sobota, 13 października 2012

21. Lock Heaven

       Obudziła się z głową opartą na zimnej szybie. Chłód drażnił jej policzek. Spojrzała przez okno. Jechali po wyboistej, asfaltowej drodze, która prawdopodobnie nie była remontowana odkąd ją wybudowano. Gęste, stare, pensylwańskie lasy przepuszczały niewiele światła. Promienie słońca przecinające smugami niewielkie fragmenty lasu, tworzyły wręcz magiczny krajobraz. Przyglądała mu się, próbując ustalić to, co zdarzyło się na parkingu. Nie mogła przypomnieć sobie, kim mogła być właścicielka głosu i czego mogłaby od niej chcieć.
- Jak się czujesz ? - usłyszała kojący głos Willa. Spojrzała na niego. Siedział po przeciwnej stronie, a jego brązowe oczy wpatrywały się w nią uważnie.
- Dobrze - odpowiedziała lekko zachrypniętym głosem.- Daleko jeszcze ? - zapytała, jednocześnie wyciągając wodę spod siedzenia. 
- Nie, już prawie dojeżdżamy - powiedział surowym głosem Gryffin, wpatrując się w nią w górnym lusterku.- Nie jestem tylko pewny tego czy dobrze jedziemy. Od ponad godziny nie minęliśmy żadnej miejscowości.- Sara uśmiechnęła się pod nosem.
- A więc jedziemy w bardzo dobrym kierunku - odpowiedziała uśmiechając się krzywo.
Gryffin zjechał na trawiaste pobocze, wyłączył silnik i odwrócił się do dwójki towarzyszy. Utkwił zimne spojrzenie w Sarze.   
- Co to było do cholery ? - dziewczyna spojrzała na niego pytająco- To na parkingu. Co ci tam odwaliło ? Czemu zemdlałaś ?
- Uspokój się Gryffin. Dostałam ostrzeżenie to wszystko.- spojrzała na niego najpewniej jak potrafiła.
- Ostrzeżenie od kogo ? Od Łowców wiedzą, że tu jesteśmy ?! - wbił w nią nienawistne spojrzenie.  
- Nie od nich. Inaczej by nas już tu nie było. Nie wiem kto to był, zapewne miejscowy. Na pewno Ci co tu mieszkają mają swoich strażników, tak jak my. A jak sam wiesz, jestem dość popularna.- wzięła głębszy wdech i spojrzała na niego na tyle dobitnie,  by tylko uwierzył w jej słowa,  ale prawda jest taka, ze nie miała pojęcia kim jest ta dziewczyna.
- Kłamiesz - powiedział spokojnie, patrząc prosto w jej oczy.- Wiem, ze kłamiesz.
- A skąd ty...?!
- Bo za bardzo się starasz abym Ci uwierzył.-  uśmiechnął się do niej zjadliwie i odwrócił się na siedzeniu kierowcy. Po kilku sekundach ciszy silnik zamruczał.
    Jechali nie odzywając się do siebie, cicho grające radio co chwilę traciło zasięg i zaczynało wydawać ten irytujący dźwięk trzaskania. Był to znak, ze już się zbliżają. Siedziała lekko skulona, pocierając dłonią nadgarstek, denerwowała się. Zastanawiała się czy on wciąż tam mieszka.
- Dlaczego ciągle to robisz ? - wzdrygnęła się na dźwięk ciekawskiego głosu Willa, który zabrzmiał niebywale głośno. 
- Co robię ? - spojrzała na niego zdezorientowana, nie będąc pewna czy wcześniej o czymś nie rozmawiali.
- Nic szczególnego. Po prostu zastanawia mnie, dlaczego zawsze pocierasz ten nadgarstek gdy się denerwujesz, albo myślisz - Sara spojrzała na niego zaskoczona jego spostrzegawczością i zaśmiała się cicho o wiele szczerzej niż się spodziewała.
- Mam taki nawyk od dawna, kiedyś nosiłam tu taką srebrną bransoletkę. Zawsze się nią bawiłam, gdy myślałam, martwiłam się, albo chciałam powspominać. Miałam na niej taką szczególną przywieszkę. Taki medalik. To był prezent od taty na moje 8 urodziny.- Sara uśmiechnęła się ciepło patrząc na nadgarstek, po chwili jednak na powrót posmutniała, a jej twarz przyozdobiła ta sama maska.
- Tak pamiętam ją. Miałaś ją gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. Co się z nią stało ?- usłyszała jak Gryffin nie spokojnie poruszył się na przednim siedzeniu. Spojrzenie Sary i O'Connera skrzyżowało się w lusterku. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami.
- Niestety straciłam ją. Szukałam ją wielokrotnie, wracałam do tego miejsca, ale przepadła.- odwróciła twarz w stronę okna. Usłyszała ciche krząknięcie bruneta. 
- Chyba dojechaliśmy. Musisz nam teraz powiedzieć gdzie mamy jechać dalej.
Minęli szarą, powitalną tablicę. Wszyscy spojrzeli przez okno. Po lewej stronie drogi był ogromny wodospad z tarasem widokowym. Hektolitry wody opadały z głośnym hukiem, a kłęby pary unosiły się nad drogą, tworząc mgłę.  Wynurzając się z oparów zaczęli zjeżdżać ze zbocza góry w dolinę. Małe miasteczko otoczone było z każdej strony zielonymi górami. Zabudowania tworzyły jakby dwie wyspy, przedzielone szeroką rzeką.
- Wow. Wygląda nieźle.- wyjąkał Will.- Nie sądzicie, że jeszcze tylko brakuje tęczy, górującej nad całym tym miejscem. Może w tedy to miasto nazywało by się Sugar Heaven.

