piątek, 4 maja 2012

1.W strugach deszczu rozpoczynam nowe życie

BERLIN 14.10.10 GODZ: 16.26
Październikowe, zimne powietrze muskało moją twarz. Przechodziłam dusznymi i głośnymi ulicami Berlina. Krople jesiennego deszczu spływały po mojej twarzy. Przechodnia pod czarnymi parasolami, szybko przebiegali przez ulice do ciepłych wnętrz restauracji. Nieświadomi tego , kogo właśnie mijali na ulicach. Nie świadomi tego , że pośród nich , może nawet w ich rodzinach są ludzie tacy jak ja, przeklęci. Chodź dla niektórych, ludzie wyjątkowi,ale ja nie prosiłam się o to. Codziennie nie zauważalni mijamy was na ulicach. Żyjemy pośród was. W jednej sekundzie potrafimy teleportować się w dowolne miejsce na ziemi. Ale i wśród nas są wyjątki , niektórzy z nas posiadają jeszcze inne umiejętności , prócz teleportacji. Umiejętności , które są naszym przekleństwem. Staliśmy się celami , ludzi którzy pragną naszych zdolności , aby wykorzystać je do swoich celów. Nazywamy ich Palladynami. Tropią nas jak zwierzęta. Siłą odrywają od rodzin i przyjaciół. A gdy zamknie się właz samolotu , zaczyna sie nowe życie. Pełne kłamstw , nienawiści i zemsty. Mordują naszych bliskich , a nam wciskają bajeczki o tym , ze to zwykli Zwiadowcy są winni zbrodnią na naszych rodzinach. Pragną być tacy jak my i dlatego to robią. To wszytko kłamstwa , ohydne , podłe kłamstwa. Karzą nam zabijać swoich, a nas samych traktują jak króliki doświadczalne.
Wywożą nas na wyspę. Robią nam badania i klasyfikują do poszczególnych grup. Nazywam się Sara i jestem Nakłaniaczką. Potrafię czytać w myślach rozmówcy i umieścić w nich dowolne kłamstwa. Jestem również Tarczą , czyli posiadam dar telekinezy. Dzięki tej umiejętności potrafię odeprzeć , każdy atak , który nawet mnie nie draśnie , no i oczywiście przenoszę przedmioty siłą woli. Są jeszcze obserwatorzy z darem jasnowidzenia , tropiciele , cienie , uzdrowiciele , krzykacze, molekulerzy , energetycy , czytacze i wielu innych z różnymi umiejętnościami , które trudno zakwalifikować do którejś z grup.
Dzisiaj patrząc w lustro widzę tylko potwora pomimo , ze stawiłam czoło kłamstwom i odkryłam prawdę, jednak to nie uspokoiło mojego sumienia. Razem z moim przyjacielem Pedrem wykradliśmy teczki , które przez przypadek wpadły nam w ręce i otworzyły oczy na to co naprawdę się dzieje. Jako pierwsi uciekliśmy z wyspy znajdującej się w Basenie Maskareńskim. Nie całe pięć dni później schwytano nas i zamknięto w piwnicach, rozciągających się tunelami pod Miastem Cieni . Później zaczęły się przesłuchania , prowadzone przez krzykaczy i czytaczy z piekielnymi zdolnościami. Pedro zmarł na drugi dzień , ja wytrwałam tydzień , później zapadłam w śpiączkę. Nie wiem, jakim cudem znalazłam się w moim mieszkaniu w Shenzhen niedaleko Hong Kongu. Moja przyjaciółka Dakota zorganizowała akcję odbicia mnie z rąk Cieni.
        Weszłam w wąską ulicę, lekko odchyloną od głównej drogi. Szybkim krokiem przeszłam przez rzędy starych kamienic , aż doszłam do najbardziej obskurnej i zaniedbanej z nich wszystkich. Przekręciłam zamek w starych drzwiach wejściowych , które głośno zgrzytnęły. Odbijając ten dźwięk echem od pustych ścian korytarza , do którego dołączył odgłos moich ciężkich glanów uderzających o betonową podłogę. Drewniane schody głośno skrzypiały pod naporem moich kroków. Budynek był obskurny , z górnej części dachu sączyły się krople deszczu , na ścianach były duże żółte plamy , skrzynki na listy ledwo trzymały się ściany i z każdym dniem wydawało mi się , ze są w coraz gorszym stanie. Weszłam na ostatnie piąte piętro. Przy moich drzwiach było pęknięte okno klatki schodowej , przez którą wpadały krople deszczu , robiąc wielką kałużę na brudnej, pogniłej w niektórych miejscach podłodze. Słyszałam jak za drzwiami pazury szurały o drewniana podłogę. Zamek w drzwiach ustąpił z głośnych trzaskiem. Uchyliłam drzwi.
