Zamknęła oczy,
wdychając te cudowne zapachy: pierników, kawy i ciastek
cynamonowych, unoszących się z pobliskich kawiarenek. Otworzyła
kolorową torebkę od „Dolles”, aby po chwili wepchnąć do
buzi, ledwo mieszczącą się tam czekoladkę. Przymknęła mocniej
powieki, delektując się najlepszą słodyczą jaka w życiu jadła.
Dopiero po chwili otworzyła oczy i z rozbawieniem obserwowała tłumy
ludzi, pędzących w obu kierunkach, jednego z największych centrów
handlowych na wybrzeżu. Wszyscy wpadli w wir przedświątecznych
zakupów. Wokół niej panował chaos, a ona pośród niego, czuła się lepiej niż kiedykolwiek. Mijała bogato przyozdobione witryny
sklepowe, co jakiś czas stając przy którejś z nich. Nie tylko po
to by zobaczyć niezwykłą wystawę, ale także i ludzi będących w
pomieszczeniu. Widziała marionetki, które wstają rano, jedzą
wspólny obiad, dają sobie prezenty, spędzają ten czas razem.
Przez ten jeden dzień udają , ze są idealna rodziną, a już
drugiego dnia powracają do codzienności, co raz częściej jest to
samotna codzienność...Widziała mężczyzn, kupujących podwójne
prezenty dla obu swoich kobiet, rodziców zakupujących najdroższe
zabawki dla swoich pociech, aby wynagrodzić im bark czasu, którego
nie mieli dla nich, zbyt wiele w tym roku. Takie też będą jej
święta, perfekcyjne, przygotowane z największą starannością. Bo
do takich rodzin należeli Grey'owie przez jeden wieczór są
prawdziwą rodziną. Bez podziałów, problemów, po prostu cieszą
się sobą, staja się innymi ludźmi. Przez ostatnie miesiące,
zaczęła zauważać pewne rzeczy. W domu wszyscy byli jakoś
podzieleni, niewielkie różnice, których nie zauważy się na
pierwszy rzut oka. Są dostrzegalne w gestach, spojrzeniach, zmianach
tonu głosu w codziennych rozmowach. Jednak mimo wszystko trzymają
się razem. Wiele przeszli jako rodzina, głównie przez Jareda, a
jednak Henry wciąż trwa przy żonie i dzieciach, nie szuka
odskoczni, choć musi mu być ciężko i właśnie za to szanowała
go najbardziej. Historia z Jaredem wstrząsnęła nią, widziała ból
w jego oczach, obrzydzenie do samego siebie i choć wtedy bardzo
starała się nie spojrzeć na niego ze wstrętem, a okazać mu
wsparcie, nie udało jej się. Za każdym razem gdy o tym wspomina,
czuje dreszcze i odrazę, a nie powinna, nie po tym co sama robiła.
Potrząsnęła głową odpędzając od siebie ponure myśli. Włożyła
do buzi jeszcze jedną pralinkę, czekając aż rozpływająca się
czekolada, ukoi jej nerwy. Nie myliła się, po chwili świąteczny
nastrój ponownie zaczął się jej udzielać. Z uśmiechem na ustach.
Myślała o dzisiejszym wieczorze. Pomimo tego, ze krajobraz Rehoboth
Beach był daleki od tego, który kojarzył jej się ze świętami.
To i tak cieszyła się jak dziecko. Z przyjemnym skurczem w żołądku
myślała o choince, którą wczoraj ubierała z Jaredem, tłukąc
przy tym kilka bombek i plątając się w srebrne, świąteczne
łańcuchy, które drapały ja w szyję. Razem z kuzynem, podkradali
cały poranek świąteczne przysmaki. Za co skarciła ich Elizabeth i
kazała jechać do centrum po ostatnie zakupy. Co chwile z tęsknota
spoglądała w niebo, przez przeszklony sufit, czekając aż
przybierze różowy odcień zachodzącego słońca, aby po chwili
ustąpić miejsca głębokiej czerni i pierwszym gwiazdom.
