Mijali pogrążone w ciemnościach
dzielnice hrabstwa Sussex. Cicha, rockowa ballada wypełniała
wnętrze starego Camro, zagłuszana jedynie głośnym warkotem
silnika. Gryffin siedział niedbale na przednim siedzeniu,
przygryzając zgięty palec wskazujący. Spojrzał ukradkiem na
Willa. Siedział wyprostowany jak struna, opanowany jak zawsze,
prowadził samochód. Opuchlizna pod jego prawym okiem, robiła się co raz większa i przybierała bardziej granatowy odcień. Brunet
chciał aby Willhelm, zaczął na niego krzyczeć, wyzywać, bić za
to co mu zrobił. Jednak ten nigdy się tak nie zachowywał, jego
spokój doprowadzał Gryffina do szału. Miał wrażenie, że
podróż do Dewey Beach trwa wiecznie. Czuł się podle. W
amoku wściekłości pobił przyjaciela, po to aby tylko wyrwać się
do Sary i ją zabić. Po raz kolejny nie udało mu się. Nie wiedział
dlaczego. Analizował tą sytuacje sekundę, po sekundzie. Nie
potrafił odpowiedzieć sobie na pytania : Dlaczego ona nie
pociągnęła za spust ? Czemu z takim spokojem opatrzyła mu rany,
zamiast pozwolić aby zakażenie rozprzestrzeniło się po jego ciele
? Czemu na pytanie o blizny zareagowała tak gwałtownie ? Dlaczego
on ją przeprosił, co nim kierowało ? Po co został u niej w domu,
zamiast wyjść tak jak planował ? Przygryzł mocniej palec, czując
słodkawy smak krwi. Skrzywił się, gdy samochód gwałtownie
zahamował na podjeździe. Spojrzał na dom, w salonie wciąż paliły
się światła. Wyszedł z auta, za nim Will zdążył wyłączyć
silnik. Przekroczył próg domu, z obojętną miną spoglądając
na zaskoczone twarze domowników i pobojowisko w salonie. Usta
Barbary układały się w słowa pełne złości, skierowane do niego.
Jednak on ich nie słyszał, wspinał się po schodach na poddasze,
które dzielił razem z Willem. Na parapecie jednego z okien
korytarza dostrzegł Johnnach, siedział i pustym wzrokiem wpatrywał
się w jezioro za domem. Jeszcze wczoraj podszedłby do niego i
przytulił. Dzisiaj nie potrafił mu już okazać współczucia.
Chłopiec spojrzał na niego. Jego duże oczy były puste, usta lekko
uchylone poruszały się, próbując ułożyć jakieś słowo.
Po chwili jednak, chłopiec zeskoczył z parapetu i pędem pobiegł
do swojego pokoju z hukiem zatrzaskując drzwi. Gryffin wszedł do
sypialni zdejmując poszarpane ciuchy. Położył się do łóżka
w samych bokserkach. Naciągnął na siebie kołdrę. Zasypiał
słysząc głośne krzyki Barbary i Willa. Wiedział, ze chodzi o
niego, ze tym razem przegiął i nie łatwo mu będzie to naprawić.
Jednak teraz nie przejmował się tym, chciał po prostu zasnąć.
„-Czemu, nigdy mnie ze sobą nie
zabierasz ?- spytał Gryffin, przytulając mocno szatynkę i całując
ją w czoło.
-Tłumaczyłam Ci to wiele razy. To
niebezpieczne. Nie można od tak sobie wejść i wyjść-
odpowiedziała E.V, lekko się do niego uśmiechając.
-Ale ty jakoś spokojne tam chodzisz
i zawsze do mnie wracasz- zaśmiał się całując ją w usta.
Dziewczyna, jednak wymsknęła się z jego objęć.
-Czemu tak bardzo Ci na tym zależy
? Dlaczego tak bardzo, chcesz tam być ?- spojrzał na niego
buntowniczo i podejrzliwie.
-To Miasto Cieni. Największe i
jedyne miasto na ziemi, zamieszkane wyłącznie przez paranormalnych.