- Tak Will, a ty byłbyś burmistrzem tego miasta. Głoszącym hasła polityczne : Cukierki dla wszystkich, tęcza gratis za każdy głos.- Gryffin odwrócił się patrząc na niego z powagą i rozbawieniem. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Nie no, ale poważnie jak można tutaj mieszkać? Nie mdli was choć trochę- Gryffin spojrzał na sylwetki towarzyszy odbijające się w górnym lusterku. Wjeżdżali już do miasteczka. Każdy dom był tu kolorowy, a jeżeli był z cegły to miał jakiś dach w bajecznym kolorze. Przy każdym ważniejszym miejscu i sklepie powiewała flaga U.S.A. lub Pensylwanii. Ludzie chodzili po mieście spokojnym krokiem, uśmiechając się do siebie.
- Może jest to takie słodkie miasteczko, ale spójrz na swój telefon Gryffin. Im bliżej jesteś gór tym mniejszy masz zasięg. Radio nie odbiera od jakichś 20 minut. To miejsce to bardzo dobra kryjówka- Sara spojrzała na niego z wyższością.
- Mieszkałaś tu kiedyś ?- zapytał Will.
- Nie. Byłam tu tylko raz. Jakieś 2 lata temu.
- Myślisz, ze on wciąż tu mieszka ?         
- Mam taką nadzieję Will.- spojrzała na niego pewnym wzrokiem, starając się usunąć z niego wszelką wątpliwość.-  Skręć w tą górną ulicę za uniwersytetem - dodała szturchając Gryffina.
        Jechali parę metrów pod górę, a potem skręcili w drogę ułożoną z ogromnych betonowych płyt. Po kilkunastu metrach płyty zanikły i wjechali na grząską, bagienną drogę.
- Chyba zabłądziliśmy - powiedział niepewnie Will, patrząc z nadzieją na Sarę.
- Nie. Pamiętam tą drogę. Zaraz będzie zakręt w lewo odgrodzony bramą zakazującą wjazdu, ze względu na roboty górnicze na tym terenie.
- Tu coś robią ? Nie wygląda mi to na okręg górniczy. Mówiłem wam zabłądziliśmy. Lepiej zawróćmy zanim ugrzęźniemy już całkiem w tym bagnie.- Will zmierzył Sarę spojrzeniem, a potem odchylił głowę na fotelu.- Tylko, zebym potem nie mów...
- Jest !- krzyknęła Sara.- Jest brama, musimy się tam tylko dostać.
- Jak niby ? Mamy ją wyważyć ? Co za idiota w ogóle mieszka w takim miejscu - Sara zmierzyła Gryffina zimnym spojrzeniem.
-  O'Conner mieszkasz w starym grobowcu na środku pustyni, już ty najmniej powinieneś dyskutować w tym temacie.
Sara otworzyła drzwi auta i zeskoczyła na drogę. Jej ciężkie glany uderzyły o błoto, rozpryskując je dookoła. Podeszła do bramy, człapiąc ciężko i co chwilę grzęznąc w co raz większym błocie. Chwyciła kłódkę i szarpnęła łańcuchem. Nawet nie drgnął. Objęła dłońmi zardzewiałą, brązową kłódkę i skupiła się na niej. "Proszę zadziałaj - pomyślała". Po kilku sekundach usłyszała cichy trzask. Otworzyła do końca zamek i rozsunęła bramę ze srebrnej, pordzewiałej siatki na tyle aby tylko samochód mógł wjechać. Dała znak Gryffinowi, aby ruszył. Auto minęło ją wolno, zdziwiła się, ze Gryffin nie przyśpieszył, aby ją ochlapać do reszty tym bagnem. Podeszła do bramy i zamknęła ją za pomocą telekinezy. Wzięła ponownie łańcuch i owinęła nim oba skrzydła i spięła kłódką. Odwróciła się i doszła do auta, najszybciej jak potrafiła. Stanęła na palcach i zapukała w szybę. Gryffin opuścił ją do połowy i patrzył na nią z rozbawieniem.
- Zaparkuj tam za drzewami.- wskazała palcem nie wielki wjazd.-  Dalej musimy iść pieszo.
- Żartujesz ?! Mamy isć ?!- Will popatrzył z obrzydzeniem na błotnistą drogę.
- Nie przejedziemy tam autem, a po za tym ziemia mogłaby się osunąć.
Obaj młodzi mężczyźni wyszli z auta w podłych humorach. Gryffin naciągnął rękawy skórzanej kurtki i zapiął zamek. Will naciągnął na głowę kaptur zielonej,  ohydnej bluzy z jeszcze gorszym nadrukiem. Jego trampki zamakały w bagnistym podłożu.
- Tędy - wskazała na niewielką ścieżkę, za jakimś starym, pordzewiałym barakiem.
Szła na przedzie. Słyszała ich kroki podążające za nią nierówno i ich ciche przekleństwa wypowiadane pod nosem. Weszli na wzniesienie i szli wzdłuż zbocza. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i mchu. Byli dosyć wysoko, a jednak mimo wszytko promienie słońca były, co raz mniej dla nich łaskawe. Las pogrążał się w co raz większym mroku. Mlecznobiała mgła unosiła się nad ziemią. Było bardzo cicho. Co chwilę mijali zółte tabliczki nakazujące ostrożność ze względu na wybuchy i osuwiska. Zboczę po którym schodzili stawało się co raz bardziej strome, a kamienie wystawały niebezpiecznie jak kolce. Było bardzo mokro. Ich obuwie ślizgało się na mokrej nawierzchni. Will nieznacznie ją wyminął i zaczął zbiegać ze zbocza. Sara obserwowała z przerażeniem jak jego trampki ześlizgują się na skałach. A niewielkie kamyczki spadają z cichym trzaskiem i wpadają w pustą przestrzeń.
- Will ! Will stój !- Puściła gałąź, której się trzymała i pośpieszyła za nim, Gryffin widząc co się dzieje, zaczął biec za Sarą. Jego głośne przekleństwa odbijały się głuchym echem po spokojnym lesie.
- Zatrzymaj się Will do cholery ! - krzyknął spanikowanym głosem Gryffin.
- Nie dam rady ! Te buty nie mają przyczepności. Nie mogę się zatrzymać !- Sara doskoczyła do niego najszybciej jak potrafiła. W ostatniej chwili złapała go za rękaw bluzy i oboje upadli na błotnistą ścieżkę. Ich głośne oddechy przeszył dźwięk rozprutego materiału. Kilka większych kamyków spadło z głuchym echem w olbrzymi krater. Sara miała wrażenie, że każde echo uderzenia, odpowiada rytmowi jej serca. Oboje dyszeli ciężko. Dziewczyna schowała głowę między kolana, próbując uspokoić tętno i piszczenie wysokiego dźwięku w uszach. Poczuła mocny zacisk czyjejś dłoni na ramieniu. Spojrzała w górę. O'Conner podał jej dłoń, chwyciła ją bez wahania wstając z rozmokłej ziemi. Przytrzymał ją jeszcze za ramię, dopóki nie odzyskała równowagi. Wydawało się jej, ze brunet spojrzał na nią z wdzięcznością i przez chwilę w jego oczach dostrzegła czułość. Gryffin zamrugał powiekami i przeszedł na stronę Willa. Nie czekając na żadną odpowiedź od niej. Podał mu rękę i wykonał te same czynności co z Sarą, może trochę bardziej brutalnie, a przy czym dodatkowo wyzywał go od idiotów, kretynów i debili. Will stał z obojętną miną, nie robiąc sobie wiele ze słów przyjacielia.
- Hej widzieliście to ?!- krzyknął i podszedł do krawędzi urwiska.
- Will !- krzyknęli równocześnie i chwycili go za rękawy bluzy, wymieniając przy tym krótkie spojrzenie pełne dezaprobaty za jego plecami. 
- Ej. Nic mi nie będzie - poruszył nerwowo ramionami, strzepując z nich dłonie przyjaciół.- Spójrzcie lepiej.
Przed nimi rozpościerał się przepiękny widok. Ogromny krater, pełen nierównych półek z pisakowego kamienia, oświetlony był blaskiem zimowego słońca. Głęboki i szeroki na kilkanaście kilometrów otulony był kłębami mgły. A nad nim jak w powietrzu unosiła się panorama miasteczka. Widok zapierał dech w piersiach. Przypomniał wizję fantastycznego świata.- To miejsce wygląda jakbym się przeniósł w świat Tolkiena. Też macie takie wrażenie ?
- Te Tolkien, ty lepiej wróć na ziemię. Mamy tu misję do spełnienia, a nie wycieczkę krajoznawczą - burknął Gryffin, patrząc na niego krzywo. Will odwrócił się gwałtownie i łypnął spode łba na bruneta.
- Nie masz w sobie za grosz poszanowania dla natury.
- A ty dla swojego życia. - obaj mierzyli się przez chwilę spojrzeniami.
- Chodźcie już, nie możemy tracić tyle czasu. A po za tym obaj jesteście beznadziejni.
Sara minęła ich bez patrzenia na nich i skręciła w wąską dróżkę tuż, przy skraju urwiska. Usłyszała ich kroki i przyciszone głosy.
- Naprawdę nie widziałem tego urwiska. Skąd mogłem wiedzieć, że coś tam jest.
- No tak bo dużych żółtych tabliczek, też nie zauważyłeś. No co za pech. Czasami dziwię się, ze ty jeszcze żyjesz.
- Po prostu mam dobry instynkt przetrwania.
- Nie. Masz mnie i mój instynkt, i to Ci ratuje życie.
Dziewczyna dostrzegła niewielkie domki tak jak je zapamiętała. Były trzy. Z bali drewnianych, ze starymi oknami. Z jednego z nich tlił się znikomy dym. Sara przystanęła gwałtownie i nabrała powietrza. Obaj mężczyźni wpadli na nią.
-  Czyli rozumiem ,że jesteśmy już na miejscu. To tam mieszka ?- Gryffin wskazał palcem drugi z domków.
- Tak, ale...- coś nie dawało jej spokoju. Wglądało na to, ze ktoś wciąz tam mieszka. Jednak w całej okolicy było zbyt spokojnie. Niebezpiecznie cicho.
- Super to idziemy- Gryffin minął Sarę pewnym krokiem i wyszedł na polanę. Dziewczyna usłyszała ciche szemranie, jakby ktoś biegł po mchu, a potem uchwyciła ciche trzaśnięcie. Doskonale wiedziała co to jest.
- Gryffin stój ! Ani drgnij !- podbiegła do niego szybko i chwyciła go za ramiona.
- To mina - wyszeptał, patrząc z przerażeniem w jej w oczy. Sara pokręciła przecząco głową.
- Na trzy Gryffin, musimy odskoczyć równo. Raz...Dwa.. i..Trzy...- skoczyli w bok. Głośny świst przebił powietrze wokół nich, a strzała wbiła się w najbliższe drzewo. Sara przytrzymała ciało Gryffina na trawie i szepnęła do niego  "Nie ruszaj się, nie wstawaj".  Ziemia wokół nich zaczęła delikatnie drżeć. Kilka par stóp w ciężkich butach otoczyło ich. Usłyszała jeszcze tylko jęk Willa, którego ktoś prawdopodobnie przygwoździł do ziemi. Po łące głośnym echem odbił się dźwięk odblokowywanych automatów. Ktoś podszedł do nich. Jeden z nich góra 18 letni, dotknął karabinem pierś Gryffina, drugi szarpnął  Sarę podnosząc ją i spojrzał na nią ze zjadliwym uśmiechem.
- Witamy w Lock Heaven, Łowcy. 

***
Oddaje pod waszą opinię nowy rozdział . Jestem ciekawa co o nim sądzicie.  Zakończyła się już sonda i tak głos demokracji orzekł, ze rozdziały maja być krótsze i pojawiać się częściej, dlatego nowa notkę możecie się spodziewać za około 3 tygodnie, dokładne informacje pod koniec tygodnia w ramce Aktualności( na pewno termin nie przekroczy 3 tygodni).  Dołączyłam, jak widzicie do akcji blogspota, którą bardzo popieram i wszystkich blogowiczów do niej zachęcam ;) Dziękuję, za wasze komentarze pod postami i za to, ze poświeciliście czas by zagłosować w sondzie. Przypominam, ze dodatkowo o nowych rozdziałach powiadamiam również na GG ;)

