niedziela, 6 maja 2012

14. Wyjaśnienia

Mijali pogrążone w ciemnościach dzielnice hrabstwa Sussex. Cicha, rockowa ballada wypełniała wnętrze starego Camro, zagłuszana jedynie głośnym warkotem silnika. Gryffin siedział niedbale na przednim siedzeniu, przygryzając zgięty palec wskazujący. Spojrzał ukradkiem na Willa. Siedział wyprostowany jak struna, opanowany jak zawsze, prowadził samochód. Opuchlizna pod jego prawym okiem, robiła się co raz większa i przybierała bardziej granatowy odcień. Brunet chciał aby Willhelm, zaczął na niego krzyczeć, wyzywać, bić za to co mu zrobił. Jednak ten nigdy się tak nie zachowywał, jego spokój doprowadzał Gryffina do szału. Miał wrażenie, że podróż do Dewey Beach trwa wiecznie. Czuł się podle. W amoku wściekłości pobił przyjaciela, po to aby tylko wyrwać się do Sary i ją zabić. Po raz kolejny nie udało mu się. Nie wiedział dlaczego. Analizował tą sytuacje sekundę, po sekundzie. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytania : Dlaczego ona nie pociągnęła za spust ? Czemu z takim spokojem opatrzyła mu rany, zamiast pozwolić aby zakażenie rozprzestrzeniło się po jego ciele ? Czemu na pytanie o blizny zareagowała tak gwałtownie ? Dlaczego on ją przeprosił, co nim kierowało ? Po co został u niej w domu, zamiast wyjść tak jak planował ? Przygryzł mocniej palec, czując słodkawy smak krwi. Skrzywił się, gdy samochód gwałtownie zahamował na podjeździe. Spojrzał na dom, w salonie wciąż paliły się światła. Wyszedł z auta, za nim Will zdążył wyłączyć silnik. Przekroczył próg domu, z obojętną miną spoglądając na zaskoczone twarze domowników i pobojowisko w salonie. Usta Barbary układały się w słowa pełne złości, skierowane do niego. Jednak on ich nie słyszał, wspinał się po schodach na poddasze, które dzielił razem z Willem. Na parapecie jednego z okien korytarza dostrzegł Johnnach, siedział i pustym wzrokiem wpatrywał się w jezioro za domem. Jeszcze wczoraj podszedłby do niego i przytulił. Dzisiaj nie potrafił mu już okazać współczucia. Chłopiec spojrzał na niego. Jego duże oczy były puste, usta lekko uchylone poruszały się, próbując ułożyć jakieś słowo. Po chwili jednak, chłopiec zeskoczył z parapetu i pędem pobiegł do swojego pokoju z hukiem zatrzaskując drzwi. Gryffin wszedł do sypialni zdejmując poszarpane ciuchy. Położył się do łóżka w samych bokserkach. Naciągnął na siebie kołdrę. Zasypiał słysząc głośne krzyki Barbary i Willa. Wiedział, ze chodzi o niego, ze tym razem przegiął i nie łatwo mu będzie to naprawić. Jednak teraz nie przejmował się tym, chciał po prostu zasnąć.
-Czemu, nigdy mnie ze sobą nie zabierasz ?- spytał Gryffin, przytulając mocno szatynkę i całując ją w czoło.
-Tłumaczyłam Ci to wiele razy. To niebezpieczne. Nie można od tak sobie wejść i wyjść- odpowiedziała E.V, lekko się do niego uśmiechając.
-Ale ty jakoś spokojne tam chodzisz i zawsze do mnie wracasz- zaśmiał się całując ją w usta. Dziewczyna, jednak wymsknęła się z jego objęć.
-Czemu tak bardzo Ci na tym zależy ? Dlaczego tak bardzo, chcesz tam być ?- spojrzał na niego buntowniczo i podejrzliwie.
-To Miasto Cieni. Największe i jedyne miasto na ziemi, zamieszkane wyłącznie przez paranormalnych.