        Biszkopt podbiegł do mnie , wesoło machając ogonem. Był szczeniakiem golden retrivera zaledwie pięciomiesięcznym. Znalazłam go w lesie przy autostradzie 5 dni temu. Wzięłam go na ręce i zaniosłam do kuchni. W całym pomieszczeniu unosił się duszny zapach stęchlizny. W nie których miejscach przeciekał dach , przez co deszcz kapał do metalowych garnków.
-Patrz co dla ciebie mam- nasypałam psu karmy do jego zielonej miski. Z niewielkiej kuchni przeszłam do pomieszczenia ze ściętych dachem , w którym stało stare, metalowe łóżko. Rzuciłam na nie plecak. Podeszłam do okien i spojrzałam w dół. Było już ciemno. Ulice oświetlały tylko latarnie. W tym samym momencie, pociąg szybko przemknął przez tory, zatrzęsła się podłoga , a z sufitu posypał się tynk. Głośno westchnęłam , jeszcze nigdy nie mieszkałam w takiej norze. Zasunęłam ciemne zasłony, lekko przeżarte przez mole. Włączyłam światło , które dało mdłe oświetlenie w całym mieszkaniu . Ale czego się spodziewać po jednej żarówce? Podeszłam z powrotem do łózka , które bardziej przypomniało szpitalne z tą różnicą , że to było dwu osobowe. Pode mną nikt nie mieszkał , właściwie to mieszkała tu jeszcze jedna rodzina na parterze ,a reszta okien w budynku była zabita deskami.
        Ściągnęłam czapkę  z głowy i rzuciłam ja na łóżko tuż obok plecaka , wyciągnęłam z niego srebrną, nabitą broń Smith&Wesson , kilka podsłuchów , mapę , plan miasta berlina, gotówkę schowaną w foliowym worku z zatrzaskiem, laptopa , telefon włączony na normalny profil , paczkę tamponów i farbę do włosów. Założyłam białe rękawiczki i wyjęłam jeden tampon. Rozpakowałam go z foli chwyciłam za sznureczek i namoczyłam go w benzynie. Podeszłam do postawionej na kuchennym blacie butelki po winie wypełnionej benzyną , w miejsce gdzie powinien znajdować się korek umieściłam tampon, wszystko zabezpieczając czarną taśmą. Mój koktajl Mołotowa umieściłam na starej gazowej kuchence, pamiętającej chyba jeszcze początki komunizmu. Wróciłam do drugiego pomieszczenia i wzięłam czerwona farbę z łóżka. Weszłam do łazienki. Nie znosiłam zapachu tam panującego , wszytko było pokryte rdzą i pożółkłe. Nad umywalka znajdowała się apteczka z dużym lustrem. Rozrobiłam farbę w niewielkiej miseczce. Rozczesałam włosy i zaczęłam formować grzywkę. Ściągnęłam czarny t-shirt z nadrukiem Nirvany przez głowę. Zarzuciłam ręcznik na ramiona i rozpoczęłam proces farbowania. Było mi żal moich długich ,aż do pasa falowanych brązowych włosów lubiłam mój naturalny kolor ,ale ta zmiana pozwoli mi przetrwać dłuższy czas. Teraz musiałam tkwić z tym na głowie przez jakieś 20 minut. Sprawdziłam swoja pocztę, miałam mail od Taskhiego. Mój przyjaciel przechwytywał wszystkie polecone listy do mnie i usuwał je z rejestru, to pomagało chronić mnie przed oprawcami, a także chroniło pozostałych członków mojej rodziny. Po upływie wyznaczonego czasu spłukałam farbę. Osuszyłam włosy ręcznikiem , a potem suszarką. Gdy się pochyliłam moje plecy przeszył piekący ból. Pękło mi klika strupów, z  których zaczęła cieknąć krew. Warknęłam z irytacją. Super jeszcze tego brakowało. Moja przyjaciółka Mili , która jest uzdrowicielką załatała mi je w miarę możliwości , czyli tak aby nie trzeba było mnie wieźć do szpitala i zakładać szwów. Niestety nie tak prosto zaleczyć coś , co jest wynikiem działań krzykaczy. Nie jest łatwo uleczyć czyjeś rany zadane zdolnościami, innymi darami. Pogrzebałam w mojej torbie , znalazłam bandaże , wodę utlenioną i środki przeciw bólowe. Polałam bandaż wodą i przyłożyłam go do rany , na szczęście ta była wysoko i jakoś do niej dosięgnęłam. Wokół rany pojawiła się charakterystyczna biała piana. Po oczyszczeniu rany, przykleiłam duży bawełniany plaster. Spojrzałam w niewielkie lustro , całe moje plecy przypominały jedną otwartą, czerwoną , ranę pełną pozasychanych strupów. Wyglądało to naprawdę paskudnie i tak nie mam co się spodziewać na razie cudów , minęło dopiero 8 dni odkąd mnie stamtąd wyciągnęli i 19 dni odkąd zabili moją matkę. Delikatnie wciągnęłam na siebie t-shirt z logo Nirvany. Po całym pomieszczeni rozniósł się dźwięk dostarczonej wiadomości. Podbiegłam szybko do łózka. Odczytałam wiadomość : za 4minuty będą u ciebie. Szybko zabrałam moja kurtkę z krzesła, spakowałam plecak. W tym samym momencie usłyszałam głośny pisk, hamujących opon ciężkich samochodów. Podbiegłam szybko do kuchenki, odkręciłam wszystkie kurki , z których zaczął wydobywać się zapach gazu. Biszkopt zaczął skomleć i poruszać się nie spokojnie. Odpaliłam butelkę zapalającą. Wzięłam psa na ręce , założyłam plecak na plecy i czarna torbę na ramię. Głośne i szybko poruszające się kroki było słychać na całym korytarzu. Skoczyliśmy na dach następnego budynku , w tej samej chwili głośny wybuch rozniósł się po pustej berlińskiej ulicy, miałam nadzieję , ze żaden z nich nie przeżył. Pogłaskałam przerażonego psa za uchem i skoczyłam.
 LONDYN. DWIE GODZINY PÓŹNIEJ.

        Teleportowałam się na jakąś zamkniętą ulicę , tuż przy centrum Londynu. Odejmując różnicę czasu, to miejscowi byli teraz w trakcie Tea Time. Zapięłam psu smycz i ruszyłam w stronę najbliższej budki telefonicznej. O dziwno nie przywitała mnie typowa angielska pogoda. Otworzyłam czerwone drzwiczki budki , wyciągnęłam komórkę z kieszeni szukając w niej numeru, wrzuciłam drobne do otworu na pieniądze w telefonie i wykręciłam numer do mojej ciotki. Po pierwszym sygnale odłożyłam słuchawkę. To chore nie mogę tam jechać , przecież oni mnie znajdą. A potem wykończą resztę mojej rodziny. Zabili moja matkę tylko po to , bo wiedzieli , ze zjawię się na jej pogrzebie i będę zbyt załamana żeby się bronić. No i mieli rację. Z drugiej strony jakbym przeszła na ich nazwisko , to wtopiłabym się w amerykański tłum. I zyskała nawet kilka miesięcy wolności , a gdy zrobi się zbyt gorąco to ucieknę , aby ich nie narazić. Pozostanę dla nich tylko przerażającym wspomnieniem. Przecież oni zdają sobie sprawę , ze ciotka nie bierze udziału w wydarzeniach , bo nie ma z tym nic wspólnego. Jeżeli przyjadą to tylko zadadzą im kilka pytań. Moje wujostwo ma bardzo wysokie posady w hrabstwie. Nie mogę sobie wyobrazić lepszego azylu. Ponownie chwyciłam za słuchawkę i wybrałam numer do ciotki. Po pięciu sygnałach odezwała się sekretarka.
-Cześć ciociu. To ja Sara wiem , ze wyraziłaś chęć adopcji , mam pytanie czy sprawa jest dalej...
-SARA !!!- w słuchawce rozniósł się głośny pisk mojej kuzynki Alice. Ta dziewczyna jest cholerną optymistką , która zawsze dużo mówi i planuje , jest adoptowaną córką mojego wujostwa i czasami bywa irytująca , ale nie zmienia to faktu, ze ja uwielbiałam. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.-Gdzieś ty się podziewasz, Elizabeth odchodzi od zmysłów , szukała cię po pogrzebie mamy ? Jak się czujesz ? Dajesz jakoś radę?
-Cześć Alice , no jakoś mi tam leci. Nie wiesz czy sprawa adopcj...