Usiadła przy
fontannach, pod ogromną choinką, ozdobioną srebrnymi gwiazdami i
setkami lampek, szukając wzrokiem Jareda, z którym miała się tu
spotkać. Jednak jej uwagę przykuły radosne krzyki i śmiechy
dzieci, dochodzące z „Toy&Fun”. Zaintrygowana podeszła do
wejścia i zamarła. Był to największy sklep zabawkowy jaki w życiu
widziała. Wypełniony szalejącymi po torach kolejkami, zabawkami z
całego świata, sztucznym śniegiem sypiącym z sufitu, a nawet
fontanną gorącej czekolady. Setki pracowników przebranych za elfy,
uwijało się pakując paczki rodziców, czy pokazując dzieciom
możliwości zabawek. Weszła do środka, oczarowana magią
dziecięcego świata. Zaśmiała się głośno, oglądając duże,
wypuszczające bańki mydlane, kolorowe rybki, zdalnie unoszące się
nad taflą wody, która spływała ze szklanego wodospadu. Właśnie
przez ten fragment niewielkiego szkła, dostrzegła właśnie jego.
Stał przy ogromnej półce wypełnionej najróżniejszymi grami na
konsolę, trzymając za rękę małego chłopca, który wpatrywał
się w niego jak w obrazek. „Gryffin”-pomyślała z przerażeniem,
prostując się jak struna. Od czasu wydarzeń z wydziałem nie
widziała go w szkole. Nie wrócił, jednak wciąż był na szkolnych
listach obecności. Dlatego każdego dnia, wchodziła do klasy ze
strachem, ściskającym ją głęboko w sercu. Jej puls uspokajał
sie dopiero wtedy, gdy widziała pusty stolik, za którym siedział
Will. Nie rozmawiała z nim, wiedziała, że znają swoje sekrety.
Tylko pierwszego dnia od jej powrotu, spojrzał na nią posępnym
wzrokiem i posłał jej delikatny, ciepły uśmiech. Wiedziała co to
oznacza- pożegnanie. Jedyne co ją pocieszało to to, ze jego
spojrzenie nie było pełne nienawiści. Wpatrywała się w sylwetkę
chłopaka, z ciekawością, modląc się jednocześnie aby się nie
odwrócił. Była przerażona, starała się dostrzec w nim jakąś
różnice, coś co da jej sygnał, ze jej odpuścił. Jednak on był
taki jak zawsze, stał pewnie, wypinając lekko pierś do przodu.
Sprawiał wrażenie osoby aroganckiej, stanowczej, niewzruszonej,
jego cechy było widać jak na dłoni. Nie był typem chłopaka z,
którym wszyscy chcą się kumplować. Raczej wyglądał na jednego z
tych, którzy zaliczyli parę lat w poprawczaku. Pomimo tego, mały
chłopiec z bujną, brązową czupryną, stał przy nim wpatrując
się w niego z uśmiechem, chłonąc swoim dziecięcym wzrokiem,
każdy jego gest i wypowiedziane słowo. Kilka zdań wyrażone
ciepłym i szczerym głosem, zupełnie nie pasującym do jego
postawy. Przez chwilę miała wrażenie, jakby stał przed nią ktoś
zupełnie inny. Przez ułamek sekundy zaczęła widzieć go w
zupełnie innych, żywych barwach, które wypłowiały równie szybko
jak się pojawiły. Choć bardzo próbowała, nie potrafiła wymazać
ze swoich myśli, wizerunku Gryffina, którego poznała. Przeniosła
wzrok na chłopczyka i z przerażeniem spostrzegła, ze jego duże,
zielone tęczówki, przypatrują się jej z wyraźnym lękiem i
zainteresowaniem. Widziała w jego oczach to jak bije się z myślami,
jak analizuje swoje wspomnienia, zabawnie marszcząc przy tym nos.