poniedziałek, 17 września 2012

20. Obserwuję Cię

       Siedziała na szarej, pozbawionej blasku wschodzącego słońca werandzie, kopiąc kamyki i rozmyślając nad szalonym planem, którego właśnie się podjęli. Sara nie mogła pojąć, dlaczego się na to zgodziła. Sam Molekuler im nie wystarczy, Will potrzebował trenera, kogoś kto posługuje się  podobnymi zdolnościami. Znała jedną taką osobę, ale nie miała pewności czy zdążą go odnaleźć. Nie wiedziała nawet czy rzekomy Molekuler, którego zna Gryffin, poradzi sobie z odtworzeniem systemu wewnątrz przedmiotu. Sądząc po upływie czasu jaki spędziła, siedząc przed ich domem nie radzi sobie najlepiej.
      Poczuła zimny dreszcz, przebiegający po jej plecach. Wstała i uważnie rozejrzała się po okolicy. Wydawało jej się, że dostrzegła postać dziewczyny, o ciemnych długich włosach, która zniknęła nim Sara, zdążyła zrobić dwa kroki. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. 
- Co tak długo ?!- warknęła w stronę chłopaka, który wyszedł w świeżych ciuchach i mokrych włosach.
- Wyluzuj chudzino - Gryffin zrobił pauzę, przypatrując się reakcji dziewczyny - Musiałem wziąć prysznic. W końcu ruszamy w długą podróż.- Sara wpatrywała się w niego wyczekująco.
- Nie o to pytam - wycedziła.
- Wiem. Pytasz o to - wyciągnął z kieszeni małą, zieloną torebeczkę i rzucił ją w stronę Sary. Dziewczyna rozwiązała sznureczki i wysypała na dłoń siedem, złotych, okrągłych, płaskich, przypominających małe guziki przedmiotów. Dwa były uszkodzone, pięć idealnych, identycznych, nowych jak spod igły. - Stworzył je razem z systemami tak jak prosiłaś, dlatego to tak długo trwało.
- Ile wytrzymają ?- spytała Sara.
- Do pięciu dni.- Sara uniosła w zdziwieniu brwi.
- Ile ten Molekuler ma kresek ?- spytała zaskoczona- To nieprawdopodobny wynik.
- Nie wiem jak wy się oceniacie. Kreskowo, poziomowo, kropkowo. Mam to gdzieś , ważne, że jest dobry i to powinno Ci wystarczyć.
Sara spojrzała na niego mrużąc oczy, jednak nic nie odpowiedziała. Po chwili westchnęła z rezygnacją i ponownie usiadła na schodkach. Schowała zielony woreczek do kieszeni w kurtce i objęła się ramionami.
Czuła, że ktoś jej się przypatruje. Poczuła ciarki przebiegające po jej plecach na myśl o dziewczynie z długimi ciemnymi włosami, czającej się w cieniu porannego słońca.
- Ty się boisz - usłyszała pełnie zdziwienia stwierdzenie Gryffina. - To dość dziwne zważając na twoją przeszłość.
- A ty się Ich nie boisz ? - zapytała go Sara, unosząc brwi, jednak ton jej głosu pozbawiony był sarkazmu. - To dość dziwne zważając na twoją przeszłość.
Gryffin zaśmiał się pod nosem, co zabrzmiało jak seria prychnięć. Po chwili spoważniał.
- Nie sądzisz, że jest zbyt cicho. Żadnych martwych dzieci, czy nastolatków z niewyjaśnionym zgonem.  Zawsze w tym czasie można było przeczytać wiele takich artykułów. A teraz cisza. To trochę dziwne.
Sara kiwnęła głową potwierdzając słowa Gryffina, wiedziała, że wcale nie jest tak cicho jak mu się zdaje. Jest gorzej niż lata wcześniej jednak Gryffin i tak by jej nie uwierzył. Nie wierzył w żadną jej historię w której jednym z wątków była E.V.
- Dlaczego przyszliście do mnie po pomoc ?- zapytała, czujnie obserwując reakcję bruneta. Wzruszył niedbale ramionami, aby podkreślić zwyczajność swojej odpowiedzi.
- Szukaliśmy kogoś odpowiedniego do tej roboty. A ty byłaś jednym z nich.  Nie znajdziemy nikogo lepszego w okolicy, kto by ich tak dobrze znał.
- Nie sądziłam, że po tym wszystkim co zaszło miedzy nami. Będziemy jeszcze kiedyś współpracować. -  Sara powiedziała to cicho, dopiero po chwili rozumiejąc, że nigdy o tym nie rozmawiali. Ani o zajściu w lesie, ani o wydarzeniach w domu jej wujostwa. Traktowali te wydarzenia, jakby nigdy nie miały miejsca. Gryffin skrzywił się, wiedziała, ze myślał o tym samym.
- Posłuchaj ja...- zaczął brunet, jednak po sekundzie umilkł. Drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem. Will wyszedł na werandę, patrząc na nich uważnie. Przeciągnął się. Rękawy o rozmiar za dużej, zielonej bluzy, zjechały mu do łokci. Na jego bladej, pokrytej piegami twarzy, pojawił szeroki uśmiech. Spojrzał na nich z rozbawieniem.
- Gotowi na przygodę życia - spojrzał na ich zmieszane twarze. - Och no dajcie już spokój. Przecież się nie pozabijacie w drodze, to tylko czternaście godzin w obie strony. No już podajcie sobie rączki  i zawieście broń na czas podróży- Will mierzył ich zabawnym spojrzeniem.  Sara wstała i uderzyła Willa w prawe ramię, w tej samym czasie Gryffin zrobił to samo tylko, że w lewe ramię Rudego. Cała trójka roześmiała się. Sara i Gryffin wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jednak Sara czuła, że jeszcze kiedyś powrócą do tej rozmowy.

***

       Henry Grey siedział przy dużym biurku w swoim szpitalnym gabinecie, przeglądając bez większego zainteresowania rachunki szpitalnego oddziału. Deszcz częsty o tej porze roku, uderzał w duże szpitalne okna. Przerzucał obojętnie kartki, umieszczone w grubym segregatorze. Próbował nie myśleć o tym gdzie wyjechała Sara, ani o tym jak długo jej nie będzie. To zaledwie parę dni, ale przez te kilka dni wszystko może się zdarzyć, a Jared został pozbawiony najważniejszego protektora. Musi zabrać Elizabeth i dzieci na tygodniowe wakacje, nie mogą tu zostać. Wie, że dzieje się coś złego. Nie ma nawet pewności czy Sara dziś rano nie opuściła ich na zawsze. Westchnął z irytacją i zatrzasnął czerwony segregator. Wziął w dłonie kilka kartek leżących na biurku. Nagle wzdrygnął się słysząc cichy, magnetyczny, iskrzący dźwięk, przypominający pękniecie żarówki.
Uniósł wzrok i spojrzał na młodą twarz mężczyzny, pozbawioną wszelkich emocji. Kartki wysunęły się z jego dłoni, upadając z cichym szelestem na drewniany blat biurka. Przez sekundę nie mógł złapać oddechu, po chwili odzyskał jednak rezon. Wyprostował się na swoim dużym, skórzanym, czarnym fotelu, przybierając surowy wyraz twarzy. Wbił stalowe spojrzenie w mężczyznę odzianego w długi czarny płaszcz. Jego cienkie, ciemne włosy były spięte w ciasny, długi kucyk.
- Witaj Rixon - odezwał się Henry suchym, pozbawionym emocji tonem.- Każ swoim kamratom opuścić to pomieszczenie.
Młody mężczyzna wykrzywił twarz w półuśmiechu. Za jego plecami pięciu chłopków zaczęło wyłaniać się z otoczenia, jakby zdjęli niewidzialne peleryny, którymi byli okryci. Rixon pstryknął palcami i cała grupa opuściła pomieszczenie.
- Zrobiłeś się bardzo ostrożny doktorze. Dobrze wiesz, ze nie mam przed nimi tajemnic. Tak działają Łowcy, sam przecież to wiesz. 
- Każdy ma jakieś tajemnice. A czy oni nie zdradzą twoich sekretów, gdy zaatakują ich Krzykacze, lub Czytacze.-Uśmiech zniknął z twarzy Rixona - Tak myślałem - spojrzał na niego doktor, robiąc krótką pauzę.- Co cię do mnie sprowadza ? Bo przecież nie przyjacielska pogawędka.
- Wykryli aktywność w tym rejonie, więc nas tu przysłali. Wiem, że jest tu jeden dobrze znany mi skoczek. Dlatego składam wizytę Tobie nie jemu. Jest nie zarejestrowany, dobrze wiesz, że nie może brykać sobie gdzie i kiedy chce. W dodatku gdyby Najwyższa Rada dowiedziała się, że twój syn jest skoczkiem i nie służy naszym szeregom, mógłbyś mieć przez to nie małe problemy.
- Czego chcesz Rixon ?- zapytał Henry lodowatym tonem.
Brunet zaśmiał się i wyciągnął nóż z za paska. Przez chwilę balansował nim w dłoni.
- Wiesz czego chcę. Ukrywanie prawdy o Jaredzie nie jest łatwe. W dodatku chłopak za pewne rozwinął już swoje umiejętności. Już parę lat temu były imponujące. Przydałby mi się ktoś taki.
- Dość mi zawdzięczasz Rixon, więc nie przeginaj- chwycił za białą słuchawkę telefonu. - Cassie przynieś mi M01. RS.- Odłożył słuchawkę i wpatrywał się uważnie w bruneta.
- Co Wydział teraz kombinuje ? Polujecie jak zawsze, ale zbyt cicho i dyskretnie.
Rixon zaśmiał się, drzwi gabinetu otworzyły się i weszła pielęgniarka. Spojrzał zaskoczona w stronę bruneta. Jednak bez słowa położyła pakunek na stole i wyszła cicho zamykając drzwi.
Rixon podszedł do biurka, otworzył srebrny, papierowy kartonik i wyciągnął z niego kilkanaście podłużnych próbek, pełnych czerwonej gęstej cieczy i wsunął je do kieszeni czarnego płaszcza. Spojrzał z wyższością na Henriego.
- Każdy ma swoje tajemnice doktorze.- uniósł kąciki ust, uśmiechając się zjadliwie.- Wsłuchaj się w tą ciszę, bo jest głośniejsza niż myślisz- posłał Henriemu ostatni uśmiech i odwrócił się znikając.


