wcale nie miał ochoty na jedzenie. Właściwie to mój organizm potrzebował dużej dawki wody i snu. Wysiadłam z samochodu , nawet budynek słynnej restauracji był w typowo amerykański: biały z płaskim czerwonym dachem i tymi skórzanymi siedzeniami z drewnianym stołem po środku. Hostessa wskazała nam miejsca i dała karty. Spojrzałam przez okno. Całe miasto było w klimacie lat od 70- 90.
-Jak minęła ci podróż ?
-Dobrze trochę pogubiłam się na Londyńskim lotnisku , ale jakoś dałam radę.
-Właśnie co robiłaś w Londynie ?- ciekawskie spojrzenie Alice przyszywało mnie na wylot.
-Kończyłam swoją podróż. -uśmiechnęłam się do niej.
-Gdzie się podziewałaś podczas pogrzebu mamy chciałam cię już wtedy zabrać , ale w ogóle nie mogłam cie znaleźć. Widziałam cię tam tylko przez chwilę jak stałaś z tyłu , a potem zniknęłaś. Nie było cię, cała rodzina odchodziła od zmysłów. Nikt nie wiedział co się z tobą dzieje przez trzy tygodnie. Po pierwszym tygodniu zgłosiłam twoje zaginiecie w polskiej policji ,ale musiałam wracać do stanów.
-Wiem i przepraszam- spuściłam głowę i przeniosłam wzrok swoje splecione dłonie.- Ale musiałam wyjechać uciec stamtąd jak najdalej , spróbować przez chwilę zapomnieć. Zapomnieć o bólu. Nie potrafiłam chodzić , żyć w tych wszystkich pokojach przepełnionych setkami wspomnień to były dla mnie tortury. Przepraszam wiem , ze powinnam komuś o tym powiedzieć , ale wiesz , ze babcia by mnie w życiu sama nie póściła , a ja potrzebowałam samotności bardziej niż czegokolwiek innego.
W kącikach moich oczu zebrały się łzy ,ale nie chciałam płakać. Podniosłam lekko zaczerwienione oczy i starałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko jakiś dziwny grymas. Ciocia położyła swoja dłoń na mojej.
-Przepraszam. Nie powinnam tak naskakiwać na ciebie wiem , ze musi ci być ciężko.
-Nie , nie przepraszaj , ja wszystko rozumiem wystarczająco nadszarpnęłam ci kilka nerwów.-uśmiechnęłam się do niej ciepło. Dobra gra aktorska zawsze pomaga , a w szczególności granie na uczuciach.
-Nie mogę z tobą.
Spojrzałam na Alice zdezorientowana.
-No z tymi twoimi włosami. Błagam cię na następnej ulicy jest fryzjer , ja nie mogę patrzeć na te twoje czerwone. Miałaś taką fajną fryzurę jak Miley Cyrus , ona tez ma takie długie tylko , ze przedłużane, a ty miałaś naturalne.
-Przyjrzyj się one są takie same, tak samo się falują z tą różnicą , ze teraz są czerwone. Po za tym ja lubię tą zmianę pasuje do mojego rockowego stylu, a jak jeszcze raz przyrównasz moją osobę do Miley Cyrus to cię własnoręcznie uduszę. Ostatnio jak rozmawiałyśmy mówiłaś , ze się już z niej wyleczyłaś. A teraz co , Jonas Brothers dołączyłaś do zestawu. No ja cię proszę, a co z Pink Floyd , System of a down, Three days grace. Dobijasz mnie kobieto.
-Oj tam , czepiasz się.
Obie wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
-Nie ale tak poważnie , nie słuchasz Jonas Brothers.
Spojrzałam na nią poważnym wzrokiem , aby po sekundzie dopadła nas kolejna fala śmiechu.
-Nie nie słucham- wystawiła mi język.
-Saro jak z twoim angielskim ?
-Dobrze, tak myślę. Jeżeli jeszcze trochę się osłucham to nie będę miała problemu.
-To dobrze. Nie chcę abyś miała tu jakieś duże trudności. Liczę na to , ze wrócisz do szkoły , ale dopiero jak będziesz gotowa.
Cisnęło mi się pytanie , a raczej prośba o moją nową tożsamość. Ale stwierdziłam ,ze zostawię to na później.
-Co do szkoły , to chciałabym zacząć już od poniedziałku.
Usłyszałam głośny pisk z mojej prawej strony. Elizabeth spojrzała na nią surowym wzrokiem, ale Alice już uśmiechała się od ucha do ucha , jej optymizm czasami mnie przerażał.
-Jesteś pewna.
-Tak dzisiaj odeśpię zmianę czasu i mogę zacząć już od poniedziałku. A ty czemu się tak szczerzysz ?
-Bo jak zaczniesz w poniedziałek to równo rozpoczniemy kurs na prawo jazdy.- spojrzałam na nią wywracając oczami- Wiem , ze nie masz prawka bo w Polsce macie jakąś głupotę od 18 roku życia. A w Ameryce to hańba nie posiadać tego dokumentu. W dodatku w twoim wieku.
-Ze co , ze taka stara jestem.
-Nie ,ale będziesz najstarszą kursantką nie licząc tych co nie pozdawali w zeszłym roku.