Instynktownie czuła, ze powinna zniknąć, jednak coś usilnie ją
trzymało właśnie w tym miejscu. Przyciągało jak magnez do
hipnotyzującego spojrzenia kilkulatka. Po chwili na jego twarzy
pojawił się, zupełnie nie zrozumiały dla Sary, autentyczny dziecięcy uśmiech. Zrobił krok w jej stronę, przykuwając tym
samym wzrok swojego opiekuna. Odruchowo skryła się za półkami,
szybko przemieszczając się do wyjścia. Za nim Gryfin zdążył
odwrócić głowę, była już po za jego zasięgiem. Przynajmniej
taką miała nadzieję.
Zapukała do
drzwi i weszła nie czekając na odpowiedź. W pokoju słychać było
cichy szelest chłodnego, zimowego wiatru, który wpadał przez
otwarte okiennice. Jedynym źródłem światła, była lampa nocna,
stojąca w koncie. Dym z papierosa, tworzył siwą chmurę, wokół
głowy Jareda. Usiadła na łóżku krzyżując nogi . Odłożyła na
bok, miskę ze świątecznymi wypiekami. Wpatrywała się w jego
sylwetkę. Nie poruszała się, czekając na jego reakcję. Stał
oparty plecami o futrynę okiennicy, z głową zwróconą w stronę
morza. Zaciągnął się po raz kolejny, a do nozdrzy Sary doszedł
duszący zapach papierosa. Zastanawiała się czy nie wyjść, czy nie
zostawić go samego. Nie chciała mu przeszkadzać, spędzili dzisiaj
całą rodziną wieczór Wigilijny, może musiał po prostu odpocząć.
Wyprostowała nogi, szykując się do wyjścia. Kiedy zatrzymał ją
jego głos.
-Jak się czujesz ?- to
pytanie zaskoczyło ją..
-Dobrze, czemu pytasz
?- odpowiedziała lekko zmieszana.
-Bo po raz pierwszy odkąd tu przyjechałaś, wydawałaś się naprawdę szczęśliwa.
-To aż tak dziwne, że
z tego powodu, stwierdziłeś że musi być coś ze mną nie tak.
Brunet zaśmiał się i
odwrócił się w jej stronę, gasząc papierosa w stojącej na biurku
szklanej popielniczce.
-Nie, nic w tym
dziwnego. Wiesz to były nawet moje najlepsze święta od bardzo
dawna. Masz dobry wpływ na ten dom. Na atmosferę. Dawno nie
widziałem rodziców tak szczęśliwych. Od paru lat święta nam się
nie udawały. W zeszłym roku w ogóle ich nie obchodziliśmy, bo jak
zwykle musiałem coś spieprzyć, mama płakała cały wieczór. A
ojciec...Ech szkoda gadać. Myślałem, ze mnie obedrze ze skóry.
Przez ostanie dwa dni widziałem jak mama się starała, a ojciec
posyłał mi tylko ostrzegawcze spojrzenia. Wszyscy chcieli, abyś po
tym wszystkim co przeżyłaś, poczuła się dobrze chociaż w
święta. Patrząc w te świecące iskierki w twoich niebieskich
oczach, widzę, że im się udało. Choć osobiście uważam, że to
sprawka zjedzenia całej torebki czekoladek. Zaszkodziły ci
endorfiny.
Sara dała mu kuksańca
w bok, kiedy tylko usiadł obok niej. Zaśmiali się. Jared wyciągnął się w poprzek na łóżku.
-Wiesz wydaje mi się,
ze to nie sprawka hormonów szczęścia, a głównie twoja.-
Nastolatek spojrzał na nią unosząc brwi w niedowierzaniu.- No
dobra może nie tylko twoja. Jednak przez większość ostatnich dni
to ty mi towarzyszyłeś. To z tobą nieudolnie ubierałam choinkę,
czy robiłam te głupie ciastka cynamonowe z, których i tak większość zjedliśmy. Jeździliśmy po sklepach w poszukiwaniu
prezentów, o które się przekomarzaliśmy i tak swoją drogą moje
typy dzisiejszego wieczoru były najtrafniejsze.