-Uwierz mi na słowo, lepiej żyć w
którymś z wydziałów niż w tym miejscu. To już nie
jest azyl, to piekło pośrodku Shenzehn. Rządzi się prawami,
opartymi na okrucieństwie, lojalności, honorze i przeżyciu za
wszelką cenę. Najważniejszą walutą przetargową w tym miejscu są
umowy na śmierć i życie. Życie, za życie. Jeżeli choć trochę
mnie kochasz, obiecaj, że nigdy nie znajdziesz przewodnika, który
cię tam zaprowadzi.
-Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego
nie mogę przejść przez granicę, przecież jestem taki jak ty...
-Nie. Nie jesteś...Cienie zabiłyby
cię jakbyś tylko przekroczył granicę. Obiecaj...
Podeszła do niego i pocałowała go
namiętnie. Nawet nie wiedział kiedy wyszeptał :
-Obiecuję....”
Obudziło go
palenie w prawej ręce. Potarł to miejsce dłonią i próbował
przewrócić się na lewy bok. Rwący ból przeszył jego
ciało. Uniósł powieki. Szary blask, pochmurnego poranka
oślepiał go, przymrużył oczy. Rozejrzał się półprzytomnie
po pokoju, nigdzie jednak nie dostrzegł Willa. Obejrzał swoje ciało
dokładnie. Przez białe bandaże przesiąkała już żółtawoczerwona
ciecz. Dotknął opatrunku na ręce. Zasyczał głośno, jednocześnie
wciągając powietrze. Nie spodziewał się, że rana może aż tak
boleć. Wstał i pokuśtykał do szafy. Ubrał się w szary dres i
poszedł do kuchni. Przeszedł przez salon, w którym wczoraj
walczył z Willem. Był idealnie posprzątany. Westchnął głośno.
„Nigdy nie powinno do tego dojść -pomyślał” Usłyszał
krzątającą się w kuchni Barbarę. Wszedł do kuchni niepewnie.
Najciszej jak potrafił usiadł na stołku. Spojrzał na brązowe
płytki na blacie. Nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę. Jak ma
jej wyjaśnić to co się wczoraj wydarzyło.
-Barbara ja...-
dziewczyna odwróciła się i z impetem położyła kubek z
gorącą kawą na blacie, kilkanaście kropel napoju rozlało się na
idealnie czystą powierzchnię. Ścisnęło go w żołądku na samą
myśl, o wczorajszych wydarzeniach.
-Chcesz coś
powiedzieć- wściekły głos dziewczyny sprowadził go na ziemię.
Spojrzał na nią. Jej ciemnobłękitne oczy wpatrywały się w niego
wyczekująco, a idealnie ułożone rude loki, opadały na ramiona.
-Tak chcę
przeprosić. Nie panowałem wczoraj nad sobą.
-Przeprosić-
prychnęła z pogardą- Chyba nie mi się należą, to nie mnie
wczoraj uderzyłeś...
-Wiem, ale...
-Ale co...No co...-
patrzyła na niego, a jej wargi zacisnęły się w wąską linię.
Gryffin milczał,
zupełnie nie wiedział jak ma jej to wytłumaczyć. Otworzył usta,
ale nie potrafił wydobyć z siebie dźwięku.
-Gryffin, tak nie
może być dłużej. Popatrz na siebie, zupełnie nad sobą nie
panujesz. Wczoraj omal nie zabiłeś Willa, tylko dlatego, ze nie
chciał wypuścić cię do tej dziewczyny. Dzisiaj wstałeś rano jak
zawsze na kacu, w dodatku jesteś cały pokaleczony, ledwo mówisz,
twoja szyja jest cała sina i opuchnięta. Ja juz nie mam dla ciebie
nerwów. Wiem o Johnnach, ale nie możemy radzić sobie i z nim
i z tobą. Musisz coś ze sobą zrobić. Pijesz codziennie, uprawiasz
hazard. Zbliżają się polowania, jesteś pewny, że będziesz
potrafił bronić się z nami. Bo ja mam co do tego wątpliwości.