-Uwierz mi na słowo, lepiej żyć w którymś z wydziałów niż w tym miejscu. To już nie jest azyl, to piekło pośrodku Shenzehn. Rządzi się prawami, opartymi na okrucieństwie, lojalności, honorze i przeżyciu za wszelką cenę. Najważniejszą walutą przetargową w tym miejscu są umowy na śmierć i życie. Życie, za życie. Jeżeli choć trochę mnie kochasz, obiecaj, że nigdy nie znajdziesz przewodnika, który cię tam zaprowadzi.
-Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego nie mogę przejść przez granicę, przecież jestem taki jak ty...
-Nie. Nie jesteś...Cienie zabiłyby cię jakbyś tylko przekroczył granicę. Obiecaj...
Podeszła do niego i pocałowała go namiętnie. Nawet nie wiedział kiedy wyszeptał :
-Obiecuję....”
Obudziło go palenie w prawej ręce. Potarł to miejsce dłonią i próbował przewrócić się na lewy bok. Rwący ból przeszył jego ciało. Uniósł powieki. Szary blask, pochmurnego poranka oślepiał go, przymrużył oczy. Rozejrzał się półprzytomnie po pokoju, nigdzie jednak nie dostrzegł Willa. Obejrzał swoje ciało dokładnie. Przez białe bandaże przesiąkała już żółtawoczerwona ciecz. Dotknął opatrunku na ręce. Zasyczał głośno, jednocześnie wciągając powietrze. Nie spodziewał się, że rana może aż tak boleć. Wstał i pokuśtykał do szafy. Ubrał się w szary dres i poszedł do kuchni. Przeszedł przez salon, w którym wczoraj walczył z Willem. Był idealnie posprzątany. Westchnął głośno. „Nigdy nie powinno do tego dojść -pomyślał” Usłyszał krzątającą się w kuchni Barbarę. Wszedł do kuchni niepewnie. Najciszej jak potrafił usiadł na stołku. Spojrzał na brązowe płytki na blacie. Nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę. Jak ma jej wyjaśnić to co się wczoraj wydarzyło.
-Barbara ja...- dziewczyna odwróciła się i z impetem położyła kubek z gorącą kawą na blacie, kilkanaście kropel napoju rozlało się na idealnie czystą powierzchnię. Ścisnęło go w żołądku na samą myśl, o wczorajszych wydarzeniach.
-Chcesz coś powiedzieć- wściekły głos dziewczyny sprowadził go na ziemię. Spojrzał na nią. Jej ciemnobłękitne oczy wpatrywały się w niego wyczekująco, a idealnie ułożone rude loki, opadały na ramiona.
-Tak chcę przeprosić. Nie panowałem wczoraj nad sobą.
-Przeprosić- prychnęła z pogardą- Chyba nie mi się należą, to nie mnie wczoraj uderzyłeś...
-Wiem, ale...
-Ale co...No co...- patrzyła na niego, a jej wargi zacisnęły się w wąską linię.
Gryffin milczał, zupełnie nie wiedział jak ma jej to wytłumaczyć. Otworzył usta, ale nie potrafił wydobyć z siebie dźwięku.
-Gryffin, tak nie może być dłużej. Popatrz na siebie, zupełnie nad sobą nie panujesz. Wczoraj omal nie zabiłeś Willa, tylko dlatego, ze nie chciał wypuścić cię do tej dziewczyny. Dzisiaj wstałeś rano jak zawsze na kacu, w dodatku jesteś cały pokaleczony, ledwo mówisz, twoja szyja jest cała sina i opuchnięta. Ja juz nie mam dla ciebie nerwów. Wiem o Johnnach, ale nie możemy radzić sobie i z nim i z tobą. Musisz coś ze sobą zrobić. Pijesz codziennie, uprawiasz hazard. Zbliżają się polowania, jesteś pewny, że będziesz potrafił bronić się z nami. Bo ja mam co do tego wątpliwości. Wiem, ze obiecaliśmy ci wszyscy, ze to zawsze będzie też twój dom, ze jesteś częścią rodziny, to się nie zmieni, jednak ty jesteś teraz zupełnie kimś innym. Jesteś wrakiem siebie. Przykro mi to mówić, ale tak właśnie jest. Stałeś sie niebezpieczny. A ja nie mogę narażać bliskich na jakiekolwiek ryzyko. Wiem, ze śmierć E.V była dla ciebie ciosem, ale ja też mam rodzinę, której nie mogę stracić. Rozumiesz ?