-Nie wygłupiaj się oczywiście , że wszystko jest już załatwione. Wszyscy sie o ciebie tak martwiliśmy. Wsiadaj w najbliższy lot i przylatuj. Mogę załatwić ci bilety.
-Nie, nie trzeba. Poradzę sobie. Jestem teraz w Londynie , wiec raczej nie będę miała problemu z dosta...
-Londyn , co ty robisz w Londynie ? Zawsze chciałam tam pojechać. Nie ważne, powiem rodzicom, ze dzwoniłaś i przyjeżdżasz. Dobra ja muszę kończyć no wiesz szkoła. U nas spóźnienia są trochę bardziej konsekwentne , niż w Polsce. Jak będziesz wiedziała co i jak , to nagraj się na sekretarkę. Bo ja dopiero wracam o 15 , a i najbliższe duże lotnisko jest w Ocean City. Ale zadzwoń to ktoś po ciebie przyjedzie.
-Alice...
-No...
-Dzięki za wszystko.
-Nie ma sprawy.
W aparacie rozniósł się głuchy sygnał. Oparłam dłoń o telefon. Drżąca dłonią odłożyłam słuchawkę. Co ja narobiłam. To był chyba najgłupszy pomysł w moim życiu ,a co jeżeli zrujnuję ich idealny świat. Jak długo będę potrafiłam ich okłamywać ? Co będę odpowiadała na ich pytania? Przeczesałam włosy palcami i potrząsnęłam głową , nowa fryzura mnie rytowała, a grzywka w szczególności. Głośne krople zaczęły odbijać się od metalowego dachu budki i spływać po szybie. Zjechałam po jednej ze ścianek  na podłogę i ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam jak Biszkopt liże mnie po rękach , zaczęłam go głaskać. Co teraz z nami będzie co ? Podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie. Jakiś chłopak mi się przyglądał. Podniosłam się do pozycji siedzącej i wytężyłam wzrok ,ale nikogo tam już nie było. Prócz kilku osób przebiegających pod parasolami. Nałożyłam kaptur od bluzy na głowę i ruszyliśmy w stronę centrum miasta. Gdzieś nie daleko mieszkał Taskhi , ostatni przeniósł się z Tokio do Londynu. Mijając witryny sklepowe zobaczyłam biały t-shirt z napisem I love London. Weszłam do sklepu i kupiłam jeden. Ruszyłam dalej w głąb ulicy. Bałam się teleportować, bo jeżeli będę dużo skakać to będę bardzo łatwym celem. Im mniej pól energetycznych , tym trudniej nas znaleźć. Moja komórka zabrzęczała w kieszeni. Golden Street 5/12 , przeszłam na drugą stronę ulicy , gdzie znajdowały się kamienice oznaczone tym adresem , po 500 metrach znalazłam 12 , weszłam na drugie piętro pod numer 5 , zadzwoniłam okrągłym dzwonkiem trzy razy , a potem jeszcze dwa. Nikt nie otwierał , a mi wcale nie widziało się siedzenie na korytarzu , tak jak szczeniakowi , który miał juz dość wrażeń jak na jeden dzień. Wytężyłam swój umysł , odnalazłam mojego kumpla siedzącego przed komputerem. Mój dar nakłaniania działał trochę jak podczerwień. Kiedy zamykałam oczy i skupiałam się na jego postaci , wszytko widziałam w niebieskim i czarnym , a szukana postać oznaczała się czerwienią. Zastanawiałam się jaką iluzję umieścić w jego głowie. W końcu postawiłam na pożar. W tym samym momencie chłopak zerwał się i spanikowany wybiegł na korytarz. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Cześć skarbie – uśmiechnęłam się do niego promiennie i dałam mu całusa w policzek przy okazji , wręczyłam mu torbę i razem z psem przeszliśmy przez próg mieszkania, w którym unosił się zapach przypalonego jedzenia , komputera , który widocznie działał non stop i tytoniu. Taskhi był wysokim Japończykiem , o dość chłopięcej sylwetce jak na swoje 20 lat. Miał krótko ścięte czarne włosy , z niebieskimi pasemkami na grzywce.
-Nigdy więcej tego nie rób -powiedział spokojnym tonem z nutką irytacji.
-Ale czego ?- zrobiłam nie winną minkę i słodko się uśmiechnęłam.
-Miałeś rzucić- rozwaliłam się na kanapie , kładąc stopy w czarnych glanach na szklanym stoliku i spojrzałam na niego krytycznym wzrokiem. On wywrócił tylko oczami.
-Trudno wygrać z nałogiem- prychnęłam pod nosem.-Skąd wiedziałaś gdzie mieszkam ?