Wiem, ze obiecaliśmy ci wszyscy, ze to zawsze będzie też twój
dom, ze jesteś częścią rodziny, to się nie zmieni, jednak ty
jesteś teraz zupełnie kimś innym. Jesteś wrakiem siebie. Przykro
mi to mówić, ale tak właśnie jest. Stałeś sie
niebezpieczny. A ja nie mogę narażać bliskich na jakiekolwiek
ryzyko. Wiem, ze śmierć E.V była dla ciebie ciosem, ale ja też
mam rodzinę, której nie mogę stracić. Rozumiesz ?
-Tak, rozumiem –
odpowiedział apatycznym głosem. Dziewczyna sięgnęła po torebkę.
-Naprawdę mi
przykro- schyliła się i pocałowała go w policzek- braciszku.
Czuł wypełniającą
go od środka pustkę. Miał ochotę sięgnąć po butelkę z
jakimkolwiek procentowym płynem. Jednak nawet nie potrafił się
ruszyć. Wiedział, ze miała rację. Cały czas żył ze
świadomością, ze wszystkie jego problemy sprowadzają się do
Sary. Nie zauważył jednak, jak bardzo to, wpłynęło na jego
bliskich. Jego życie po raz kolejny rozsypało sie jak domek z kart.
***
Usiadła na łóżku.
Ścisnęła prawą dłoń. Na sterylnie czystym bandażu pojawiła
sie niewielka plama krwi. Przeciągnęła się, była cała obolała.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Szare ściany przesiąknięte
papierosowym dymem, szczelnie zamknięte żaluzje i atłasowa
granatowa pościel. To nie był jej pokój, znajdowała się w
sypialni Jareda. Klatka po klatce przypominała sobie wczorajszy
dzień. Johnach, Gryffin, walka. Wszystko wydawało jej się takie
surrealistyczne. Przez chwilę myślała, ze to znowu sprawka
Johnach, ale krew na ręce świadczyła o tym, ze wszytko wydarzyło
się naprawdę. Opadła na poduszki, każdy oddech sprawiał jej ból.
Dotknęła dłonią szyi, naciskając ja delikatnie palcami , jej
krtań była opuchnięta. Nie miała przy sobie lustra, ale mogła
przysiąc, ze jej szyja jest cała sina. Westchnęła z irytacją,
miała ochotę rozszarpać każdego, kto właśnie był w jej
pobliżu. Nie mogła wybaczyć sobie tego jak ogromną słabość,
okazała wczoraj przez Gryffinem. Wiedziała, ze gdyby nie sytuacja z
małym Johnnach, nigdy by do tego nie doszło. Usłyszała
skrzypienie schodów i podniesione głosy na korytarzu.
-Dlaczego nie może
zejść na śniadanie ? Od świąt nie zjedliśmy ani jednego
wspólnego posiłku, po za tym powinna już dawno wstać bo ma
korepetycje w podstawówce.
-Dzwoniła dzisiaj
pani Preston i powiedziała, ze jest zwolniona bo jej podopieczny
się rozchorował.
-Nie zmienia to
faktu, ze mogłaby zjeść z rodziną. Jest już przecież 11 rano.
Nawet Meg i Alice już wstały.
-Mamo ona naprawdę
się źle czuje. Odpuść jej. Nie możemy zjeść razem kolacji.
-Nie zjemy razem
kolacji, bo ojciec ma operacje, a ja spotkanie rady miasta. Nie
możemy żyć jak obcy ludzie pod jednym dachem. Odsuń się od jej
drzwi.
-Mamo proszę cię.
Odpuść jej ten ostatni raz.
-Mówiłeś,
ze źle się czuje. Może potrzebuje pomocy ?
-Już jej pomogłem.
-Ty pomogłeś jej
? Co się wczoraj stało ? Znowu wpadła w jakieś kłopoty ?