Wystawiła mu język,
na co on wywrócił oczami.
-Rozumiem, ze teraz będziesz z tego dumna przez najbliższy rok. Zapowiadam ci, ze to był
ostatni raz, kiedy robiłem z tobą wspólne paczki.
-I tak poprosisz mnie o
pomoc.
-Ta mhm...Na pewno. W
twoich snach.
Cały pokój przez
chwilę wypełnił ich głośny śmiech. Położyła sie obok niego i
wptrywała się w sufit, starając się określić kształty smug
światła. Westchnęła.
-Myślałam, ze te
święta będą perfekcyjne, wyidealizowane, przesycone grą i
sztucznością. A one były po prostu prawdziwe... Jak wtedy gdy
jeździliśmy do babci, kiedy przyklejeni do szyby czekaliśmy na
pierwszą gwiazdkę, a potem szybko jedliśmy i ponaglaliśmy
innych, aby jak najszybciej otworzyć prezenty, czekające po
choinką.-Instynktownie dotknęła nadgarstka prawej dłoni, na
którym nie ciążyła już jej najcenniejsza pamiątka. Srebrna
bransoletka.- Dzisiaj czułam się tak samo, jak dziecko, tak jak
wiele lat temu. Kiedy wszystko było proste.
Zamknęła oczy, które
zaczęły ją piec, pod napływem cieczy. Zaciskała mocniej powieki,
aby nie uronić, ani jednej łzy. Pogodziła się ze wszystkim co ja
spotkało, wtedy w lesie, u Gryffina, jednak ze stratą jedynej
pamiątki po rodzicach nie mogła się pogodzić. To była jedyna
rzecz, która przypominała jej o człowieczeństwie, o tym, ze można
żyć inaczej. Zwykła srebrna bransoletka i stare, pogięte zdjęcie
z dzieciństwa były jej najcenniejszymi pamiątkami. Kiedy zapomniała
twarze rodziców, gdy nie mogła przypomnieć sobie ich głosu, śmiechu. Zawsze wtedy spoglądała na fotografie, która nigdy nie
będzie dla niej tak cenna jak medalion, który straciła. Gdy tylko stanęła na nogi, wróciła w tamto miejsce, przeszukiwała go
centymetr po centymetrze i jej nie znalazła.
-Wiesz czego się boje-
głos kuzyna, przywrócił ja do rzeczywistości- że kiedyś was
stracę, że stanie się coś złego i nigdy was już nie zobaczę.
Kiedy zacząłem się zmieniać, nienawidziłem mamy za wszystkie
ograniczenia, zakazy i nakazy, chciałem się od nich uwolnić,
robiłem rzeczy, z których nigdy nie będę dumny, tylko po to by
zostawili mnie w spokoju. A oni jednak cały czas uparcie, byli przy
mnie, przeprowadziliśmy się, zaczęliśmy od nowa. Ja do dzisiaj nie
potrafiłem tego docenić. Karałem ich za to kim jestem. Gdy
dzieliliśmy się opłatkiem, rozmawialiśmy przy stole, wygłupialiśmy się
otwierając paczki. Przyglądałem się każdemu członkowi mojej
rodziny. Wszyscy zapomnieli, o zmartwieniach, o codzienności.