-A jak myślisz- podałam mu mój telefon.
-Zginęlibyśmy bez niej- uśmiechnął się do nie porozumiewawczo.
-Nie przeczę.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to zwyczajna kawalerka z aneksem kuchennym i widać , ze mieszka w niej samotny facet. Taskhi usiadł na przeciwko mnie i przyglądał mi się.
-Zmieniłaś się , kolor włosów w sensie , właściwie to gdybyś się nie odezwała na tym korytarzu, to bym nie załapał , ze to ty.
-I o to kochany chodziło. Cel osiągnięty.
Taskhi, kochanie. Ja rozumiem , ze jesteś cieniem i , ze ciebie w ogóle nie widać na mapie, i w sumie masz najlepszy dar ze wszystkich , bo nikt cię nigdy nie znajdzie. Ale mój drogi, to mieszkanie to jest koszmar. Słyszałeś kiedyś o takim urządzeniu jak pralka- rzuciłam w niego brudna koszulką, leżącą na kanapie obok mnie , a mój pies zabrał się za gryzienie jego spodni- albo płynie do naczyń i podług , ściereczkach do kurzu, jak ty możesz tak żyć? Po za tym internet to też uzależnienie.- uśmiechnęłam się.
-Gdyby nie ten internet to Dakota by się wykończyła, musiałaby mieć wizje 24/7 , padłaby nam po dwóch dniach ,a nas wytropili by 100 razy szybciej. Musisz zadzwonić do ciotki. Dzisiaj pojawił się list gończy , że jesteś poszukiwana.
-Już dzwoniłam przed chwilą. Przeprowadzam się do nich.
-Jesteś tego pewna ?
-Nie ... ehmm... to znaczy tak. Oni są wysoko postawieni sądząc po tym, co mówiła mi moja mama, zabicie takiej rodziny rzuciło by zbyt duże podejrzenie, wiec jeżeli do nich pojada to tylko sie grzecznie popytają. Mam 17 lat ostatnia klasa ,a potem matura sadząc po moim poziomie to i tak dadzą mnie rok wyżej. Ale chce przejąć ich nazwisko i z angielszczyć swoje imię. Jeżeli się nie zgodzą to ich nakłonię , trudno to będzie dla dobra wszystkich. Potrzebuję nowej tożsamości. Tak jak ty potrzebujesz dziewczyny , z komputerem zbyt wielu rzeczy nie zrobisz.
-Ha , ha bardzo zabawne.-oboje uśmiechnęliśmy się pod nosem. Dobrze wiedzieliśmy, ze związki z normalnymi ludźmi nie mają sensu , bo się nas boją , wyzwą od mutantów, a jak się już zakochują to stają się celami Wydziału , jeżeli chcą do nas dotrzeć, zabijają kogoś z najbliższego otocznia w tym przypadku ukochanego. Wnioskując: ścigany + człowiek = po krótkim czasie śmierć. Więc po co się zakochiwać? Większość facetów z naszego gatunku , to raczej fanatycy tzw. one night stand. Taskhi schylił się po mojego psa i zaczął wyrywać mu swoje spodnie , na jego nie szczęście psu spodobała się zabawa , jak i mojemu kumplowi.
-Od kiedy go masz?
-Jakieś pięć dni , znalazłam go porzuconego w lesie. Pozwolisz , iż luknę na kompa , bo potrzebuje najbliższy lot do Ocean city.
-Spoko- odpowiedział pomiędzy wybuchami śmiechu. Z jego spodni naprawdę nie wiele zostało, widocznie mojemu psu bardzo smakowały. Spojrzałam na stolik komputerowy , było na nim pełno porozwalanych książek o komputerach i kilka samouczków językowych.
-Uczysz się suahili.-odwróciłam się w jego stronę na fotelu , podniosłam obie brwi w górę i zamachałam mu rozmówkami.
-A czemu nie ? Nigdy nie wiesz kiedy ci się przyda.
-Zamierzasz mieszkać w Afryce , uwierz mi ciężko będzie ci się wtopić w tłum.
-Nie wszystkim wystarcza tylko kilka języków , to zmniejsza ci znacznie pole manewru.
-Oj tam , ja umiem polski , angielski , niemiecki i japoński.-Taskhi głośno zakaszlał , tłumiąc śmiech.-Dobra ekspercie tylko mówić po japońsku.
-Bo ja cie nauczyłem.
-Nie przeczę.
-Jak on się wabi ?
-Biszkopt.