-Czemu to cię tak
dziwi. Byłem w domu. Wróciła, źle się czuła, bolała ją
głowa. Mówiła, ze była na kolacji w jakieś meksykańskiej
knajpie. Nie spała pół nocy i nie sądzę aby jedzenie z
nami śniadania było w tym momencie dla niej najlepszym
rozwiązaniem.
-Czemu mam
wrażenie, ze coś przede mną ukrywasz, jeżeli wpakowaliście się
oboje w jakieś tarapaty to przysięgam...
-Nie ma żadnych
kłopotów. Po prostu zatruła się wczoraj. Czemu ty nigdy mi
nie wierzysz.
-A dałeś mi przez
ostatnie lata, jakikolwiek powód abym ci ponownie zaufała.
-To zaufaj mi
teraz.
Nawet przez
zamknięte drzwi. Czuła panująca napiętą atmosferę. Chciała
zapaść się pod ziemię. Jared bronił ją, przez nią kłócił
się z matką, wczoraj pomógł jej nie zadając żadnych
zbędnych pytań, ale wiedziała, ze kiedyś zapyta. A ona nie
potrafiła powiedzieć mu prawdy. Nie mogła. Drewniane drzwi
skrzypnęły. Ciemna sylwetka Jareda wślizgnęła się do pokoju.
Cicho zamykając za sobą drzwi.
-Dziękuje-
powiedziała zupełnie nie poznając swojego głosu. Był bardzo
wysoki i zachrypnięty. Zauważyła, że mięśnie na jego plecach
spięły się.
-Nie ma za co.
-Nie musiałeś się
tak kłócić z Elizabeth.
-A co miałem ja
wpuścić do tego pobojowiska w twoim pokoju. A może od razu wpuścić
ja tutaj, nawet nie wiesz jak fatalnie wyglądasz, a ona na pewno
wyszłaby nie zadając żadnych pytań- Sara przygryzła dolną
wargę, widziała, ze patrzył na nią
wyczekująco, nawet w ciemnościach zauważyła jak na jego czole
pojawiła się pionowa kreska. Zawsze tak robił gdy się złościł.
-Chcesz
wyjaśnień ? - podniosła się na łokciach i usiadła na łóżku.
On oparł się plecami o ścianę i wciąż na nią patrzył.
-Chcę
prawdy. Za każdym razem gdy poruszam z tobą tematy Gryffina,
wydziału. Od razu zmieniasz temat. Zawsze zbywasz mnie zdaniami typu
„Jeszcze nie teraz”, „Musisz być gotowy, aby zrozumieć”.
Wydaje mi się, ze ten czas już nadszedł. Mam już po prostu dość.
Trenujemy od tygodni. Uczysz mnie wszystkiego od opanowania po
samoobronę, a ja do cholery nic o tobie nie wiem. Wczoraj do Country
clubu, przyjechał ten rudy Will, znalazł mnie i powiedział, ze
muszę z nim jechać bo nie wiadomo, czy jeszcze żyjesz, że stało się coś złego. Po czym zastaje ciebie zapłakaną, białą jak
ściana, posiniaczoną, z zakrwawioną ręką i O'Connera w nie
wiele lepszym stanie. Twój pokój wygląda jakby
przeszło przez niego tornado. Kryje cie przed wszystkimi, a nawet
nie wiem dlaczego. Myśli rudego były tak chaotyczne, trudno było z
nich cokolwiek poskładać. Cały czas myślał o tobie, o Gryffinie
i jakieś brunetce. O jakimś chłopcu, o dziwnych zdarzeniach. Nic
z tego nie rozumiem. Jeżeli mam dalej ci ufać musisz mi wszytko
wyjaśnić. Nie chcę ci zastać w moim własnym domu, martwą na
podłodze i nawet nie wiedzieć dla czego.
-Jared
wiesz że...
-Nie
mogę zbyt dużo wiedzieć, ze to niebezpieczne dla mnie. Powtarzasz
to już do znudzenia, problem w tym, ze ja nic nie wiem.
