niedziela, 6 maja 2012

10. Samotność

Zamknęła oczy, wdychając te cudowne zapachy: pierników, kawy i ciastek cynamonowych, unoszących się z pobliskich kawiarenek. Otworzyła kolorową torebkę od „Dolles”, aby po chwili wepchnąć do buzi, ledwo mieszczącą się tam czekoladkę. Przymknęła mocniej powieki, delektując się najlepszą słodyczą jaka w życiu jadła. Dopiero po chwili otworzyła oczy i z rozbawieniem obserwowała tłumy ludzi, pędzących w obu kierunkach, jednego z największych centrów handlowych na wybrzeżu. Wszyscy wpadli w wir przedświątecznych zakupów. Wokół niej panował chaos, a ona pośród niego, czuła się lepiej niż kiedykolwiek. Mijała bogato przyozdobione witryny sklepowe, co jakiś czas stając przy którejś z nich. Nie tylko po to by zobaczyć niezwykłą wystawę, ale także i ludzi będących w pomieszczeniu. Widziała marionetki, które wstają rano, jedzą wspólny obiad, dają sobie prezenty, spędzają ten czas razem. Przez ten jeden dzień udają , ze są idealna rodziną, a już drugiego dnia powracają do codzienności, co raz częściej jest to samotna codzienność...Widziała mężczyzn, kupujących podwójne prezenty dla obu swoich kobiet, rodziców zakupujących najdroższe zabawki dla swoich pociech, aby wynagrodzić im bark czasu, którego nie mieli dla nich, zbyt wiele w tym roku. Takie też będą jej święta, perfekcyjne, przygotowane z największą starannością. Bo do takich rodzin należeli Grey'owie przez jeden wieczór są prawdziwą rodziną. Bez podziałów, problemów, po prostu cieszą się sobą, staja się innymi ludźmi. Przez ostatnie miesiące, zaczęła zauważać pewne rzeczy. W domu wszyscy byli jakoś podzieleni, niewielkie różnice, których nie zauważy się na pierwszy rzut oka. Są dostrzegalne w gestach, spojrzeniach, zmianach tonu głosu w codziennych rozmowach. Jednak mimo wszystko trzymają się razem. Wiele przeszli jako rodzina, głównie przez Jareda, a jednak Henry wciąż trwa przy żonie i dzieciach, nie szuka odskoczni, choć musi mu być ciężko i właśnie za to szanowała go najbardziej. Historia z Jaredem wstrząsnęła nią, widziała ból w jego oczach, obrzydzenie do samego siebie i choć wtedy bardzo starała się nie spojrzeć na niego ze wstrętem, a okazać mu wsparcie, nie udało jej się. Za każdym razem gdy o tym wspomina, czuje dreszcze i odrazę, a nie powinna, nie po tym co sama robiła. Potrząsnęła głową odpędzając od siebie ponure myśli. Włożyła do buzi jeszcze jedną pralinkę, czekając aż rozpływająca się czekolada, ukoi jej nerwy. Nie myliła się, po chwili świąteczny nastrój ponownie zaczął się jej udzielać. Z uśmiechem na ustach. Myślała o dzisiejszym wieczorze. Pomimo tego, ze krajobraz Rehoboth Beach był daleki od tego, który kojarzył jej się ze świętami. To i tak cieszyła się jak dziecko. Z przyjemnym skurczem w żołądku myślała o choince, którą wczoraj ubierała z Jaredem, tłukąc przy tym kilka bombek i plątając się w srebrne, świąteczne łańcuchy, które drapały ja w szyję. Razem z kuzynem, podkradali cały poranek świąteczne przysmaki. Za co skarciła ich Elizabeth i kazała jechać do centrum po ostatnie zakupy. Co chwile z tęsknota spoglądała w niebo, przez przeszklony sufit, czekając aż przybierze różowy odcień zachodzącego słońca, aby po chwili ustąpić miejsca głębokiej czerni i pierwszym gwiazdom.