Wystawiłam jej język. Hostessa przyniosła nam pizze. Po posiłku wróciłyśmy do auta i w powrotna podróż. Za jakieś 15 minut pojawił się znak Welcome in Delaware state. Kilka metrów dalej pojawiły się pierwsze zabudowania Fenwick Island , po kilkunastu minutach przejechałyśmy całe miasto. Potem mijałyśmy już tylko kilka zjazdów z parkingiem na plaże. Widok był niesamowity. Sama droga pomiędzy oceanem , a jeziorem. Wkrótce minęłyśmy pierwsze zabudowania Bethany Beach , następnie Deway Beach. Wszystkie te miejscowości były do siebie podobne , typowe miasteczka turystyczne i tworzyły jakby jedną aglomerację. Po 50 minutach drogi minęłyśmy zieloną tabliczkę z napisem Welcome in Rehoboth Beach. Populacja 1691. 205 dni w roku słoneczne , 115 z przesileniami pogodowymi. Uśmiech zawitał na mojej twarzy. Chyba nawet zaczyna mi się tu podobać. Ominęłyśmy główna drogę i wjechałyśmy w Henlopen Ave , później w Ocean Dr . Ta ulica była chyba jedna z ostatnich i ciągnęła się przy samym wybrzeżu poza wszelkim gwarem centrum i tłumem. Minęłyśmy dziewięć ładnych, dużych domów , ale ten na którego podwórko wjechałyśmy był chyba najpiękniejszy. Śliczny dom z lat 90 z balkonami  i jak sie domyślam sypialnią na poddaszu.
-Podoba ci się ?- Alice spojrzała na mnie.
-Chyba żartujesz. Poważnie tu mieszkacie ?
-Acha. Sześć sypialni , piec łazienek , własny kawałek plaży normalnie żyć nie umierać. W sumie dzięki temu , masz swój własny pokój. Tak to byś musiała dzielić go z którąś z nas.
Wzięła mój plecak i psa , a ja samą torbę. Weszłam po białych schodkach na werandę. Alice otworzyła drzwi. Torba automatycznie wypadła mi z ręki. Wszystko w środku lśniło przepychem. W centralnej części parteru stał ogromny okrągły stół na 12 osób , za którym było wyjście na taras.
-No chodź- Alice pociągnęła mnie za rękę.
Weszłam do jadalni i stanęłam na środku , po prawej znajdowało się wejście do kuchni. Dalej za wejściem stały dwa wypoczynki, stół i regał.
Przeszłam dalej za Alice. Po prawej stronie jadalni minęłam sale telewizyjną z biblioteką w której stał wielki telewizor plazmowy. Weszłam za nią po drewnianych schodach na pierwsze piętro minęłyśmy dwie sypialnie i doszłyśmy do trzeciej. Alice przekręciła okrągłą klamkę w białych drzwiach.
-Tadam- wskazała gestem wnętrze pokoju.
Weszłam do środka i zachłysnęłam się powietrzem. W środku było szklane biurko z pomarańczowym fotelem. Ściany były w mandarynkowym odcieniu, nad łóżkiem wisiał biały obraz z masy , a na brązowej drewnianej podłodze leżał niebieski dywan, ale łóżko pobiło wszystko. Na drewnianej konstrukcji z bali z grubym materacem i pomarańczową pościelą. Czułam się jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Na północnej ścianie przy drzwiach , była zabudowana szafa pomarańczowymi, harmonijkowymi drzwiczkami. Na wschodniej ścianie po prawej stronie łóżka były drzwi do łazienki. Usiadłam na łóżku.
-I jak ci sie podoba? Możemy jeszcze wszystko pozmieniać, wiesz to był pokój gościnny.
Powiedziała Elizabeth stojąc w drzwiach.
-Nie , jest perfekcyjny.
-W takim bądź razie , zostawimy cie samą. Rozpakuj się i odpocznij , o 19 będzie rodzinna kolacja , akurat wszyscy powinni wrócić.
-Ciociu , dziękuję za wszystko- podeszłam do niej i ja przytuliłam.
Po chwili zamknęły za sobą drzwi. Podeszłam do okna , otworzyłam ozdobne okiennice i spojrzałam przed siebie. Widok był przepiękny. Na oceanie dostrzegłam postać chłopaka płynącą na desce do brzegu , zapewne Jared. Odeszłam od okna i otworzyłam drzwiczki garderoby. Poukładałam wszystkie swoje ciuchy na pólkach , nie miałam tego za wiele. Broń , paszporty i pieniądze popakowane w woreczki z plastikowym zapięciem, włożyłam do rozkładanego, niewielkiego pudełka i położyłam na dno szafy pod koce i zimowe kołdry. Biszkopt rozłożył się pod łóżkiem , a ja zrzuciłam buty i położyłam się na łóżko, moje powieki niemal natychmiast się zamknęły. To miasto odpowiadało mi bardziej , niż można było to sobie wyobrazić. Chciałabym choć trochę, prowadzić tu normalne życie.

1 komentarz:

  1. Nie wiem czy to dobry pomysł, żeby narażała swoją dalszą rodzinę na niebezpieczeństwo. Przecież jak ich zabiją to już nikt jej nie zostanie. A skoro zawsze ją znajdowali , to i teraz tak będzie.
    Ciekawi mnie ten chłopak. Co ona mu zrobiła, że tak jej nienawidzi? Hmm... Czai się na nią.

    I błędy. W sumie widzę, że często brakuje Ci takich krótkich słowek typu ""na", ale to pewnie magia przepisywania. :)
    I poprawki, które tak bardziej zauwazyłam:
    ciemnowłosy, zadośćuczynienie, pinezek , niemiłosiernie, niewielką, dżinsowe rurki, nie dżinsy rurki :)
    w typowo amerykańskim stylu, puściła,
    "pinezek, w tym jedną z kolorową końcówką. Przypiąłem ją do mapy Londynu" byłoby odpowiedniej.
    "Zew dzikości 2" nazwy nawet wymyślone przez Ciebie powinnaś pisać w cytacie, jak każde tytuły.
    No to chyba wszystkie moje uwagi :)

    OdpowiedzUsuń