-Tak, rozumiem – odpowiedział apatycznym głosem. Dziewczyna sięgnęła po torebkę.
-Naprawdę mi przykro- schyliła się i pocałowała go w policzek- braciszku.
Czuł wypełniającą go od środka pustkę. Miał ochotę sięgnąć po butelkę z jakimkolwiek procentowym płynem. Jednak nawet nie potrafił się ruszyć. Wiedział, ze miała rację. Cały czas żył ze świadomością, ze wszystkie jego problemy sprowadzają się do Sary. Nie zauważył jednak, jak bardzo to, wpłynęło na jego bliskich. Jego życie po raz kolejny rozsypało sie jak domek z kart.

***

Usiadła na łóżku. Ścisnęła prawą dłoń. Na sterylnie czystym bandażu pojawiła sie niewielka plama krwi. Przeciągnęła się, była cała obolała. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Szare ściany przesiąknięte papierosowym dymem, szczelnie zamknięte żaluzje i atłasowa granatowa pościel. To nie był jej pokój, znajdowała się w sypialni Jareda. Klatka po klatce przypominała sobie wczorajszy dzień. Johnach, Gryffin, walka. Wszystko wydawało jej się takie surrealistyczne. Przez chwilę myślała, ze to znowu sprawka Johnach, ale krew na ręce świadczyła o tym, ze wszytko wydarzyło się naprawdę. Opadła na poduszki, każdy oddech sprawiał jej ból. Dotknęła dłonią szyi, naciskając ja delikatnie palcami , jej krtań była opuchnięta. Nie miała przy sobie lustra, ale mogła przysiąc, ze jej szyja jest cała sina. Westchnęła z irytacją, miała ochotę rozszarpać każdego, kto właśnie był w jej pobliżu. Nie mogła wybaczyć sobie tego jak ogromną słabość, okazała wczoraj przez Gryffinem. Wiedziała, ze gdyby nie sytuacja z małym Johnnach, nigdy by do tego nie doszło. Usłyszała skrzypienie schodów i podniesione głosy na korytarzu.
-Dlaczego nie może zejść na śniadanie ? Od świąt nie zjedliśmy ani jednego wspólnego posiłku, po za tym powinna już dawno wstać bo ma korepetycje w podstawówce.
-Dzwoniła dzisiaj pani Preston i powiedziała, ze jest zwolniona bo jej podopieczny się rozchorował.
-Nie zmienia to faktu, ze mogłaby zjeść z rodziną. Jest już przecież 11 rano. Nawet Meg i Alice już wstały.
-Mamo ona naprawdę się źle czuje. Odpuść jej. Nie możemy zjeść razem kolacji.
-Nie zjemy razem kolacji, bo ojciec ma operacje, a ja spotkanie rady miasta. Nie możemy żyć jak obcy ludzie pod jednym dachem. Odsuń się od jej drzwi.
-Mamo proszę cię. Odpuść jej ten ostatni raz.
-Mówiłeś, ze źle się czuje. Może potrzebuje pomocy ?
-Już jej pomogłem.
-Ty pomogłeś jej ? Co się wczoraj stało ? Znowu wpadła w jakieś kłopoty ?