-Żartujesz !!- chłopak wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.-Ja rozumiem, ze ten pies ma troszkę kolor biszkoptu , ale no weź się nie wydurniaj. To w ogóle nie jest męskie imię. Trzeba go było nazwać Azor , Zły gość , Boss , a nie Biszkopt. Rujnujesz mu życie , zobaczysz będzie pośmiewiskiem na swoim podwórku.
-No większym od ciebie na pewno nie będzie.
-Coś ty powiedziała.-chłopak podbiegł do mnie zaczął mnie dusić.
-Okej , okej. Poddaję się.-Uniosłam dłonie w obronnym geście. Przeniosłam wzrok z powrotem na monitor ekranu. Najbliższy lot jest o 21.14 akurat powinnam się już zbierać , aby zdążyć na odprawę. Spisałam na skrawku papieru numer lotu, godzinę odlotu i przylotu. Zgiętą , karteczkę wcisnęłam do kieszeni spodni.
-Widzę , ze się polubiliście wiec sądzę , ze chętnie się nim zajmiesz bo mnie czeka 14 godzinny lot. Jak będę w terminalu to po niego skoczę. Chłopak spojrzał na mnie jakbym pominęła coś oczywistego.
-Czemu po prostu nie skoczysz ?
Westchnęłam głośno.
-Znaleźli mnie dzisiaj jakieś 4 godziny temu w Berlinie , wysadziłam mieszkanie w powietrze, wiec raczej nic już tam nie znajdą. Mam nadzieję , że ich też załatwiłam. Jeżeli mam zacząć coś nowego w nowym miejscu. To raczej nie z nimi na karku.
-Słońce potrzebujesz nowych paszportów i dokumentów z tymi włosami , nie zrobię ci nic tak perfekcyjnego w pięć minut , jeżeli mają przepuścić cię przez granice. Mam tylko twoja starą wizę i dokumenty adopcyjne , lepiej żebyś miała je ze sobą. Dla pozoru. Skoczę z tobą , ale ty musisz wybrać miejsce , ja nie mam takiego wyobrażenia. Pokażę ci kilka zdjęć budowli i plan lotniska ,a potem ty skoczysz , fala będzie twoja ja ją tylko zaciemnię.
-Nie potrafisz skakać w miejsca , które widzisz na zdjęciach? Nigdy mi tego nie mówiłeś.
-Nie , mogę jedynie skakać w miejsca , w których byłem. Dlatego każde fotografuję.
Wskazał palcem na ścianę za mną , na której było setki zdjęć- Wina doskonałego daru , jak to określiłaś. Coś zawsze cierpi. A co cierpi w twoim przypadku ?
-Z nakłanianiem nie mam problemu , z teleportowaniem się też nie , najgorzej jest u mnie z telekinezą , potrafię tylko kilka sztuczek ,a widziałam geniuszy w tej dziedzinie. Wiesz cały czas nad tym myślę , kto mógłby w mojej rodzinie takim świrem , po kim mam dar dziedziczny. Ty masz dwa : teleportacje , czyli standard, plus niewidzialność , Felix tak samo standard plus swoje , nie wiele jest ludzi tak jak ja z dziedzictwem. Kiedyś mówili o tym na wyspie , ze tylko pierwsze generacje mają takie zdolności. Czyli w prostej linii krwi najdalej do dziadków. Nie potrafię , tego ogarnąć. Przecież Dakoty mama widziała przyszłość i ona ma to samo, to dlaczego ja mam aż trzy zdolności.-Wypuściłam powietrze z płuc z głośnym świstem i nutką rozdrażnienia , nie lubiłam rzeczy z , którymi sobie nie radziłam i nie rozumiałam -Skoro tu zostaję , a samolot ląduje dopiero za 14 godzin to chodźmy na piwo. Muszę się napić , zrobić sobie wieczorek po dzisiejszym. Po za tym piątek, początek weekendu , każdy potrzebuje odstresowania. A jak się odłączysz od kompa na kilka godzin to sie tragedia nie stanie.
-Przepraszam panią wielce dorosłą , ale w tym wieku w tym kraju możesz jedynie dostać wino w restauracji.
-No ja cię proszę , nie rozśmieszaj mnie. Znajdziemy ci jakąś ładną angielkę , dzięki bogu masz kasę na hotel to farciara nie będzie musiała tu przebywać.- napotkałam jego wzrok i zrobiłam przepraszającą minę.-Nie żeby z tym miejscem było coś nie tak , po prostu wymaga tylko sprzątnięcia. No chodź pociągnęłam go za rękę. Idziemy.