Usiadła przy fontannach, pod ogromną choinką, ozdobioną srebrnymi gwiazdami i setkami lampek, szukając wzrokiem Jareda, z którym miała się tu spotkać. Jednak jej uwagę przykuły radosne krzyki i śmiechy dzieci, dochodzące z „Toy&Fun”. Zaintrygowana podeszła do wejścia i zamarła. Był to największy sklep zabawkowy jaki w życiu widziała. Wypełniony szalejącymi po torach kolejkami, zabawkami z całego świata, sztucznym śniegiem sypiącym z sufitu, a nawet fontanną gorącej czekolady. Setki pracowników przebranych za elfy, uwijało się pakując paczki rodziców, czy pokazując dzieciom możliwości zabawek. Weszła do środka, oczarowana magią dziecięcego świata. Zaśmiała się głośno, oglądając duże, wypuszczające bańki mydlane, kolorowe rybki, zdalnie unoszące się nad taflą wody, która spływała ze szklanego wodospadu. Właśnie przez ten fragment niewielkiego szkła, dostrzegła właśnie jego. Stał przy ogromnej półce wypełnionej najróżniejszymi grami na konsolę, trzymając za rękę małego chłopca, który wpatrywał się w niego jak w obrazek. „Gryffin”-pomyślała z przerażeniem, prostując się jak struna. Od czasu wydarzeń z wydziałem nie widziała go w szkole. Nie wrócił, jednak wciąż był na szkolnych listach obecności. Dlatego każdego dnia, wchodziła do klasy ze strachem, ściskającym ją głęboko w sercu. Jej puls uspokajał sie dopiero wtedy, gdy widziała pusty stolik, za którym siedział Will. Nie rozmawiała z nim, wiedziała, że znają swoje sekrety. Tylko pierwszego dnia od jej powrotu, spojrzał na nią posępnym wzrokiem i posłał jej delikatny, ciepły uśmiech. Wiedziała co to oznacza- pożegnanie. Jedyne co ją pocieszało to to, ze jego spojrzenie nie było pełne nienawiści. Wpatrywała się w sylwetkę chłopaka, z ciekawością, modląc się jednocześnie aby się nie odwrócił. Była przerażona, starała się dostrzec w nim jakąś różnice, coś co da jej sygnał, ze jej odpuścił. Jednak on był taki jak zawsze, stał pewnie, wypinając lekko pierś do przodu. Sprawiał wrażenie osoby aroganckiej, stanowczej, niewzruszonej, jego cechy było widać jak na dłoni. Nie był typem chłopaka z, którym wszyscy chcą się kumplować. Raczej wyglądał na jednego z tych, którzy zaliczyli parę lat w poprawczaku. Pomimo tego, mały chłopiec z bujną, brązową czupryną, stał przy nim wpatrując się w niego z uśmiechem, chłonąc swoim dziecięcym wzrokiem, każdy jego gest i wypowiedziane słowo. Kilka zdań wyrażone ciepłym i szczerym głosem, zupełnie nie pasującym do jego postawy. Przez chwilę miała wrażenie, jakby stał przed nią ktoś zupełnie inny. Przez ułamek sekundy zaczęła widzieć go w zupełnie innych, żywych barwach, które wypłowiały równie szybko jak się pojawiły. Choć bardzo próbowała, nie potrafiła wymazać ze swoich myśli, wizerunku Gryffina, którego poznała. Przeniosła wzrok na chłopczyka i z przerażeniem spostrzegła, ze jego duże, zielone tęczówki, przypatrują się jej z wyraźnym lękiem i zainteresowaniem. Widziała w jego oczach to jak bije się z myślami, jak analizuje swoje wspomnienia, zabawnie marszcząc przy tym nos. Instynktownie czuła, ze powinna zniknąć, jednak coś usilnie ją trzymało właśnie w tym miejscu. Przyciągało jak magnez do hipnotyzującego spojrzenia kilkulatka. Po chwili na jego twarzy pojawił się, zupełnie nie zrozumiały dla Sary, autentyczny dziecięcy uśmiech. Zrobił krok w jej stronę, przykuwając tym samym wzrok swojego opiekuna. Odruchowo skryła się za półkami, szybko przemieszczając się do wyjścia. Za nim Gryfin zdążył odwrócić głowę, była już po za jego zasięgiem. Przynajmniej taką miała nadzieję.