-Czemu to cię tak dziwi. Byłem w domu. Wróciła, źle się czuła, bolała ją głowa. Mówiła, ze była na kolacji w jakieś meksykańskiej knajpie. Nie spała pół nocy i nie sądzę aby jedzenie z nami śniadania było w tym momencie dla niej najlepszym rozwiązaniem.
-Czemu mam wrażenie, ze coś przede mną ukrywasz, jeżeli wpakowaliście się oboje w jakieś tarapaty to przysięgam...
-Nie ma żadnych kłopotów. Po prostu zatruła się wczoraj. Czemu ty nigdy mi nie wierzysz.
-A dałeś mi przez ostatnie lata, jakikolwiek powód abym ci ponownie zaufała.
-To zaufaj mi teraz.
Nawet przez zamknięte drzwi. Czuła panująca napiętą atmosferę. Chciała zapaść się pod ziemię. Jared bronił ją, przez nią kłócił się z matką, wczoraj pomógł jej nie zadając żadnych zbędnych pytań, ale wiedziała, ze kiedyś zapyta. A ona nie potrafiła powiedzieć mu prawdy. Nie mogła. Drewniane drzwi skrzypnęły. Ciemna sylwetka Jareda wślizgnęła się do pokoju. Cicho zamykając za sobą drzwi.
-Dziękuje- powiedziała zupełnie nie poznając swojego głosu. Był bardzo wysoki i zachrypnięty. Zauważyła, że mięśnie na jego plecach spięły się.
-Nie ma za co.
-Nie musiałeś się tak kłócić z Elizabeth.
-A co miałem ja wpuścić do tego pobojowiska w twoim pokoju. A może od razu wpuścić ja tutaj, nawet nie wiesz jak fatalnie wyglądasz, a ona na pewno wyszłaby nie zadając żadnych pytań- Sara przygryzła dolną wargę, widziała, ze patrzył na nią wyczekująco, nawet w ciemnościach zauważyła jak na jego czole pojawiła się pionowa kreska. Zawsze tak robił gdy się złościł.
-Chcesz wyjaśnień ? - podniosła się na łokciach i usiadła na łóżku. On oparł się plecami o ścianę i wciąż na nią patrzył.
-Chcę prawdy. Za każdym razem gdy poruszam z tobą tematy Gryffina, wydziału. Od razu zmieniasz temat. Zawsze zbywasz mnie zdaniami typu „Jeszcze nie teraz”, „Musisz być gotowy, aby zrozumieć”. Wydaje mi się, ze ten czas już nadszedł. Mam już po prostu dość. Trenujemy od tygodni. Uczysz mnie wszystkiego od opanowania po samoobronę, a ja do cholery nic o tobie nie wiem. Wczoraj do Country clubu, przyjechał ten rudy Will, znalazł mnie i powiedział, ze muszę z nim jechać bo nie wiadomo, czy jeszcze żyjesz, że stało się coś złego. Po czym zastaje ciebie zapłakaną, białą jak ściana, posiniaczoną, z zakrwawioną ręką i O'Connera w nie wiele lepszym stanie. Twój pokój wygląda jakby przeszło przez niego tornado. Kryje cie przed wszystkimi, a nawet nie wiem dlaczego. Myśli rudego były tak chaotyczne, trudno było z nich cokolwiek poskładać. Cały czas myślał o tobie, o Gryffinie i jakieś brunetce. O jakimś chłopcu, o dziwnych zdarzeniach. Nic z tego nie rozumiem. Jeżeli mam dalej ci ufać musisz mi wszytko wyjaśnić. Nie chcę ci zastać w moim własnym domu, martwą na podłodze i nawet nie wiedzieć dla czego.
-Jared wiesz że...
-Nie mogę zbyt dużo wiedzieć, ze to niebezpieczne dla mnie. Powtarzasz to już do znudzenia, problem w tym, ze ja nic nie wiem.