Nagle wszystko wokół mnie zawirowało i poczułam jak wpadam na kogoś siedzącego przy barze. Jego drink lekko rozlał się na blacie
-Uważaj !
-Przepraszam , potknęłam się- uśmiechnęłam się do niego i posłałam mojemu wspaniałemu kumplowi zabójcze spojrzenie.
Chłopak w czarnej skórzanej kurtce i podkoszulku w tym samym kolorze spojrzał na mnie lekceważąco. Kogoś mi przypominał. Ruszyłam w stronę stolika , który wybrał Taskhi i nagle przystanęłam , to on przyglądał mi się kiedy siedziałam w budce. Ta sama postawa , obejrzałam się przez ramie , ale jego już tam nie było. Wzruszyłam ramionami , a może to tylko moja wyobraźnia. Usiadłam na stołku przy drewnianym stoliku. W całym pomieszczeniu było gwarno , co chwile ktoś cos wykrzykiwał , na telewizorze plazmowym za moimi plecami leciał jakiś ważny mecz.
-Mój drogi wredny kolego, nie masz prawa teleportować się ze mną bez o szczerzenia , a po drugie specjalnie w miejsce na którym na pewno ktoś siedzi.
Chłopak tylko wrednie się uśmiechnął.
-A co zrobiło się dziewczynce niedobrze.-powiedział to tak, jakby przedrzeźniał dziecko.
Rzuciłam w niego orzeszkiem , który właśnie miałam w ręku.
-Oj ale bolało , nie pozbieram się normalnie. Idę po picie. Czego sobie życzysz o pani.
-Piwo , ale z sokiem.
Chłopak spojrzał na mnie krytycznie i pokręcił głową.
-Po co pić piwo jak dodaje się do niego sok. Niech ci będzie.
Taskhi ruszył w stronę baru, który obsługiwała jakaś ładna blondynka. Przez cały ten czas myślałam o brunecie , którego spotkałam w barze wydawało mi się , ze to nie było nasze pierwsze spotkanie. Ta twarz tkwiła gdzieś w mojej pamięci, jednak nie wiedziałam gdzie dokładnie. Cały czas miałam wrażenie , że ktoś mnie obserwuje. Albo to była moja nadto rozwinięta mania prześladowcza , albo ktoś naprawdę depcze mi po piętach. Z zamyślenia wyrwało mnie głośnie postawienie kufli z piwem na stole.
-Nie myśl za dużo , bo ci sie mózg zlasuje.
-Jak powiesz mi po polsku : w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie , to dam ci spokój do końca życia.
-Chwilowo jest to nie wykonalne.
-O dla takiego poligloty , nie mogą istnieć rzeczy nie możliwe.
Zaczęliśmy sie śmiać. Przy nim zawsze zapominałam o wszystkim co mnie dręczy.
-Blondi z baru nie odrywa od ciebie wzroku. Zagadaj do niej, idź po drugą kolejkę.-szepnęłam konspiracyjnie.
-Sara ja tak nie potrafię.
-Czego ?
-Wykorzystywać dziewczyny na jedna noc.
Spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym , skąd ty się urwałeś.
-Chciałbym się zakochać , tak naprawdę. Nie tylko przespać się jedną noc i zniknąć.
-Wiesz jest taki wokalista pewnego zespołu nazywa się Bill i też udaje , ze wieku ponad 20 lat jest prawiczkiem i wciąż czeka na tą jedyną.
Chłopak lekko się zarumienił i nie spokojnie poruszył się na krześle.
-Żartujesz , chyba nie chcesz powiedzieć , ze jesteś pra...
-A ty co lepsza- warknął i spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem.
-Ja jestem dziewczyną. To co innego , a poza tym jestem od ciebie kilka lat młodsza.
-Tralala... Ty to masz zawsze jakaś wymówkę , a teraz postaw się w sytuacji tej dziewczyny chciałabyś , żeby chłopak cię wykorzystał i zostawił.
-No nie.
-Więc widzisz.
-Dobra niech Ci będzie. No więc wznieśmy toast : Za nasze niedoszłe i nigdy nie spełnione miłości.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Nie pamiętam , żebym kiedykolwiek w jego towarzystwie była smutna. W końcu dopiliśmy nasze piwa ,a Taskhi poszedł po następne. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer do domu ciotki. Po drugim sygnale odebrał mój wujek Henry.
-Cześć jest ciocia.