-Wiesz
wystarczająco dużo. Powiedziałam ci wszytko o wydziale, o twoich
zdolnościach, na razie nie możesz nic więcej wiedzieć. Zbliżają się czas polowań, zaczną się lada dzień, jeżeli ktoś cię
schwyta i dowie się, ze coś o mnie wiesz, będą cie torturować, aż
w końcu im powiesz. Jednak gdy Czytacze zobaczą, ze nic nie wiesz
zostawią cię w spokoju. Nie mogę cie narażać na takie ryzyko.
-Dlaczego
jesteś dla nich taka ważna, co ?!
-Bo
coś zrobiłam, coś ode mnie chcą.
-To
czego im tego nie dasz.
-Bo
w tedy mnie zabiją i nie tylko mnie.
-Co
może być tak ważne dla nich, za co chcą cię zabić ?- Sara
spojrzała w bok, ponownie przygryzła wargę. Nie mogła mu tego
powiedzieć, to zbyt ważne, zbyt niebezpieczne.
-To
ma związek z twoimi bliznami na plecach ? - dziewczyna otworzyła
usta chcąc coś powiedzieć. Jednak ponownie wbiła wzrok w swoje
dłonie.
-Oczywiście,
ze mi nie powiesz. Jak mogłem być tak głupi, myśląc, ze
cokolwiek z ciebie wyciągnę. Ja powiedziałem ci wszytko o mnie, o
tym co zrobiliśmy tej dziewczynie, a ty nie możesz wydobyć z
siebie nawet odrobiny prawdy, ale ja znam twoją tajemnice. - Sara
spojrzała na niego unosząc brwi z niedowierzaniem- Wyczytałem to z
twoich myśli tu nie chodzi o żaden sekret, oni po prostu chcą
ciebie. Tu nawet nie chodzi o mnie, ani o innych paranormalnych.
Tylko i wyłącznie o ciebie. Polują bo chcą twojej krwi, za to, ze
zabiłaś tą dziewczynę.-
Sara
poczuła jak jej dłonie się pocą. Jak jej oddech staje sie co raz
płytszy.
-Sądząc
po twojej reakcji mam rację. Jesteś zwykłą morderczynią i wiesz
ja juz nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie chcę, żebyś
mnie trenowała- Jared zbliżył sie do niej, pochylił się nad nią-
a gdy oni przyjdą po ciebie, sam wskażę im drogę.- Sara chwyciła
go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Wysyczała przez zęby :
-Nawet
nie wiesz jak bardzo się mylisz. Tak zabiłam ta dziewczynę tylko
dlatego,ze zamordowała innych mi bliskich. Czy czuję się z tego
powodu winna? Nie bardzo. Musisz jednak wiedzieć jedno: Beze mnie
nie przetrwasz. Nawet nie zdążysz się przed nimi obronić, a kiedy
sie ockniesz będziesz już daleko stad. Z chipem pod skórą i
w czarnym uniformie. Będą cię szkolić, pokażą inny świat, a
potem będziesz taki jak ja: słaby i bezlitosny. Życzę ci
powodzenia na nowej drodze życia. Jak zmądrzejesz to wiesz, gdzie
mnie szukać.- Puściła jego koszulkę. Chłopak zachwiał się
spojrzał na nią nie pewnie, po czym zaśmiał się głośno i
wyszedł trzaskając drzwiami. Sara spojrzał na drzwi, w których
przed chwilą zniknął , chwyciła poduszkę, położyła ja na
kolanach schowała w niej głowę i krzyknęła, nie zważając na
ból krtani na to, ze może stracić glos. Nie interesowało
jej to. Krzyczała by zapomnieć.
***
Kolejne
pudło wylądowało na ciemnobrązowych panelach. Rozejrzał się po
jego nowym mieszkaniu. Białe ściany oślepiały go, z każdego
pokoju zaglądała do niego pustka. Podszedł do okna. Widział
czarny ocean i ludzi chodzących po deptaku przy plaży. Księżyc
przesuwał się po zachmurzonym niebie. Czuł się tutaj jak w
wiezieniu. W piętrowcu, jednym z tych na wzgórzu, aby nie
przesłaniały widoku ludziom mieszkającym w domkach i turystom. Nie
chciał wynajmować domu, czułby się w nim obco. Wyszedł na balkon,
widział stad wyraźnie restauracje w której pracuje Will, a
w oddali jako jeden z najmniejszych punkcików dom Sary.