Zapukała do drzwi i weszła nie czekając na odpowiedź. W pokoju słychać było cichy szelest chłodnego, zimowego wiatru, który wpadał przez otwarte okiennice. Jedynym źródłem światła, była lampa nocna, stojąca w koncie. Dym z papierosa, tworzył siwą chmurę, wokół głowy Jareda. Usiadła na łóżku krzyżując nogi . Odłożyła na bok, miskę ze świątecznymi wypiekami. Wpatrywała się w jego sylwetkę. Nie poruszała się, czekając na jego reakcję. Stał oparty plecami o futrynę okiennicy, z głową zwróconą w stronę morza. Zaciągnął się po raz kolejny, a do nozdrzy Sary doszedł duszący zapach papierosa. Zastanawiała się czy nie wyjść, czy nie zostawić go samego. Nie chciała mu przeszkadzać, spędzili dzisiaj całą rodziną wieczór Wigilijny, może musiał po prostu odpocząć. Wyprostowała nogi, szykując się do wyjścia. Kiedy zatrzymał ją jego głos.
-Jak się czujesz ?- to pytanie zaskoczyło ją..
-Dobrze, czemu pytasz ?- odpowiedziała lekko zmieszana.
-Bo po raz pierwszy odkąd tu przyjechałaś, wydawałaś się naprawdę szczęśliwa.
-To aż tak dziwne, że z tego powodu, stwierdziłeś że musi być coś ze mną nie tak.
Brunet zaśmiał się i odwrócił się w jej stronę, gasząc papierosa w stojącej na biurku szklanej popielniczce.
-Nie, nic w tym dziwnego. Wiesz to były nawet moje najlepsze święta od bardzo dawna. Masz dobry wpływ na ten dom. Na atmosferę. Dawno nie widziałem rodziców tak szczęśliwych. Od paru lat święta nam się nie udawały. W zeszłym roku w ogóle ich nie obchodziliśmy, bo jak zwykle musiałem coś spieprzyć, mama płakała cały wieczór. A ojciec...Ech szkoda gadać. Myślałem, ze mnie obedrze ze skóry. Przez ostanie dwa dni widziałem jak mama się starała, a ojciec posyłał mi tylko ostrzegawcze spojrzenia. Wszyscy chcieli, abyś po tym wszystkim co przeżyłaś, poczuła się dobrze chociaż w święta. Patrząc w te świecące iskierki w twoich niebieskich oczach, widzę, że im się udało. Choć osobiście uważam, że to sprawka zjedzenia całej torebki czekoladek. Zaszkodziły ci endorfiny.
Sara dała mu kuksańca w bok, kiedy tylko usiadł obok niej. Zaśmiali się. Jared wyciągnął się w poprzek na łóżku.
-Wiesz wydaje mi się, ze to nie sprawka hormonów szczęścia, a głównie twoja.- Nastolatek spojrzał na nią unosząc brwi w niedowierzaniu.- No dobra może nie tylko twoja. Jednak przez większość ostatnich dni to ty mi towarzyszyłeś. To z tobą nieudolnie ubierałam choinkę, czy robiłam te głupie ciastka cynamonowe z, których i tak większość zjedliśmy. Jeździliśmy po sklepach w poszukiwaniu prezentów, o które się przekomarzaliśmy i tak swoją drogą moje typy dzisiejszego wieczoru były najtrafniejsze.
Wystawiła mu język, na co on wywrócił oczami.
-Rozumiem, ze teraz będziesz z tego dumna przez najbliższy rok. Zapowiadam ci, ze to był ostatni raz, kiedy robiłem z tobą wspólne paczki.
-I tak poprosisz mnie o pomoc.
-Ta mhm...Na pewno. W twoich snach.
Cały pokój przez chwilę wypełnił ich głośny śmiech. Położyła sie obok niego i wptrywała się w sufit, starając się określić kształty smug światła. Westchnęła.