***

     Minęli granicę stanu Pensylwania, do celu podroży pozostało mniej niż trzy godziny. Siedzieli teraz w barze przy drodze, czekając na zamówione jedzenie. Knajpa była tradycyjna do bólu amerykańska. Z zewnątrz wyglądała jak duży, szary kontener, z czerwonym wyblakłym szyldem. W środku, czarne stoliki, a wokół nich czerwone śliskie sofy. Kelnerka z za baru uśmiechała się do nich co jakiś czas, nalewając kawy gościom siedzącym przy kontuarze.  Na początku podróży omówili strategię. Teraz w zasadzie milczeli. Każdy siedział, czujny, wyprostowany i patrzył w inną stronę. Czuła się dziwnie bo wiedziała, że każdy z gości na swój sposób ich obserwuje. Ciekawski wzrok miejscowych, prześlizgiwał się po nich z zainteresowaniem. Drażniło ją to co raz bardziej. Gryffin spoglądał na nią z ukosa, co jakiś czas, gdy myślał, że ona go nie widzi. Will obracał w palcach, mały przedmiot stworzony przez molekulera. Marszczył nos ze złością.
- Nic nie widzę, tylko jakieś zamazane sceny. Żadnego punktu zaczepienia. Nie wiem czy kiedykolwiek uda nam się ich odnaleźć - wrzucił do zielonego woreczka mały przedmiot i podał go Sarze. 
- On Ci pomoże, nauczy Cię. A jak nie to chociaż wskaże Ci drogę.
- Jesteś pewna ? Dlaczego miałby nam pomóc ?- Gryffin wbił baczne spojrzenie w Sarę.
- Bo jest mi to winien- oznajmiła Sara, patrząc stanowczo na Willa i Gryffina.
Patrzyli przez chwilę na siebie, a potem każdy zajął się sobą i swoimi myślami.
- Myślicie, że nam się uda. Wrócić przed nimi.- zapytał cicho Will, patrząc błagalnie na Sarę.
- Nie wiem Will. Mam taką nadzieję.- spojrzała na niego krzepiąco i uśmiechnęła się delikatnie. Will odwzajemnił go choć bardzo nie pewnie. Sara otworzyła usta, aby coś powiedzieć.
- Wasze zamówienia - cała trójka podskoczyła na dźwięk, wysokiego głosu kelnerki.
- Dziękuję- wyjąkała zaskoczona trójka.
Zapach unoszący się z talerza pełnego gorących naleśników, łaskotał jej podniebienie. Łapczywie zabrała się do jedzenia, wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo była głodna. Przez dłuższą chwilę było słychać tylko brzdęk sztućców uderzających o białe talerze.
      Spojrzała przez duże okno barowe, wychodzące na parking. Dostrzegła ją. Stała po przeciwnej stronie ulicy, głowę miała nakrytą obszernym, czarnym kapturem. Sara czuła jednak, że dziewczyna wpatrywała się w nią. Obserwowała każdy jej ruch. Polowała. Jej ręka zadrżała, a widelec wysunął się z pomiędzy palców. Towarzysze spojrzeli na nią zaskoczeni. Jednak bladość jej skóry i przerażenie wypisane w dużych błękitnych oczach, były odpowiedzią na ich nieme pytanie. Poderwali się z miejsc. Gryffin rzucił na stół kilkanaście dolarów. Wybiegli przez tylne wyjście. Na pustym parkingu stało parę starych samochodów i ogromny Jeep Gryffina. Biegli w jego stronę, tak szybko jak tylko mogli. Nagle Sara poczuła  pulsujący ból i przeraźliwy dźwięk przypominający zgrzytanie. Dziewczyna złapała się za głowę i upadła kolanami na szorstki asfalt. Po chwili dźwięk stał się czystszy, dziewczęcy i zupełnie Sarze nie znany "Obserwuję Cię. Wkrótce Cie odnajdę"    


*** 

No nareszcie, zebrałam się i napisałam. Rozdział nie jest taki sam jak ten sprzed awarii. Wprowadziłam zupełnie nowy wątek, o którym dowiecie się w najbliższej przyszłości. Nie wiem teraz czy zrobiłam dobrze czy źle. Termin publikacji możecie na bieżąco sprawdzać w ramce Aktualności po prawej stronie. Data może się zmieniać, ze względu na to, ze jestem w klasie maturalnej i dodatkowo czeka mnie jeszcze egzamin zawodowy. Mam bardzo dużo nauki w tym roku, więc z publikacjami może być różnie. Termin nowej notki będzie wyznaczony po 10 komentarzu , wiem jestem okrutna, ale wasze opinie są mi bardzo pomocne w pisaniu i motywujące.  Zachęcam również do głosowania w sondach.



poniedziałek, 10 września 2012

OGŁOSZENIE

             Przepraszam za tak długą nieobecność na blogu, ale była ona spowodowana najpierw wakacjami, które spędziłam na wielu wyjazdach, pozbawiona laptopa i internetu, a później problemami z notebookiem ( wysiadł ze starości), przez co straciłam 5 rozdziałów Niewidzialnych. Teraz muszę wszystko napisać od początku. Jedyne o co chciałabym prosić Was to cierpliwość. Będę na bieżąco informowała was o postępach w pisaniu rozdziału i o czasie publikacji w nowej ramce AKTUALNOŚCI na prawym pasku bloga. Niestety miesiąc wrzesień jest dla mnie ciężkim miesiącem, ponieważ w tym roku rozpoczęłam klasę IV maturalną w technikum. Muszę wybrać kierunek studiów, przedmioty maturalne i temat prezentacji, dodatkowo przygotowania do egzaminu zawodowego i przedmioty podstawowe na których nauczyciele w jedną godzinę próbują nadrobić 4 lata ( czyli sporo nauki w domu). Dlatego w tym roku nie będę miała zbyt dużo czasu na pisanie, mogę na nie wygospodarować zaledwie 15 min parę razy w tygodniu, ale nie martwcie się 20 rozdział jest już w połowie napisany i jestem przekonana, że do przyszłego poniedziałku się pojawi.
Przepraszam za nieobecność na waszych blogach, staram się wszystko pomału nadrabiać.
      
          Pytanie teraz do was. Chcecie mieć krótsze rozdziały, a częstsze np( z perspektywy jednego, góra dwóch bohaterów na ok 3 strony w Wordzie), czy dłuższe ( powyżej 5 stron w Wordzie, czyli takie jak do tej pory), a tym samym rzadziej publikowane. Proszę was o odpowiedzi w komentarzach, lub udział w ankiecie.

                                                                                
Przepraszam za brak dyscypliny w prowadzeniu tego bloga i dziękuję za waszą cierpliwość.
                                                                                  

poniedziałek, 25 czerwca 2012

19. Pragnienia

       Henry Grey stał, opierając się czołem o zimną framugę okna. Obserwował trójkę młodych ludzi, kłócących się na szarej, oświetlonej światłem księżyca plaży. Starszy mężczyzna wystukiwał palcami nerwowym rytm na drewnianej boazerii. Doskonale wiedział kim jest ta trójka, dwójkę z ich obserwował już od dłuższego czasu. Nie mógł pojąć, dlaczego jeszcze oboje żyją. Co takiego w sobie mają, że potrafią tak długo uciekać nie pozostawiając żadnych śladów. Znał powód dla którego Gryffin O'Connor wraz z z obstawą złożył jej dzisiaj wizytę. Czuł się zagrożony, po raz pierwszy od wielu lat, znalazł się w klatce bez możliwości ucieczki. Bezmyślny skok jego rudowłosego przyjaciela, zamknął ich w potrzasku. Rehoboth Beach stało się ich więzieniem. Nie dziwiło go, dlaczego to właśnie u Sary szukają ratunku, odstawiając na bok wszystkie swoje urazy. Chęć przeżycia zawsze łączyła nawet największych wrogów. Uchylił dyskretnie okno, aby usłyszeć choć strzępki ich rozmowy. Niestety szum fal zagłuszał ich głosy. Zamknął okno i nadal obserwował całą trójkę. Szarpali się i kłócili zajadle, co chwilę rozdzielał ich Will. Był pewny tego, że Sara jest nieugięta i nie będzie chciała im pomóc. Dziewczyna doskonale wiedziała jak uciec, jak przemknąć się za linię wroga, nawet wtedy, gdy Łowcy przekroczą granice miasta. Jednak miała też świadomość tego, że każda godzina zwłoki to już pięć procent mniej szans, na wydostanie się stąd. Domyślał się dlaczego tak długo zwlekała, czekała na Jareda, którego jak zwykle nie było w domu. Trzymając Sarę w swoim otoczeniu, naraża wszystkich swoich bliskich, ale wiedział też, ze nic ani nikt nie ochroni Jareda lepiej od niej. Był pewny tego, że się pokłócili i nie trenują już razem, ich szczeniackie przepychanki doprowadzały go do szału, a głupota jego syna w szczególności. Nie wiedział co byłoby lepsze dla syna, ucieczka, czy pojmanie. Wiedział jednak, że najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich byłoby schwytanie tylko dwóch skoczków Sary i Gryffina. A to z kolei oznaczało, że to właśnie on ma w tej chwili największą kartę przetargową za życie swoje i jego rodziny.