-Nie jest na spotkaniu , Alice powiedziała nam dobrą nowinę , ze się znalazłaś.
-Tak wiesz ja muszę kończyć bo będę wchodzić na pokład. Przylecę jutro do Ocean city o 10.14 lotem z Bostonu , bo tam mam przesiadkę. Jak nie będziecie mieli czasu mnie odebrać , to przyjadę autobusem. Kończę Pa, pa.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę. Wiem , ze to po chamsku się tak rozłączać , ale nie miałam wyjścia , musiałam skończyć rozmowę pomiędzy okrzykami kibiców.
Spojrzałam przed siebie. Chłopak z baru siedział nie opodal jednego z telewizorów obstawiając mecze , a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia , ze gdzieś już go widziałam.

4 komentarze:

  1. Cześć:) Lubiłam wcześniejsze twoje opowiadanie więc trochę zrobiło mi się smutno ,że je zostawiłaś ale po przeczytaniu nowego od razu wrócił mi humor.Już nie mogę się doczekać ,aby dowiedzieć się kim jest ten tajemniczy chłopak. Mam nadzieję że nie wpadnie przez niego w kłopoty.Cóż życzę dużo weny i szybko wracaj z kolejnym rozdziałem..proszę? :))

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę, trochę się tego nastukałaś. Całość nawet mi się ...
    O kurczę, trochę się tego nastukałaś. Całość nawet mi się podoba - widać, że masz pomysł i jest on z pewnością lepszy od poprzedniej koncepcji. Ciekawie sobie to wszystko wymyśliłaś, ot co. Widzę też, że lekko zmieniłaś wygląd bloga - intrygujący nagłówek. Proponowałabym jeszcze uporządkować wszystkie ramki i będzie jeszcze lepiej. Ja na razie pozdrawiam i zapowiadam, że czekam na kolejną notę, którą również przeczytam i skomentuję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Straasznie dawno nie komentowałam.
    Podoba mi sie nowy pomysł na tego bloga.
    Osobiście już dawno przeszło mi ze "zmierzchem" i cieszę sie , że zmieniasz rozdziały.
    Zainteresowała mnie ta historia i bardziej mi się podoba niż poprzednia, chociaż tamta też była dobra.
    Mam nadzieje, że szybko dodasz następny rodział.
    Życzę weny ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem zgorszona tą zbrodnią. A przyglądam się tym zbrodniom. Odmiana :)
    Pięcio miesięcznym pieskiem :D środki przeciwbólowe, razem :)
    "W niektórych miejscach przeciekał dach, kapiąc do metalowych garnków. " Dach kapał? Chyba zgubiłaś gdzieś słowo deszcz. Śmiesznie to brzmi ^^
    "Właściwie to mieszkała ( ? ) jeszcze jedna rodzina na parterze" gdzie mieszkała? Tu mieszkała ^^
    Ej, nazwy miast z dużej litery! Wierzę, że to tylko pomyłka :))
    Jak opisywałaś ranę i zabiegi z nią związane, strasznie powtarzałaś słowo "rana". Jesteś pewna , że nie dało się tego uniknąć? :D
    Wciągnęła T-shirt Nirvany? Chyba T-shirt z nadrukiem Nirvany :))
    "Miałam nadzieję, że żaden nie przeżył." Żaden kto? Zgubiłaś, albo zapomniałaś o wyjaśnieniu. Niektórzy nie domyśliliby się, że chodzi o tych, któż tam przybyli.
    "Tylko po to, ŻE wiedzieli , iż zjawię się na pogrzebie."
    "Faceci z naszego gatunku są w większości fanatykami" brzmiałoby lepiej.

    A teraz koniec czepiania się samej twórczości.
    Pomysł dość ciekawy. Inspiracją był X-men, czyż nie? W sensie, że mutanci.
    Ciekawią mnie ich rodzaje. Cień przywodzi mi na myśl Gothic'a ( za dużo się nagrałam za pewnych czasów ).

    Mam tylko taka prośbę. Gdyby to nie było problemem, żebyś wstawiała akapity. Bez nich tekst wygląda dość chaotycznie, przez co ciężko się czyta. Przynajmniej mi :)

    Masz strasznie długie rozdziały! Chyba będę musiała czytać je z przerwami jeśli będę chciała na dzień przeczytać kilka. Wiem, że za szybko ich nie nadrobię, bo coś ostatnio z czasem dziwnie, dziś jedynie miałam luźny dzień, ale postaram się zrobić to jak najszybciej :)

    OdpowiedzUsuń