Poczułem wtedy, ze chciałbym aby tak było już zawsze. Wracać do
domu, czuć tą wspaniałą, sielankową atmosferę prawdziwego
azylu. Jednak wiem, ze nigdy tak nie będzie. Megi i Alice się mnie
boją, mama chce mnie chronić przed Wydziałem na wszystkie możliwe
sposoby. Ojciec za to chroni rodzinę przede mną. Wielokrotnie
chciałem od nich uciec, zostawić ich w spokoju, zaszyć się na
pustkowiu. Jednak Elizabeth cały czas uparcie trzymała mnie w domu,
powtarzając, ze jesteśmy rodzina na dobre i na złe i, ze to ona
ponosi winę za to kim jestem.
Wstał i przeszedł
ponownie do wejścia na taras. Wyciągnął z paczki kolejnego
papierosa. W półmroku żarzył się odpalany tytoń. Brunet
stopniowo wypuszczał kłęby dymu, poszukując ukojenia w tej
krótkiej chwili przyjemności. Podeszła do niego i położyła mu
dłoń na ramieniu. To jedyne co mogła zrobić. Nie miała
możliwości zapewnienia go, ze wszystko będzie dobrze. Bo wiedziała
lepiej od niego, jak wygląda życie Ściganych. Ścisnęła mocniej
jego ramie. Obrócił głowę w jej stronę. Otworzyła na chwilę,
swój umysł przed nim, pokazując mu obrazy z dzisiejszego
wieczoru.
-Widzisz- szepnęła,
spoglądając mu w oczy - Ty też byłeś szczęśliwy. Dobranoc.
Odwróciła się i
odeszła. Gdy naciskała na klamkę, zobaczyła w swoim umyśle,
rozmazany obraz, który przesłał jej jej kuzyn.
-Czy to ?
-Tak. To O'Conner,
widziałam go dzisiaj.-jej głos zadrżał bardziej niż tego
chciała. Wyszła zamykając za sobą drzwi i umysł, czując na sobie
zaskoczone spojrzenie Jareda.
***
Drzwi frontowe
skrzypnęły, a dźwięk odbił się cichym echem po opustoszałej
dzielnicy. Założył kaptur na głowę i włożył ręce do kieszeni
skórzanej kurtki, chroniąc się w ten sposób przed chłodnym
grudniowym wiatrem. Czekała go 40 minutowa wędrówka do Rehoboth
Beach, jednak mimo odległości lubił te swoje nocne spacery. W
zasadzie kończyły się zawsze w jednym miejscu, pod domem Sary
Grey. Rytualnie 4 razy w tygodniu, późnym wieczorem, chodził w
okolice Ocean Dr. i po prostu ją obserwował. Chciał dowiedzieć
się o niej wszystkiego, od tego co je na śniadanie do tego co robi
wieczorami. Myślał, ze pójdzie mu z tym łatwo, ze po miesiącu
będzie miał pełny wywiad. Jednak minęły już dwa miesiące, a
ona fascynowała go co raz bardziej. Im bardziej dopuszczał do
siebie nienawiść tym, jego obsesja się powiększała. Najbardziej
niepokoiło go jednak to, ze im dłużej ją obserwował, tym
bardziej dostrzegał jej człowieczeństwo. Często gdy na nią
patrzył, wyglądała po prostu żałośnie. Jak ktoś, kogo przy
życiu trzymają chore strzępki dawnych wspomnień. Jednak wielu
rzeczy w jej zachowaniu nie potrafił zrozumieć. Była dla niego
zagadką i kiedy zbliżał się do jej rozwiązania, działo się coś
co rujnowało jego teorie i musiał zaczynać od nowa. Od ostatnich
tygodni żyła schematem. Wstawała równo o świcie , późno
kładła się spać, czasami nawet w ogóle nie spała. Jadała raczej
regularnie i z nudów. Piła dużo wody. Rzadko kiedy rozmawiała z
rodziną, a jedyną osoba z którą miała kontakt był Jared. Zastanawiał się
czy rzeczywiście łączy ich przyjaźń, czy
tylko młody widzi w niej nauczycielkę, która pomaga mu opanować
jego zdolności. Co gorsza, często łapał się na tym, ze
porównywał ja do E..V. Tego dnia kiedy zabrał ja do siebie...Nie
potrafił myśleć o tym bez zaciskania pieści. Nie tak wyobrażał
sobie ich spotkanie, swoją agresją wobec niej zaprzepaścił
wszystko. Wyciągnął z niej marną historyjkę o E.V, nie poznał żadnych