Zacisnął dłonie na barierce. To przez nią tutaj jest, przez jego
nienawiść do niej. Rozejrzał się dookoła. W większości we
wszystkich mieszkaniach światła były wygaszone, większość ludzi
kupowała je tylko po to aby spędzać tu wakacje, lub wynajmować je
w sezonie. To mu odpowiadało. Wyprostował się i nabrał powietrza
w płuca. Dziś obiecał sobie, że sie zmieni, że będzie taki jak
kiedyś. Spojrzał na plaże. Brzegiem morza biegła dobrze znana mu
postać. Czarne dresowe spodnie i czarny golf zasłaniający sińce
na szyi, obok niej retriwer. Zatrzymała się przy wydmach opierając
się dłońmi o kolana. Chwyciła gruby patyk i z wrzaskiem wrzuciła
go do oceanu. Gryffin zaśmiał się cicho.
-Nie
tylko ja mam dzisiaj zły dzień- wyszeptał, cofnął się do drzwi,
aby dziewczyna go nie zobaczyła. Znał już odpowiedź na jedno z
pytań : pomogła mu wczoraj, bo on uratował jej życie. Prawo
Cienia. Teraz oboje maja już czyste konta. Bez sentymentalnych
długów i powiązań. Gryffin ponownie się uśmiechnął.
-Czas
zacząć polowanie.
O co chodzi z tym polowaniem ? Czy Gryffin znów będzie próbował zabić Sarę ? Takie pytania nachodziły mnie pod koniec czytania rozdziału . Nic dodać, nic ująć . Jak zwykle świetnie : )
OdpowiedzUsuńGryffin jest głupkiem, Jared jest głupkiem... Czyli dowiedli swojej męskości... Dlaczego Jared najpierw chroni Sarę, a potem na nią naskakuje i grozi, że wyda? Niepojęci są faceci... Ale chociaż Gryffin się określił, że będzie polować... Oby mu się nie udało :)
OdpowiedzUsuń"Chyba nie mi się należą, to nie mnie wczoraj uderzyłeś..."-"należą przeprosiny"
OdpowiedzUsuń"Ale co... No co..." - Ale co? No co?
"Czemu ty nigdy mi nie wierzysz."- z "?" na końcu
"A dałeś mi przez ostatnie lata jakikolwiek powód, abym ci ponownie zaufała."- z "?" na końcu.
"Westchnęła z irytacją. Miała ochotę rozszarpać każdego, kto właśnie był w jej pobliżu"- "kto znajdował się w pobliżu"
"Nawet przez zamknięte drzwi czuła panującą napiętą atmosferę"- panującą TAM napiętą atmosferę.
" To czego im tego nie dasz."- z "?" na końcu i nie czego tylko dlaczego albo czemu.
"Tak, zabiłam tą dziewczynę tylko dlatego, że zamordowała innych mi bliskich"- zamordowała innych mi bliskich ludzi albo moich bliskich.
"-wyszeptał, cofnął się do drzwi, aby dziewczyna go nie zobaczyła"- wyszeptał I , a nie ",".
Nie rozumiem Jareda.Skoro Sara mówi, że to dla niego niebezpieczne, to nie powinien nalegać. Zwłaszcza, że widział co zrobiła. Nie powinien się od niej także odwracać. Poza tym skoro mógł wyczytać z jej umysłu TAKI sekret, który starała się bardzo ukrywać, to na pewno dałby radę odczytać co się stało, że dziewczyna dopuściła się tej zbrodni.
A Gryffin? Ciągle wznawia próby zabicia Sary. Zawsze jednak kończą się one niepowodzeniem. Powinien chyba dać sobie z tym spokój. Takie moje zdanie. A jeśli nie chce stracić jedynych bliskich mu osób, to niech się weźmie w garść i ogarnie swoje życie!