-Wiesz wystarczająco dużo. Powiedziałam ci wszytko o wydziale, o twoich zdolnościach, na razie nie możesz nic więcej wiedzieć. Zbliżają się czas polowań, zaczną się lada dzień, jeżeli ktoś cię schwyta i dowie się, ze coś o mnie wiesz, będą cie torturować, aż w końcu im powiesz. Jednak gdy Czytacze zobaczą, ze nic nie wiesz zostawią cię w spokoju. Nie mogę cie narażać na takie ryzyko.
-Dlaczego jesteś dla nich taka ważna, co ?!
-Bo coś zrobiłam, coś ode mnie chcą.
-To czego im tego nie dasz.
-Bo w tedy mnie zabiją i nie tylko mnie.
-Co może być tak ważne dla nich, za co chcą cię zabić ?- Sara spojrzała w bok, ponownie przygryzła wargę. Nie mogła mu tego powiedzieć, to zbyt ważne, zbyt niebezpieczne.
-To ma związek z twoimi bliznami na plecach ? - dziewczyna otworzyła usta chcąc coś powiedzieć. Jednak ponownie wbiła wzrok w swoje dłonie.
-Oczywiście, ze mi nie powiesz. Jak mogłem być tak głupi, myśląc, ze cokolwiek z ciebie wyciągnę. Ja powiedziałem ci wszytko o mnie, o tym co zrobiliśmy tej dziewczynie, a ty nie możesz wydobyć z siebie nawet odrobiny prawdy, ale ja znam twoją tajemnice. - Sara spojrzała na niego unosząc brwi z niedowierzaniem- Wyczytałem to z twoich myśli tu nie chodzi o żaden sekret, oni po prostu chcą ciebie. Tu nawet nie chodzi o mnie, ani o innych paranormalnych. Tylko i wyłącznie o ciebie. Polują bo chcą twojej krwi, za to, ze zabiłaś tą dziewczynę.-
Sara poczuła jak jej dłonie się pocą. Jak jej oddech staje sie co raz płytszy.
-Sądząc po twojej reakcji mam rację. Jesteś zwykłą morderczynią i wiesz ja juz nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie chcę, żebyś mnie trenowała- Jared zbliżył sie do niej, pochylił się nad nią- a gdy oni przyjdą po ciebie, sam wskażę im drogę.- Sara chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Wysyczała przez zęby :
-Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. Tak zabiłam ta dziewczynę tylko dlatego,ze zamordowała innych mi bliskich. Czy czuję się z tego powodu winna? Nie bardzo. Musisz jednak wiedzieć jedno: Beze mnie nie przetrwasz. Nawet nie zdążysz się przed nimi obronić, a kiedy sie ockniesz będziesz już daleko stad. Z chipem pod skórą i w czarnym uniformie. Będą cię szkolić, pokażą inny świat, a potem będziesz taki jak ja: słaby i bezlitosny. Życzę ci powodzenia na nowej drodze życia. Jak zmądrzejesz to wiesz, gdzie mnie szukać.- Puściła jego koszulkę. Chłopak zachwiał się spojrzał na nią nie pewnie, po czym zaśmiał się głośno i wyszedł trzaskając drzwiami. Sara spojrzał na drzwi, w których przed chwilą zniknął , chwyciła poduszkę, położyła ja na kolanach schowała w niej głowę i krzyknęła, nie zważając na ból krtani na to, ze może stracić glos. Nie interesowało jej to. Krzyczała by zapomnieć.