faktów. Jednak co raz częściej ta beznadziejna opowieść
zaczynała do niego przemawiać. Łączył strzępki wspomnień,
zauważał wiele niepokojących luk. Pojawiało się przed nim więcej
pytań, niż odpowiedzi. Czasami zachowania Sary, były mu dobrze
znane bo, widział je już wcześniej u E.V. Chociażby to, jak
paranoicznie sprawdzały wszytko po kilka razy np. czy zamknęły
zamki, wszystko spakowały do torby. Pedantycznie poskładane ciuchy,
minimalna ilość rzeczy na widoku, dbanie o każdy szczegół. Życie
w wiecznej gotowości. To je łączyło, to są cechy, które można nabyć
tylko na wyspie. Nie wyszkoleni skoczkowie robią wszystko
spontanicznie, uciekają w chaosie, u dziewczyn każdy ruch jest
analizowany. Czasami wydawało mu się, ze Sara wychodziła z domu z
gotowym schematem danego dnia, nie myląc się nawet o sekundę. Co
gorsza robiła to zupełnie naturalnie. Tak jak E.V- pomyślał- nie
stawiała stopy na chodniku, bez zastanowienia się 10 razy. Potrząsnął
głową i spojrzał w niebo dostrzegając wielki wóz
jarzący sie srebrnymi punkcikami. Pogrzebał w prawej kieszeni
kurtki, sztywnymi i zmarzniętymi palcami, dopóki nie natrafił na
zimny metal. Wyciągnął ją z kieszeni, niewielką srebrną
bransoletkę z dwoma przywieszkami, rozerwaną na zapięciu. Znalazł
ją na polu bitwy, kiedy sprzątał ciała, nie wiedział dlaczego ją
wtedy zabrał, ani dlaczego nosi ją wciąż przy sobie. Początkowo
miała mu służyć jako trop, gdyby Sara uciekła, mógłby się
udać do dowolnego tropiciela, a ten znalazł by ją po jej osobistej
własności. Jednak teraz byłoby to bez celowe, bo bransoletka już
dawno przesiąknęła jego zapachem. Co raz częściej czuł, ze jest
to po prostu jego trofeum. Jedyna najcenniejsza rzecz jaką ona
posiadała, którą on teraz ma, czasami wydawało mu się, ze ten
niewielki przedmiot jest kluczem do wszystkich odpowiedzi. Wiedział
,ze jest dla niej cenna zauważył to już pierwszego dnia szkoły ,
jak w zamyśleniu i z czcią dotykała medalionu na niej. I jak teraz
jej go brakuje...
Najbardziej
tajemniczą porą dnia dla Gryffina był właśnie wieczór. Jedyny
schemat Sary, który się nie zmieniał nigdy i z którego nie
potrafił odczytać żadnych informacji. Każdego dnia, późnym
wieczorem około 23 wychodziła na taras, grubo owinięta brązowym
kocem i z kubkiem gorącej herbaty, czasami w uszach miała słuchawki,
lub trzymała jakąś grubą książkę, którą potrafiła przeczytać w jedną
noc. Zawsze siadała na
białej, drewnianej, masywnej barierce, po prawej stronie, opierając się
plecami o ścianę błękitno-szarego domu. Potrafiła siedzieć
tak nie ruchomo parę godzin, z półprzymkniętych powiek obserwując
czasami spokojną lub wzburzoną tafle oceanu. Na jej twarzy malował
się wtedy smutny półuśmiech, a gdy palce zaczynały błądzić po
pustym nadgarstku, wtedy uśmiech gasł na dobre. Otwierała wtedy
oczy i szukała na niebie księżyca, gdy go dostrzegała, patrzyła
na niego jak na przyjaciela. Jej spojrzenie stawało się wtedy
spokojne, lekko błyszczące. Widział to nawet przez optykę swojej
lornetki. Czasami jej usta poruszały się, jakby coś do niego
szeptała. Po chwili zeskakiwała z barierki i podchodziła do
przodu. Zaczynała wpatrywać się w ocean, tak jakby szukała w nim
ukojenia,
przebaczenia i siły aby przeżyć następny dzień. Gryffin jednak
nigdy na to nie obserwował jej wtedy. Gdy widział, że podchodzi do
balustrady,
odkładał lornetkę i też spoglądał na ocean. Patrzenie na nią w
tej chwili, poruszało w nim jakąś dziwną strunę współczucia.