-Myślałam, ze te święta będą perfekcyjne, wyidealizowane, przesycone grą i sztucznością. A one były po prostu prawdziwe... Jak wtedy gdy jeździliśmy do babci, kiedy przyklejeni do szyby czekaliśmy na pierwszą gwiazdkę, a potem szybko jedliśmy i ponaglaliśmy innych, aby jak najszybciej otworzyć prezenty, czekające po choinką.-Instynktownie dotknęła nadgarstka prawej dłoni, na którym nie ciążyła już jej najcenniejsza pamiątka. Srebrna bransoletka.- Dzisiaj czułam się tak samo, jak dziecko, tak jak wiele lat temu. Kiedy wszystko było proste.
Zamknęła oczy, które zaczęły ją piec, pod napływem cieczy. Zaciskała mocniej powieki, aby nie uronić, ani jednej łzy. Pogodziła się ze wszystkim co ja spotkało, wtedy w lesie, u Gryffina, jednak ze stratą jedynej pamiątki po rodzicach nie mogła się pogodzić. To była jedyna rzecz, która przypominała jej o człowieczeństwie, o tym, ze można żyć inaczej. Zwykła srebrna bransoletka i stare, pogięte zdjęcie z dzieciństwa były jej najcenniejszymi pamiątkami. Kiedy zapomniała twarze rodziców, gdy nie mogła przypomnieć sobie ich głosu, śmiechu. Zawsze wtedy spoglądała na fotografie, która nigdy nie będzie dla niej tak cenna jak medalion, który straciła. Gdy tylko stanęła na nogi, wróciła w tamto miejsce, przeszukiwała go centymetr po centymetrze i jej nie znalazła.
-Wiesz czego się boje- głos kuzyna, przywrócił ja do rzeczywistości- że kiedyś was stracę, że stanie się coś złego i nigdy was już nie zobaczę. Kiedy zacząłem się zmieniać, nienawidziłem mamy za wszystkie ograniczenia, zakazy i nakazy, chciałem się od nich uwolnić, robiłem rzeczy, z których nigdy nie będę dumny, tylko po to by zostawili mnie w spokoju. A oni jednak cały czas uparcie, byli przy mnie, przeprowadziliśmy się, zaczęliśmy od nowa. Ja do dzisiaj nie potrafiłem tego docenić. Karałem ich za to kim jestem. Gdy dzieliliśmy się opłatkiem, rozmawialiśmy przy stole, wygłupialiśmy się otwierając paczki. Przyglądałem się każdemu członkowi mojej rodziny. Wszyscy zapomnieli, o zmartwieniach, o codzienności. Poczułem wtedy, ze chciałbym aby tak było już zawsze. Wracać do domu, czuć tą wspaniałą, sielankową atmosferę prawdziwego azylu. Jednak wiem, ze nigdy tak nie będzie. Megi i Alice się mnie boją, mama chce mnie chronić przed Wydziałem na wszystkie możliwe sposoby. Ojciec za to chroni rodzinę przede mną. Wielokrotnie chciałem od nich uciec, zostawić ich w spokoju, zaszyć się na pustkowiu. Jednak Elizabeth cały czas uparcie trzymała mnie w domu, powtarzając, ze jesteśmy rodzina na dobre i na złe i, ze to ona ponosi winę za to kim jestem.
Wstał i przeszedł ponownie do wejścia na taras. Wyciągnął z paczki kolejnego papierosa. W półmroku żarzył się odpalany tytoń. Brunet stopniowo wypuszczał kłęby dymu, poszukując ukojenia w tej krótkiej chwili przyjemności. Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. To jedyne co mogła zrobić. Nie miała możliwości zapewnienia go, ze wszystko będzie dobrze. Bo wiedziała lepiej od niego, jak wygląda życie Ściganych. Ścisnęła mocniej jego ramie. Obrócił głowę w jej stronę. Otworzyła na chwilę, swój umysł przed nim, pokazując mu obrazy z dzisiejszego wieczoru.
-Widzisz- szepnęła, spoglądając mu w oczy - Ty też byłeś szczęśliwy. Dobranoc.
Odwróciła się i odeszła. Gdy naciskała na klamkę, zobaczyła w swoim umyśle, rozmazany obraz, który przesłał jej jej kuzyn.
-Czy to ?
-Tak. To O'Conner, widziałam go dzisiaj.-jej głos zadrżał bardziej niż tego chciała. Wyszła zamykając za sobą drzwi i umysł, czując na sobie zaskoczone spojrzenie Jareda.