***
Kolejne pudło wylądowało na ciemnobrązowych panelach. Rozejrzał się po jego nowym mieszkaniu. Białe ściany oślepiały go, z każdego pokoju zaglądała do niego pustka. Podszedł do okna. Widział czarny ocean i ludzi chodzących po deptaku przy plaży. Księżyc przesuwał się po zachmurzonym niebie. Czuł się tutaj jak w wiezieniu. W piętrowcu, jednym z tych na wzgórzu, aby nie przesłaniały widoku ludziom mieszkającym w domkach i turystom. Nie chciał wynajmować domu, czułby się w nim obco. Wyszedł na balkon, widział stad wyraźnie restauracje w której pracuje Will, a w oddali jako jeden z najmniejszych punkcików dom Sary. Zacisnął dłonie na barierce. To przez nią tutaj jest, przez jego nienawiść do niej. Rozejrzał się dookoła. W większości we wszystkich mieszkaniach światła były wygaszone, większość ludzi kupowała je tylko po to aby spędzać tu wakacje, lub wynajmować je w sezonie. To mu odpowiadało. Wyprostował się i nabrał powietrza w płuca. Dziś obiecał sobie, że sie zmieni, że będzie taki jak kiedyś. Spojrzał na plaże. Brzegiem morza biegła dobrze znana mu postać. Czarne dresowe spodnie i czarny golf zasłaniający sińce na szyi, obok niej retriwer. Zatrzymała się przy wydmach opierając się dłońmi o kolana. Chwyciła gruby patyk i z wrzaskiem wrzuciła go do oceanu. Gryffin zaśmiał się cicho.
-Nie tylko ja mam dzisiaj zły dzień- wyszeptał, cofnął się do drzwi, aby dziewczyna go nie zobaczyła. Znał już odpowiedź na jedno z pytań : pomogła mu wczoraj, bo on uratował jej życie. Prawo Cienia. Teraz oboje maja już czyste konta. Bez sentymentalnych długów i powiązań. Gryffin ponownie się uśmiechnął.
-Czas zacząć polowanie.

3 komentarze:

  1. O co chodzi z tym polowaniem ? Czy Gryffin znów będzie próbował zabić Sarę ? Takie pytania nachodziły mnie pod koniec czytania rozdziału . Nic dodać, nic ująć . Jak zwykle świetnie : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Gryffin jest głupkiem, Jared jest głupkiem... Czyli dowiedli swojej męskości... Dlaczego Jared najpierw chroni Sarę, a potem na nią naskakuje i grozi, że wyda? Niepojęci są faceci... Ale chociaż Gryffin się określił, że będzie polować... Oby mu się nie udało :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Chyba nie mi się należą, to nie mnie wczoraj uderzyłeś..."-"należą przeprosiny"
    "Ale co... No co..." - Ale co? No co?
    "Czemu ty nigdy mi nie wierzysz."- z "?" na końcu
    "A dałeś mi przez ostatnie lata jakikolwiek powód, abym ci ponownie zaufała."- z "?" na końcu.
    "Westchnęła z irytacją. Miała ochotę rozszarpać każdego, kto właśnie był w jej pobliżu"- "kto znajdował się w pobliżu"
    "Nawet przez zamknięte drzwi czuła panującą napiętą atmosferę"- panującą TAM napiętą atmosferę.
    " To czego im tego nie dasz."- z "?" na końcu i nie czego tylko dlaczego albo czemu.
    "Tak, zabiłam tą dziewczynę tylko dlatego, że zamordowała innych mi bliskich"- zamordowała innych mi bliskich ludzi albo moich bliskich.
    "-wyszeptał, cofnął się do drzwi, aby dziewczyna go nie zobaczyła"- wyszeptał I , a nie ",".

    Nie rozumiem Jareda.Skoro Sara mówi, że to dla niego niebezpieczne, to nie powinien nalegać. Zwłaszcza, że widział co zrobiła. Nie powinien się od niej także odwracać. Poza tym skoro mógł wyczytać z jej umysłu TAKI sekret, który starała się bardzo ukrywać, to na pewno dałby radę odczytać co się stało, że dziewczyna dopuściła się tej zbrodni.
    A Gryffin? Ciągle wznawia próby zabicia Sary. Zawsze jednak kończą się one niepowodzeniem. Powinien chyba dać sobie z tym spokój. Takie moje zdanie. A jeśli nie chce stracić jedynych bliskich mu osób, to niech się weźmie w garść i ogarnie swoje życie!

    OdpowiedzUsuń