Nigdy wcześniej nie wierzył, ze ktoś mógł się czuć bardziej
samotny niż on. A jednak mylił się, on miał przyjaciół, którzy
wyciągali go z każdego bagna, Jared miał rodzinę, a ona brnęła
przez życie mając za jedyną przyjaciółkę samotność. Ścisnął
mocniej bransoletkę i ponownie włożył ja do kieszeni, zbliżał się już do
wydm z których ją obserwował. Jak co wieczór nie
zawiodła go, stała i patrzyła w głęboką czerń nocy.
Przepraszam za nie komentowanie, ale tłumaczyłam to na swoich blogach. Być może nie zaglądałaś - nie wiem.
OdpowiedzUsuńRozdział spodobał mi się - fajnie wprowadziłaś tą świąteczną atmosferę, aż miło było czytać :)
Cieszę się, że Jared się zmienił w stosunku do Sary - lubiłam go od początku, ale jakoś tak dziwnie było czytać jaki jest chamski wobec niej.
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie :)
P.S Teraz będę się podpisywała jako Brave ze względu na mojego nowego bloga (zawieszony na czas nieokreślony), ale jeżeli nie wysłałam Ci takiej informacji to wiedz, że wcześniej prowadziłam Beliving. Dla ścisłości - blog nadal istnieje, ale również go zawiesiłam.
Jeszcze raz pozdrawiam :)
szczerze wzruszyło mnie to. Popłakałam się ja nie wyobrażam sobie życia bez rodziny
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Taka świąteczna atmosfera, ahh. Mimo wszystko nieco smutny rozdział, ale to dobrze. (:
OdpowiedzUsuń"Wynagrodzić im BRAK czasu"- literki Ci się przestawiły.
OdpowiedzUsuń"oglądając duże, wypuszczające bańki mydlane, złote rybki"- wypuszczane bańki mydlane. Ale też skąd były puszczane?
Ten opis świątecznej atmosfery bardzo Ci się udało. Aż czuć było nadchodzące święta. I to, że rodziny w ten jeden dzień udają, że wszystko jest super. Nie każde, ale jednak czasami tak jest. :)
"Gdy naciskała na klamkę"- bez "na"
Myślę, źe dla Jareda Sara będzie wielkim wsparciem. W końcu wie więcej od niego o takim zyciu, prawda? Może go wiele nauczyć i wesprzeć w razie potrzeby :)
Wszystkie liczby w opowiadaniu pisze się słownie ( sama przez przypadek u siebie zrobiłam ten błąd i ktoś go zauważył ;) )
"czasami w uszach miala słuchawki, lub jakąś grubą książkę"- wychodzi na to, że w uszach miała grubą książkę. Koniecznie popraw :)
Jejku to podglądanie Sary jest jak obsesja. W innych okolicznościach na pewno zrzucałoby różne podejrzenia. Ale ja wiem o co chodzi, więc jakoś mnie to nie dziwi. Od początku wykreowałaś tę bohaterkę tak, że czuć było, iż jest ona bardzo samotna. Mam nadzieję, że niedługo się to zmieni. :)