***

       Dziewczyna chwyciła regał z książkami i popchnęła go na podłogę.  Runął z hukiem, pozostawiając kilka dziur w  brudnej, drewnianej podłodze. W pomieszczeniu unosił się zapach wilgoci, a pyły kurzu zaciskały płuca przy każdym oddechu. Jej długie, ciemne, pasma włosów opadały na pokrytą potem twarz. Poklepała ścianę ręką, szukając jakiś pustych miejsc. Z krzykiem wściekłości przewróciła stojącą obok szafę. Omiotła swoimi bystrymi, pozbawionymi emocji,  zielonymi oczami pobojowisko w niewielkiej kawalerce. Wyprostowała się dysząc ciężko. Łóżko było przewrócone, materac rozerwany, każda szafka, komoda, leżała opróżniona na podłodze. Szkło z naczyń kuchennych tworzyło nierówny i ostry dywan na zakurzonej podłodze. Przeszła wolno przez pokój, rozgrzebując nogą śmieci na podłodze. Spojrzała po kolei na każdą ze ścian, w niektórych miejscach były głębokie dziury, ale niestety nic w nich nie znalazła. Podobnie było z płytami w suficie. Znalazła jedynie jakieś stare nic nie znaczące zapiski i sporo gotówki. Założyła kaptur na głowę i wyszła na klatkę schodową. Jakaś starsza kobieta wiążąca kolorowe wstążki, skinęła jej głową. Dziewczyna jedynie naciągnęła mocniej kaptur na głowę i przyśpieszyła kroku.
Pod klatką czekał na nią młody chłopak o dużych niebieskich oczach i niesfornie ułożonych włosach.
Ruszył za nią. Dziewczyna była wściekła. Wiedział co to oznacza, po raz kolejny nie znalazła tego na co liczyła. Uciekła z wydziału, zrobiła wszystko co mogła, aby ukryć swoją tożsamość i wciąż nie może dostać tego, czego tak bardzo pragnie. Sara odkryła przed nią wszystkie pytania, ukrywając odpowiedzi. Teraz musi je odnaleźć za wszelką cenę.

***

       Jared leżał wpatrując się w biały sufit, nie mogąc zasnąć. Łódź kołysała się delikatnie na spokojnym morzu. Setki myśli błądziły po jego głowie nie mogąc znaleźć ujścia. Odsłuchał wiadomość od Sary "Oni nadchodzą, musimy uciekać". Rozumiał powagę sytuacji, ale nie miał najmniejszej ochoty na ucieczkę. Dziewczyna śpiąca na jego ramieniu poruszyła się i wtuliła nos w jego obojczyk. Mechanicznie objął ją ramieniem, delikatnie gładząc miękką, satynową skórę na jej plecach. Nie kochał Ashley, wiedział o tym odkąd ją poznał. Był nią zauroczony, podobała mu się, coś ciągnęło go do niej jak magnes, ale teraz... teraz po prostu ją lubi. Potrzebuje jej towarzystwa, uspakaja go, przy niej nie myśli o problemach. Wiedział jednak, że gdyby powiedział jej kim i jaki naprawdę jest, uciekła by od niego z krzykiem, nie widziała by w nim już człowieka. Nie ma pomiędzy nimi zaufania, przyjaźni, jest tylko potrzeba bliskości. Pamięta, jak kiedyś zapytał Sarę o to, czy ktoś pokochałby ich tak naprawdę, jak jego rodzice się kochają. Sara odpowiedziała mu wtedy, że "Bezsensu jest kochać, skoro i tak Ci odbiorą tą miłość, pozostawiając tylko cierpienie". Czy rzeczywiście będąc tym kim jest, zasługuje na samotność ? Czy to jest konsekwencja bycia wyjątkowym ?  Jeżeli brakiem miłości ma płacić za swoje zdolności, to jest gotowy zapłacić tą cenę. Nie raz widział w myślach Sary to miejsce , które nazywała Wyspą. Po raz pierwszy musi przyznać przed samym sobą, że pomimo strachu, podobało mu się tam. Nie rozumiał dlaczego ona uciekła, nigdy nie podała mu konkretnego powodu. Tam było wszystko czego pragnął. W tym miejscu widział Wyspę zamieszkaną przez bogów, silnych, utalentowanych, panów świata. Jego kuzynka widziała w tym przekleństwo. Bawiła go jej panika na samą myśl o Łowcach. Kiedyś gdy przeglądał jej wspomnienia, czuł ten sam strach co ona, ten sam ból. Bał się ich, bo i ona się bała. Jednak odczuwał dziwne pragnienie, bycia tam, zostania jednym z Łowców.  To co robił kiedyś z Rixonem i Marcusem, było niesamowite. Władali swoim własnym światem. Skakali z najwyższych budynków na Manhattanie, surfowali na najwyższych falach, zdobywali tysiące dolarów, grając w kasynach i robiąc przekręty. Mieli wszystko to, o czym każdy dzieciak tylko może marzyć. Byli herosami, panami tego świata, pełnego zwyczajnych śmiertelników. Dopóki Marcus nie zapragnął więcej, dopóki na ich drodze nie pojawiła się Anna. Zacisnął mocnej palce na ramieniu Ashley, dziewczyna przebudziła się i spojrzała na niego półprzytomnie, po czym odwróciła się na drugi bok, po chwili słyszał już jej miarowy oddech. Zamknął oczy i zaczął myśleć o tym jakby wyglądało jego życie na Wyspie. Przez ostatnie miesiące jego siła wzrosła. Nie miał na myśli tylko Przenikania. Jego drugorzędna zdolność Telekineza nabrała mocy. To co dzisiaj zrobił na plaży, przerosło jego oczekiwania. Czuł się jak w przeszłości, gdy poznał Rixona i Marcusa, był silny tak jak wtedy, a może nawet silniejszy. Wiedział jak oni wyglądają, odziani w długie czarne prochowce lub garnitury w tym samym odcieniu. Widział siebie stojącego na szczycie góry, patrzącego na pogrążone w ciemnościach miasto na czele piątki Łowców. Piątki Herosów. Poczuł jak jego serce szybciej zabiło, a jego dłonie zaczęły się pocić. Ten głód zostania jednym z nich przerażał go, ale też cholernie fascynował.  Usłyszał w myślach słowa Sary "Oni są o wiele silniejsi niż Ci się zdaje, złapią Cię, pokażą świat jakiego nie znałeś. Będziesz czuł, że jesteś jednym z nich, a gdy naprawdę dostrzeżesz kim tak naprawdę są, będzie już za późno. Z chipem pod skórą będziesz uwięziony na Wyspie, zapomnianej przez Boga. Wraz z upływem lat i ty zostaniesz zapominany. Będziesz już tylko numerem i ich marionetką, pozbawioną tego co najważniejsze - człowieczeństwa" .
Gwałtownie otworzył powieki, dysząc ciężko.  Wytarł dłonie w miękką bawełnianą pościel. Spojrzał z przerażeniem na biały sufit kajuty. Dostrzegł na nim obrazy, jakby widziane w starym, kolorowym telewizorze. On w czarnym płaszczu na szczycie wieżowca patrzący z wyższością na biurowce w których pracowali ludzie i on  już nie tak silny, wychudzony i pokaleczony w dziwnym więzieniu z numerem naszytym na czarnym uniformie. Zamrugał gwałtownie powiekami. Jego serce wciąż szybko biło, a jego ręce pociły się co raz bardziej. Teraz już nie wiedział, czego tak naprawdę pragnie.