***
Drzwi frontowe skrzypnęły, a dźwięk odbił się cichym echem po opustoszałej dzielnicy. Założył kaptur na głowę i włożył ręce do kieszeni skórzanej kurtki, chroniąc się w ten sposób przed chłodnym grudniowym wiatrem. Czekała go 40 minutowa wędrówka do Rehoboth Beach, jednak mimo odległości lubił te swoje nocne spacery. W zasadzie kończyły się zawsze w jednym miejscu, pod domem Sary Grey. Rytualnie 4 razy w tygodniu, późnym wieczorem, chodził w okolice Ocean Dr. i po prostu ją obserwował. Chciał dowiedzieć się o niej wszystkiego, od tego co je na śniadanie do tego co robi wieczorami. Myślał, ze pójdzie mu z tym łatwo, ze po miesiącu będzie miał pełny wywiad. Jednak minęły już dwa miesiące, a ona fascynowała go co raz bardziej. Im bardziej dopuszczał do siebie nienawiść tym, jego obsesja się powiększała. Najbardziej niepokoiło go jednak to, ze im dłużej ją obserwował, tym bardziej dostrzegał jej człowieczeństwo. Często gdy na nią patrzył, wyglądała po prostu żałośnie. Jak ktoś, kogo przy życiu trzymają chore strzępki dawnych wspomnień. Jednak wielu rzeczy w jej zachowaniu nie potrafił zrozumieć. Była dla niego zagadką i kiedy zbliżał się do jej rozwiązania, działo się coś co rujnowało jego teorie i musiał zaczynać od nowa. Od ostatnich tygodni żyła schematem. Wstawała równo o świcie , późno kładła się spać, czasami nawet w ogóle nie spała. Jadała raczej regularnie i z nudów. Piła dużo wody. Rzadko kiedy rozmawiała z rodziną, a jedyną osoba z którą miała kontakt był Jared. Zastanawiał się czy rzeczywiście łączy ich przyjaźń, czy tylko młody widzi w niej nauczycielkę, która pomaga mu opanować jego zdolności. Co gorsza, często łapał się na tym, ze porównywał ja do E..V. Tego dnia kiedy zabrał ja do siebie...Nie potrafił myśleć o tym bez zaciskania pieści. Nie tak wyobrażał sobie ich spotkanie, swoją agresją wobec niej zaprzepaścił wszystko. Wyciągnął z niej marną historyjkę o E.V, nie poznał żadnych faktów. Jednak co raz częściej ta beznadziejna opowieść zaczynała do niego przemawiać. Łączył strzępki wspomnień, zauważał wiele niepokojących luk. Pojawiało się przed nim więcej pytań, niż odpowiedzi. Czasami zachowania Sary, były mu dobrze znane bo, widział je już wcześniej u E.V. Chociażby to, jak paranoicznie sprawdzały wszytko po kilka razy np. czy zamknęły zamki, wszystko spakowały do torby. Pedantycznie poskładane ciuchy, minimalna ilość rzeczy na widoku, dbanie o każdy szczegół. Życie w wiecznej gotowości. To je łączyło, to są cechy, które można nabyć tylko na wyspie. Nie wyszkoleni skoczkowie robią wszystko spontanicznie, uciekają w chaosie, u dziewczyn każdy ruch jest analizowany. Czasami wydawało mu się, ze Sara wychodziła z domu z gotowym schematem danego dnia, nie myląc się nawet o sekundę. Co gorsza robiła to zupełnie naturalnie. Tak jak E.V- pomyślał- nie stawiała stopy na chodniku, bez zastanowienia się 10 razy. Potrząsnął głową i spojrzał w niebo dostrzegając wielki wóz jarzący sie srebrnymi punkcikami. Pogrzebał w prawej kieszeni kurtki, sztywnymi i zmarzniętymi palcami, dopóki nie natrafił na zimny metal. Wyciągnął ją z kieszeni, niewielką srebrną bransoletkę z dwoma przywieszkami, rozerwaną na zapięciu. Znalazł ją na polu bitwy, kiedy sprzątał ciała, nie wiedział dlaczego ją wtedy zabrał, ani dlaczego nosi ją wciąż przy sobie. Początkowo miała mu służyć jako trop, gdyby Sara uciekła, mógłby się udać do dowolnego tropiciela, a ten znalazł by ją po jej osobistej własności. Jednak teraz byłoby to bez celowe, bo bransoletka już dawno przesiąknęła jego zapachem. Co raz częściej czuł, ze jest to po prostu jego trofeum. Jedyna najcenniejsza rzecz jaką ona posiadała, którą on teraz ma, czasami wydawało mu się, ze ten niewielki przedmiot jest kluczem do wszystkich odpowiedzi. Wiedział ,ze jest dla niej cenna zauważył to już pierwszego dnia szkoły , jak w zamyśleniu i z czcią dotykała medalionu na niej. I jak teraz jej go brakuje...
Najbardziej tajemniczą porą dnia dla Gryffina był właśnie wieczór. Jedyny schemat Sary, który się nie zmieniał nigdy i z którego nie potrafił odczytać żadnych informacji. Każdego dnia, późnym wieczorem około 23 wychodziła na taras, grubo owinięta brązowym kocem i z kubkiem gorącej herbaty, czasami w uszach miała słuchawki, lub trzymała jakąś grubą książkę, którą potrafiła przeczytać w jedną noc. Zawsze siadała na białej, drewnianej, masywnej barierce, po prawej stronie, opierając się plecami o ścianę błękitno-szarego domu. Potrafiła siedzieć tak nie ruchomo parę godzin, z półprzymkniętych powiek obserwując czasami spokojną lub wzburzoną tafle oceanu. Na jej twarzy malował się wtedy smutny półuśmiech, a gdy palce zaczynały błądzić po pustym nadgarstku, wtedy uśmiech gasł na dobre. Otwierała wtedy oczy i szukała na niebie księżyca, gdy go dostrzegała, patrzyła na niego jak na przyjaciela. Jej spojrzenie stawało się wtedy spokojne, lekko błyszczące. Widział to nawet przez optykę swojej lornetki. Czasami jej usta poruszały się, jakby coś do niego szeptała. Po chwili zeskakiwała z barierki i podchodziła do przodu. Zaczynała wpatrywać się w ocean, tak jakby szukała w nim ukojenia, przebaczenia i siły aby przeżyć następny dzień. Gryffin jednak nigdy na to nie obserwował jej wtedy. Gdy widział, że podchodzi do balustrady, odkładał lornetkę i też spoglądał na ocean. Patrzenie na nią w tej chwili, poruszało w nim jakąś dziwną strunę współczucia. Nigdy wcześniej nie wierzył, ze ktoś mógł się czuć bardziej samotny niż on. A jednak mylił się, on miał przyjaciół, którzy wyciągali go z każdego bagna, Jared miał rodzinę, a ona brnęła przez życie mając za jedyną przyjaciółkę samotność. Ścisnął mocniej bransoletkę i ponownie włożył ja do kieszeni, zbliżał się już do wydm z których ją obserwował. Jak co wieczór nie zawiodła go, stała i patrzyła w głęboką czerń nocy.