***

       Sara siedziała na plaży, kreśląc patykiem dziwne, nic nie znaczące wzory na piasku. Gryffin obserwował ją nie wiedząc co ma sądzić, o całej tej durnej sytuacji w której się znalazł. Już dawno nie był w takiej pułapce, zawsze miał jakaś furtkę. Co raz szybciej dochodził do wniosku, że to właśnie ta dziwna, chuda dziewczyna, którą pragnie zabić, może się okazać jedynym kluczem otwierającym ostatnią możliwość ucieczki.  Odwrócił od niej wzrok i spojrzał w stronę horyzontu. Księżyc i gwiazdy przysłaniały przesuwające się chmury. Fale spokojnie i miarowo uderzały o brzeg. Gryffinowi w takich chwilach wydawało się, że ocean oddycha. Było to dla niego śmieszne i niezrozumiałe, ale odnosił zawsze takie wrażenie, gdy siedział nocą na plaży.
Spojrzał na Willa, który rzucał kamyki w czerń wody. Na plaży pomiędzy ich zajadłymi kłótniami, dowiedział się, dlaczego tak bardzo Will potrzebował Sary i  jakie teraz posiada zdolności. Był wściekły, że jego przyjaciel nic mu nie powiedział, ale najbardziej bolało go to, że nie zaufał jemu, a właśnie Sarze, że choć dziewczyna tego nie wie, to stała się dla Willa czymś w rodzaju mentora. Przewodniczką. Odczuwał głęboka zazdrość na myśl o tym, że to właśnie ona poznała jako pierwsza sekret Willa. Westchnął ponownie spoglądając w niebo. Teraz i tak wszystkie te emocje i kłótnie wydawały mu się bezsensowne. Wszyscy i tak ugrzęźli w tym samym bagnie. Przyszli tu bo byli pewni, ze ona ucieknie, że wie jak się wydostać, a ona po prostu milczała, nie wydobyła z siebie ani jednego słowa na ten temat. Jeszcze parę minut temu kłóciła się z nimi, chcąc ich spławić. Gryffin czuł doskonale, że szykuje się do ucieczki, że tylko marnują jej czas. Dlatego wydała nawet Willa, aby odwrócić jego uwagę. Teraz widział, że i w niej wypala się nadzieja na otwarcie tej klatki. Obserwował ją przez kilka miesięcy. Znał już jej pewne zachowania i ruchy. Z każdą minutą co raz bardziej pochylała ramiona, garbiła się i z żalem spoglądała na horyzont. Wiedział już, ze jakikolwiek plan miała w swoje głowie, teraz już nie zadziała. Była tak samo bezbronna jak oni. Siedzieli w trójkę na plaży, jak rozbitkowie, czekający na jakiś cud. Cud, który nie nadejdzie.
- Musimy coś zrobić - usłyszeli cichy głos Willa.- Nie możemy tak siedzieć.
- A co mamy niby zrobić ? Nie mamy jak. Nawet gdybyśmy skoczyli, namierzyliby nas- odpowiedział Gryffin zrezygnowanym głosem.- Zostaje nam jedynie...
- Walczyć- dokończyła za niego Sara, która nawet nie podniosła na nich wzroku. Wciąż bazgrała patykiem na piasku.
- No jasne typowe myślenie Wydziału. Miałem na myśli ucieczkę piechotą.
- To daleko byś zaszedł. Pamiętasz to co wam mówiłam w szpitalu ? Nie uszedłbyś, ani nie ujechał kilkunastu mil. Tropiciele, zjawią się w Rehoboth Beach, może nawet już tu są. Ile czasu tutaj spędziłeś ?  Ile lat tu mieszkaliście? Wszędzie są nasze ślady. W szkole, na ulicach, w myślach przechodniów. Wiesz co Ci zrobili w szpitalu, Gryffin ? Pobrali Ci krew. Jeżeli dostana się do twojej medycznej dokumentacji i wezmą twoją próbkę krwi. To już po tobie. Nie ukryjesz się nawet na bezludnej wyspie. Krew to raj dla Węszycieli. Oni potrafią znaleźć człowieka po szczoteczce do zębów z przed 20 lat. Jednak zapach ciała zanika, im starsza rzecz na której się utrzymywał, tym trudniej kogoś namierzyć. Krew to czyste źródło. Nawet jeżeli wydostaniemy się z miasta, to i tak nas dopadną. Zyskamy dzięki temu może jeden dzień. Walka to jedyna szansa - wyrzuciła patyk przed siebie i spojrzała na towarzyszy. Obaj patrzyli na siebie zdezorientowani, po chwili przenieśli wzrok na Sarę. 
- Mówiłaś też, że statystycznie pokonanie Łowców jest wręcz niemożliwe. Musielibyśmy też unieszkodliwić ich obstawę. A jak niby mamy ich dopaść, skoro przez większość czasu są niewidzialni ?- powiedział Will, patrząc podejrzliwie na Sarę. Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami, ponownie przenosząc wzrok na swój piaskowy rysunek.- Naprawdę świetny plan. To jak walczyć w tunelu pozbawionym świateł. Wystawić się jak na talerzu, po czym troszkę się z nimi poszarpać i tylko czekać aż któryś użyje zdolności - wycedził z sarkazmem Will, patrząc z nadzieją na Sarę i oczekując od niej jakiejś sensownej odpowiedzi. Ona jednak milczała. Zrezygnowany odwrócił się w stronę oceanu. Zapadła cisza. Gryffin wciąż jednak obserwował dziewczynę, szukając jakiegoś znaku, może szansy na to, że ona coś wie.
- Jestem pewny, że ty coś wiesz. Byłaś jedną z nich. Każda zdolność ma lukę, nawet przed twoim nakłanianiem można się obronić, jeżeli się trochę potrenuje. Nie mogą być aż tak silni. Muszą mieć jakiś słaby punkt i ty dobrze go znasz. Nie zwiedziesz mnie 65, będę siedzieć na tej zasranej plaży, dopóki mi nie powiesz, jak ich zabić.
Sara westchnęła, wstała i otrzepała się z zimnego piasku.
- To my musielibyśmy na nich zapolować, wyprzedzić ich. Być krok przed nimi. Zastawić na nich sidła. Obserwować ich ruchy, ale nawet Obserwatorzy ich nie widzą. Tylko Węszyciel ich znajdzie i to bardzo dobry, poza tym potrzebowalibyśmy chociaż jednej rzeczy, która do nich należy. Więc jak widzicie nie mamy żadnych szans, bo nie mamy nic z powyższej listy. Możecie iść do domu i tak nic nie wskóramy. Zostaje nam już jedynie czekać.
Sara odwróciła się i zaczęła odchodzić w stronę domu.
- Gdybym miał tą rzecz, mógłbym ich znaleźć. Ten mój dar też czasami działa na ludziach, nie tylko na elektronice i budynkach - wybełkotał niepewnie Will. 
Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na niego zaskoczona, Gryffin patrzył  na niego z niedowierzaniem.
- Jeśli tylko miałbym to coś - powiedział już odważniej Will - mógłbym spróbować.
- To i tak na nic. Bo żeby stworzyć tą rzecz, potrzebowalibyśmy kogoś z grupy Fałszerzy. Nie Zmiennika najlepiej Molekulera i to bardzo silnego. Takiego z grupy Alfa lub Beta 8 do 10 kresek, który potrafi utrwalić kreacje, stworzyć idealną kopię.
Chłopcy popatrzyli na siebie porozumiewawczo, uśmiechając się do siebie tajemniczo. 
- Co to za przedmiot, który potrzebujemy ? - spytał niepewnie Will.
- Bardzo malutki i jedyny w swoim rodzaju- odpowiedziała Sara, uśmiechając się zagadkowo. Młodzi mężczyźni spojrzeli na nią ze zdziwieniem i wstrzemięźliwością. Dziewczyna spojrzała na nich stanowczo,  podwijając rękaw bluzy do łokcia i wskazując na niewielką białą bliznę tuż pod swoim tatuażem. Will wciąż wpatrywał się w nią z wahaniem, nic nie rozumiejąc. Po chwili na cichej plaży, zadźwięczał ironiczny śmiech Gryffina.

***

       Gdy rozbrzmiał dzwonek obwieszający koniec lekcji. Becky Porter wybiegła ze szkoły, wymijając resztę dzieci i śmiejąc się przy tym głośno. Minęła ogromny parking na którym zaparkowane były duże, żółte autobusy szkolne. Przeskoczyła niewielki drewniany płot, odgradzający rezerwat od głównej drogi. Nie oglądając się za siebie. Biegła w głąb zielonej puszczy. Naturalne ciepło lasu, stanowiło ochronę przed zimnem. Był styczeń, zielone, liściaste lasy parku narodowego Sabine w Texasie, pokryte były cienką warstwą śniegu.
Zboczyła ze ścieżki i odeszła w głąb ciemnego lasu. Odwróciła się, nie wiedziała już ścieżki. Zaśmiała się cichutko, wiedziała, że nikt jej tu nie nakryje. Ściągnęła duży, różowe plecak z Hello Kitty i rzuciła go pod najbliższe drzewo. Zdjęła rękawiczki i czapkę. Niesforne kosmyki ciemnych, prostych jak druty włosów, opadły na jej plecy. Dziewczynka potarła rączki , na jej czole pojawiły się poziome kreski. Ciemnowłosa skupiła wzrok na drzewie, które było kilka metrów od niej. Zamknęła oczy. Nie minęła sekunda, a jej kruche, drobne ramię uderzyło o konar drzewa. Potarła bolące miejsce i roześmiała się głośno. Nie mogła w to uwierzyć. Po raz pierwszy zrobiła to trzy tygodnie temu i wciąż to potrafiła. Czuła się niesamowicie. Uważała, że jest niezwykłą, magiczną dziewczynką , może nawet Czarownicą.  Potrafiła przenosić się z miejsca na miejsce. To była magia, przecież takie rzeczy się nie zdarzają.
Przychodziła tu codziennie po szkole i trenowała. Odkryła, że potrafi przemieszczać się na większe odległości. Kiedyś będąc w szatni, przeniosła się nagle do biblioteki, a raz w nocy gdy tylko pomyślała o babci, to zaraz znalazła się na zimnych kafelkach w jej kuchni. Dzisiaj postanowiła zrobić kolejny krok. Wykonała jeszcze kilka próbnych skoków w obrębie lasu i wróciła z powrotem obok drzewa pod którym, leżał jej plecak. 
Wyciągnęła z niego małe, pomięte zdjęcie, pamiątkę z Disneylandu na Florydzie. Skupiła na nim wzrok, próbując w myślach odtworzyć, każdy szczegół tego sfotografowanego miejsca. Świat wokół niej zamigotał, jej stopy oderwały się od ziemi, poczuła silny skurcz w żołądku i niesamowity przypływ energii. Oślepił ją blask neonów, a uszy w pierwszej chwili zabolały ją od krzyków i śmiechów setek osób.  Patrzyła jak oczarowana na ten wspaniały świat, stała tu na Florydzie pod zamkiem Kopciuszka, nie była już w ponurym Beaumont w Texasie. Była tutaj w Disneylandzie, królestwie każdego dziecka, setki kilometrów od swojego domu. Jeszcze chwilę patrzyła na otaczający ja świat. Z żalem zamknęła oczy, myśląc o puszczy, którą przed chwilą opuściła. Wiedziała, że nie może tu zostać bo rodzice zaczęliby się denerwować.  Nigdy nie siedziała w lesie dłużej niż godzinę, bo tyle trwał powrót autobusem do domu.
Zgarnęła plecak z pod drzewa i skoczyła na plażę przy jeziorze, niedaleko swojego domu.  Weszła do parku, wspięła się po niewielkiej skalnej skarpie. Pomiędzy zaroślami dostrzegła swój dom. Niewielki, biały, piętrowy domek, z niebieskim dachem. Przebiegła przez ulicę. Nagle zatrzymała się gwałtownie. Przymrużyła oczy i wolno wspięła się po oblodzonych schodach werandy. Zielone drzwi wejściowe były uchylone. Dziewczynka poczuła dziwny niepokój, odwróciła się za siebie i zobaczyła niebieski samochód mamy na podjeździe. Uspokoiła się i pokonała ostatnie metry, dzielące ją od drzwi. Otworzyła je szerzej i weszła do środka, rzucając swój plecak w kąt tuż przy schodach. Pociągnęła nosem i wyczuła dziwny mdlący zapach. Przez chwilę myślała, że coś złapało ją za ramię. Odwróciła się gwałtownie, patrząc w miejsce, gdzie wydawało jej się, że ktoś stoi, ale nie zobaczyła nikogo. Dziwny uścisk na jej ramieniu zniknął. Zaniepokojona rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. Dostrzegła ulubiony wazon mamy stłuczony na podłodze, zdjęcia wiszące nad komodą były przekrzywione.  Becky szybko pobiegła do kuchni. W jej dużych, brązowych oczach pojawiły się łzy.
- Mamo ! Mamusiu !- krzyknęła przerażona. Kobieta leżała na podłodze w kałuży własnej krwi. Becky wyrwała się do niej, ale jakaś dziwna, niewidzialna siła chwyciła ją w pasie. Ostanie co poczuła to łzy spływające po jej bladych policzkach i zimną igłę wbijającą się w jej szyję. Bezwładne ciało dziewczynki osunęło się na podłogę.
- Zapakujcie ją do auta i spalcie dom- zarządził wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, trzymający strzykawkę w ręku.  Odwrócił się do towarzyszy. Trzej mężczyźni, pojawili się w pomieszczeniu. Jeden z nich podszedł, chwycił ciało dziewczynki, przerzucił ją przez ramię i pośpiesznie opuścił dom. Czwarty zbiegł z piętra.
- Szefie, mamy kolejny cynk - młody chłopaczek z blond czupryną podał mu komórkę. Mężczyzna w długim do łopatek, związanym ciasno kucyku, chwycił w swoje szczupłe palce urządzenie. Spojrzał uważnie na monitor. Uśmiechnął się zjadliwe pod nosem.
- Pora złożyć mu wizytę - powiedział pod nosem i skoczył.

***
Nowy rozdział pojawi się do 2 tygodni. Podstrona ze zdolnościami jeszcze w tym. Dziękuję bardzo za komentarze pod ostatnią notką i głosy w sondzie, one naprawdę wiele dla mnie znaczą. Bardzo prosiłabym was jeszcze( już po raz drugi), o wszystkie numery GG, osób które chcą być i tych co były informowane o nowych rozdziałach, ponieważ korzystam z nowej wersji GG, a ona nie wiedzieć czemu usunęła mi ostatnio wszystkie kontakty i nie mogę ich odzyskać. Bardzo was przepraszam za to utrudnienie. Jeżeli ktoś nie zostanie poinformowany o tym rozdziale, to również bardzo za to przepraszam. 
Czekam na wasze opinie o tym rozdziale.



sobota, 2 czerwca 2012

18. Ostatnie spotkania

       Dźwięk alarmu rozniósł się po opustoszałym korytarzu. Lampy rozbłysły czerwienią, rzucając długie smugi światła na puste, pozbawione wyrazu, szare ściany. Młoda dziewczyna biegła ile sił w nogach, ciągnąc za sobą czarną walizkę. Usłyszała szelest metalowej taśmy, pędzącej z dużą prędkością wprost na nią, odskoczyła lekko na prawo,a srebrne wędzidło wbiło się miękko w szarą, betonową ścianę. Kupki gruzu posypały się na białe linoleum. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie. Odwróciła się. Kobieta i mężczyzna w czarnych kitlach biegli w jej stronę. Stanęli kilka metrów od niej. Facet wyciągnął z kieszeni krótkofalówkę.
- Ochrona. Mamy ją, nie przejdzie przez zabezpieczenia. Ma ze sobą walizkę.
Dziewczyna wygięła w krzywy uśmiech swoje pełne, bladoróżowe usta. Jej zielone oczy w świetle migających lamp, nabrały złowrogiego wyrazu. Przymrużyła je lekko, intensywnie wpatrując się w lekarzy. Okulary połówki starszego mężczyzny, zjechały mu na czubek nosa. Na jego pokrytej zmarszczkami twarzy, zaczęły pojawiać się kropelki potu.
- Nie ! Proszę nie ! Sylwia, pomóż mi błagam - spojrzał półprzytomnym wzrokiem na towarzyszkę. Jednak kobieta, zaciskała już swoje dłonie na szyi. Jej poszerzone, nieobecne już w tym świecie źrenice, błądziły po długim korytarzu, pełnym czarnych drzwi bez klamek. Po chwili opadła na kolana, kaszląc głośno i chrapliwie, plamiąc krwią nieskazitelnie czystą podłogę. Nie minęło kilka sekund, a padła martwa na zimną posadzkę. Przerażony starszy mężczyzna klęknął obok Sylwii i wpatrywał się w nią rozgorączkowanym wzrokiem.
         Dziewczyna odgarnęła długie pasma, ciemnych, gęstych włosów, opuszczając je na plecy. Podeszła do martwej kobiety  i odpięła jej identyfikator . Ściągnęła czarny kitel z jeszcze ciepłego truchła. Ubrała fartuch i przypięła kartę identyfikacyjną. Grube palce mężczyzny zacisnęły się jak kleszcze na szczupłej kostce dziewczyny. Uciekinierka spojrzała w dół na starszego lekarza z zimną obojętnością. Wpatrywał się w nią błagalnym wzrokiem.
- Dlaczego to zrobiłaś ?!
- Zrobiłam to czego mnie nauczyliście- wysyczała przez zęby i wyszarpnęła kostkę, ze słabnącego uścisku.
Odwróciła się plecami do konającego mężczyzny. Podeszła do drzwi wykonanych z szarego metalu. Chwyciła czarną walizkę za rączkę i dotknęła kartą elektronicznego czujnika. Drzwi odsunęły się z głośnym sykiem. Spojrzała przez ramię po raz ostatni na długi korytarz, na co dzień oświetlony mocnymi, białymi lampami, pokryty teraz smugami czerwonego, alarmowego światła. Jej zielone oczy zatrzymały się na czarnych drzwiach z numerem 303. Poczuła ukłucie żalu i strach przed nieznanym. Spędziła w tym pokoju niemal całe swoje życie. Uśmiechnęła się ukazując idealne, równe, białe zęby.  Odeszła, pozostawiając swoje dawne życie za drzwiami z numerem 303. Drzwi oddziału "poziomu -6 ", zatrzasnęły się z sykiem wypuszczanego gazu. Zniknęła w windzie, marząc już tylko o tym, aby jej plan się powiódł.