4 komentarze:

  1. Przepraszam za nie komentowanie, ale tłumaczyłam to na swoich blogach. Być może nie zaglądałaś - nie wiem.
    Rozdział spodobał mi się - fajnie wprowadziłaś tą świąteczną atmosferę, aż miło było czytać :)
    Cieszę się, że Jared się zmienił w stosunku do Sary - lubiłam go od początku, ale jakoś tak dziwnie było czytać jaki jest chamski wobec niej.
    Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie :)

    P.S Teraz będę się podpisywała jako Brave ze względu na mojego nowego bloga (zawieszony na czas nieokreślony), ale jeżeli nie wysłałam Ci takiej informacji to wiedz, że wcześniej prowadziłam Beliving. Dla ścisłości - blog nadal istnieje, ale również go zawiesiłam.

    Jeszcze raz pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. szczerze wzruszyło mnie to. Popłakałam się ja nie wyobrażam sobie życia bez rodziny

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! Taka świąteczna atmosfera, ahh. Mimo wszystko nieco smutny rozdział, ale to dobrze. (:

    OdpowiedzUsuń
  4. "Wynagrodzić im BRAK czasu"- literki Ci się przestawiły.
    "oglądając duże, wypuszczające bańki mydlane, złote rybki"- wypuszczane bańki mydlane. Ale też skąd były puszczane?
    Ten opis świątecznej atmosfery bardzo Ci się udało. Aż czuć było nadchodzące święta. I to, że rodziny w ten jeden dzień udają, że wszystko jest super. Nie każde, ale jednak czasami tak jest. :)
    "Gdy naciskała na klamkę"- bez "na"
    Myślę, źe dla Jareda Sara będzie wielkim wsparciem. W końcu wie więcej od niego o takim zyciu, prawda? Może go wiele nauczyć i wesprzeć w razie potrzeby :)

    Wszystkie liczby w opowiadaniu pisze się słownie ( sama przez przypadek u siebie zrobiłam ten błąd i ktoś go zauważył ;) )
    "czasami w uszach miala słuchawki, lub jakąś grubą książkę"- wychodzi na to, że w uszach miała grubą książkę. Koniecznie popraw :)

    Jejku to podglądanie Sary jest jak obsesja. W innych okolicznościach na pewno zrzucałoby różne podejrzenia. Ale ja wiem o co chodzi, więc jakoś mnie to nie dziwi. Od początku wykreowałaś tę bohaterkę tak, że czuć było, iż jest ona bardzo samotna. Mam nadzieję, że niedługo się to zmieni. :)

    OdpowiedzUsuń