***
               Gryffin wpatrywał się w Willa, oczekując odpowiedzi. Rudy chłopak jedynie pokręcił głową i opuścił ją, kierując swój wzrok na czubki butów. Brunet westchnął, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał. Podparł się na łokciach, próbując się podnieść. Ból w jego prawej ręce rozwijał się z każdym, wykonanym ruchem. Will podbiegł do niego.
- Nie powinieneś - wyszeptał, patrząc na niego przepraszająco.
Gryffin jedynie prychnął pogardliwie, odrzucając wyciągniętą rękę Rudego.
- Nie wkurwiaj mnie już bardziej- spojrzał na niego ostro, podkreślając w ten sposób wcześniej wypowiedziane słowa. Rudowłosy chłopak oddalił się w głąb sali, stając tuż obok Sary. Gryffin opuścił bose stopy na zimne, granatowe linoleum. Zacmokał spoglądając krytycznie na swój szpitalny uniform. Niechętnie przeniósł wzrok na Sarę, a potem na Willa.
- Czego ona tu szuka ?- zapytał przyjaciela, zupełnie ignorując dziewczynę.
- Przyjechała... - zawahał się, nie wiedzą co ma tak naprawdę powiedzieć- na mnie nawrzeszczeć. No i ostrzec- spojrzał pośpiesznie  na Sarę, która spoglądała uważnie na korytarz, przez wąsko odchyloną roletę. 
- Kiedy skoczyłeś ?
- Jakieś, trzy godziny temu.
- Sześć godzin temu, dochodzi już północ- weszła mu w słowo Sara.
- Minęło zbyt dużo czasu. Na pewno ktoś jest już w drodze- Gryffin rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swoich rzeczy. - Gdzie do cholery są moje spodnie ?- spojrzał pytająco na Willa, który wzruszył ramionami, brunet jedynie westchnął, nie chcąc się już wdawać w dalsze niepotrzebne dyskusje. - Dzwoń do Barbary, spotkamy się wszyscy - spojrzał wrogo na Sarę - tam gdzie zawsze, powinni tam dojechać wystarczająco szybko. W ciągu następnych kilkunastu minut, powinniśmy być już za granicami miasta.
Will przeczesał palcami rudą czuprynę, z zakłopotaniem wpatrując się w ciemną przestrzeń za oknem.
- Oni potrzebują trochę więcej czasu- oznajmił z udawanym spokojem chłopak. Gryffin spojrzał na niego pytająco.
- Przecież są już spakowani. Co za problem. Przecież stać nas na nowe rzeczy, jak już spalą dom. Niech Barbara nie cuduję, dostanie ode mnie tyle kasy ile potrzebuje. No...dzwoń do nich, na co czekasz ?
- Oni...Gryffin...bo...Cholera jasna. Oni nic nie wiedzą !
Gryffin spojrzał na niego, jakby ktoś właśnie uderzył go w twarz.  
- Jak to nic nie wiedzą ?! Nie powiedziałeś im ! Pojebało Cię ! Will do cholery o czym ty myślałeś ?!-
Podbiegł do niego, chwycił go za koszulę i popchnął go na ścianę.- Czemu ich nie powiadomiłeś ?!
- Bo...Ja...Nie wiem. Po prostu przejąłem się tym wszystkim i zapomniałem o konsekwencjach.
- Zapomniałeś ?! Zapomniałeś tak ?! Do cholery jasnej. Ile już lat przed nimi uciekamy, a ty zachowałeś się jak totalny amator. Po co było to wszystko ? Po co były te wszystkie zakazy i reguły ? Po jaką pieprzoną cholerę przeprowadziliśmy się tutaj ? Do miasta pełnego anomalii pogodowych. W okolicę jednej z największych elektrowni.  Po co uciekaliśmy przez tyle lat, skoro ty teraz wystawiasz im nas na talerzu. Tutaj liczą się sekundy, nie minuty. Teraz już nie uciekniemy. Gratulacje możesz być z siebie dumny - puścił wściekły jego koszulkę i uderzył pięścią w ścianę tuż obok jego prawego policzka. Fala bólu rozprzestrzeniła się w jego kończynie, poczuł jak świeże szwy, naprężyły się. Rozluźnił pięść, energicznie poruszając palcami. 
- Musimy wyjść im na przeciw- wyszeptał cicho Will, wpatrując się ze skruchą w towarzyszy. Sara prychnęła, nie odwracając wzroku od obserwowanego korytarza.
- Niewykonalne - odezwała się pewnym głosem, wprawiając w osłupienie rozwścieczonego Gryffina - Mamy czas maksymalnie do świtu. Nie znajdziesz Łowców, choćbyś miał najlepszego tropiciela. Ich drużyny są zbyt silne- obaj młodzi mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem przenieśli wzrok na Sarę, która wciąż wpatrywała się w przestrzeń korytarza.   
- Przecież zawsze jest jeden Łowca, góra dwóch jak ktoś jest bardzo upierdliwy- zaśmiał się pogardliwie Gryffin, patrząc z wyższością na Sarę. Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła.
- Nigdy nie przyszło Ci na myśl, jak to jest możliwe, że jeden Łowca jest w stanie schwytać każdego ? Co jest w nich takiego, że wszyscy trzęsiemy przed nimi portkami ? Co ich wyróżnia od zwykłych typków z Wydziału i Tropicieli na ich usługach ?
Brunet spojrzał na nią podejrzliwie, jednak cwany uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Dziewczyna widząc jego postawę, pokręciła głową z dezaprobatą.
- Jeden Łowca zawsze atakuje, ale jest kryty - obaj młodzi mężczyźni spojrzeli na nią zaciekawieni - Co nie wiedziałeś ? - powiedziała sarkastycznym tonem, patrząc na zdezorientowaną minę Gryffina, uśmiechnęła się, unosząc prawy kącik ust w górę.- Zrobię wam tą przyjemność i  was oświecę. Każda grupa Łowców, to drużyna, która uzupełnia się nawzajem w zależności od typu Obiektu, który tropią. Zazwyczaj składa się z pięcioosobowego składu. Pierwszy z nich to typowy Łowca, czyli ten, który atakuje. Najczęściej do tej roboty rekrutują; Nakłaniaczy, Czytaczy, Otępiaczy,  lub po prostu zwykłych Skoczków, którzy odznaczają się wystarczającą siłą, jeżeli wiesz co mam przez to na myśli - uśmiechnęła się ironicznie, patrząc Gryffinowi prosto w oczy. Brunet na jej ostatnie słowa zacisnął dłonie w pięści i podszedł kilka kroków bliżej Sary. Dziewczyna jedynie przewróciła oczami, na widok jego postawy i nie zwracając na niego uwagi, kontynuowała spokojnym, melancholijnym głosem  jak profesor na nudnym wykładzie.- Drugi w składzie to poboczny, czyli niewidoczny Łowca. Nie musi być bardzo silny, bo jego główną bronią jest zawsze zaskoczenie. Gdy ten pierwszy sobie nie radzi, drugi wchodzi do akcji. Najczęściej w tej roli występują Kameleoni, ale biorąc pod uwagę, że jest ich bardzo mało, często zastępują ich Molekulerzy, Telekinetycy, Nosiciele, choć ci ostatni są tak rzadko występującym okazem, że Wydział raczej ich nie wypuszcza do byle jakiej roboty. Pozostała dwójka to Cień, no i oczywiście któryś z Węszycieli, czyli Tropiciel, Szperacz lub coś temu podobne, ważne żeby węszyło i szukało. Ostatni piąty element to Energetyk, który blokuje aurę elektryczną skoku, czyli po prostu jesteś uziemiony bez możliwości ucieczki. Te pięć elementów to skład, który daje stuprocentową pewność, że nic się nie wymknie z ich sideł. Wczoraj po południu, jak co roku rozpoczęły się łowy. Pierwsze zlecenia to tropienie : Niewidzialnych, Obserwatorów, Energetyków, Manipulatorów, czyli tak zwany "podwyższony stopień ryzyka", który trzeba odszukać w pierwszej kolejności, aby nie poukrywali się po świecie. Na wytopienie Niewidzialnych, czyli Cieni , Kamelonów i tym podobnych, ma się zaledwie 32 godziny potem przepadają jak igła w stogu siana. To oznacza, że mamy jeszcze około dziewięciu godzin , zanim ktoś się nami zainteresuje- odwróciła się do nich plecami i wyszła na korytarz, zasuwając za sobą drzwi. Parę kroków dalej zatrzymała się i spojrzała przez szybę na skoczków, obaj wpatrywali się w jej znikającą sylwetkę z niedowierzaniem. Machnęła dłonią na pożegnanie, gdzieś w głębi czując, że to wcale nie było ich ostatnie spotkanie.

***

            Rzucił patyk wzdłuż piaszczystego wybrzeża. Pies od raz pobiegł w tamtą stronę z nieukrywaną radością. Wpatrywał się w szczeniaka z zazdrością. Chciałby mieć w sobie, choć pierwiastek jego energii. Wsadził ręce do kieszeni bluzy, obserwując psa szarpiącego się z dość dużą gałęzią, którą on rzucił z pomocą telekinezy. Był wściekły na Sarę, ale nie zapomniał o codziennych treningach.  To co widział w jej myślach, wspomnieniach, gdy czasami zapominała blokować swój umysł, pomogło mu zrozumieć kilka spraw. Jednak wielu z nich jeszcze nie rozumiał, a jego kuzynka zawsze usilnie zmieniała temat. Był wściekły na nią, że nie mówi mu wprost wielu spraw. Widział w jej wspomnieniach, jak działają ci ludzie, jakie zbrodnie popełniają na takich jak on. Dlatego bał się ich, jak nikogo innego nigdy wcześniej. Było to dla niego dość nowe uczucie, bo kilka lat wcześniej to przecież on był bogiem. Tak był bogiem. Czuł, że może wszystko. Znał każdą myśl mijanego na ulicy człowieka, zamykał oczy w Londynie, a otwierał je sekundę później w Nowym Jorku. Był na szczycie świata. Później spotkał Marcusa i Rixona, dwóch innych bogów. Byli jego autorytetami, starsi, silniejsi, wyposażeni w nadzwyczajne zdolności, z których istnienia nawet nie zdawał sobie sprawy. Pokazali mu świat zupełnie inny, ponad wszystkie, które do tej pory poznał i zrujnowali mu ten, w którym żył. Z wściekłością uniósł duży konar drzewa, obrócił nim kilkukrotnie w powietrzu. Poczuł jak jego płuca zaciskają się, powodując ból, odłączył nić mocy łączącą go z konarem, który spadł na piasek, tworząc chmurę pyłu. Zakaszlał. Telefon zabrzęczał w jego kieszeni. Dobrze wiedział kto dzwoni, robiła to dzisiaj nieustannie. Miał ochotę wyrzucić telefon daleko przed siebie. Spojrzał na wyświetlacz swojej komórki. Zastanawiał się co może się dziać, że nie daje mu dzisiaj spokoju. Popatrzył na bawiącego się retrievera - "Może wkurzyła się o psa" - pomyślał. Przez ostatnie dwa tygodnie, codziennie zabierał go ze sobą, czuł się dobrze w jego towarzystwie. Retriever słuchał jego narzekań, jak najlepszy przyjaciel i w dodatku nic nie mówił. Taki kumpel to skarb. Jednak nawet jej pies nie zastąpi mu brakującego towarzystwa Sary. Nie przyznawał się do tego przed samym sobą zbyt często, ale tęsknił za nią. Kochał ją, była dla niego ważna i dlatego tak bardzo bolało go to, że mu nie ufa. Nie patrząc nawet na treść wiadomości, po prostu ją usunął. Podniósł ponownie konar kilka metrów nad ziemią, próbując go złamać. Spojrzał na unoszący się kawał drewna, który trzeszczał od naporu telekinetycznej siły. Po kilkunastu sekundach dwa odłamki runęły na piach, wzbijając kolejną chmurę piaskową. Zakrył usta i nos rękawem bluzy. Przymrużył oczy i spojrzał na kawałki z satysfakcją. Udało mu się, po raz pierwszy od wielu lat. Znów to poczuł, poczuł, że jest bogiem.  

***               
Kilkukrotnie sprawdziła, czy wszyscy są w domu i czy nie wrócił już Jared. Dochodziła już czwarta nad ranem. Spakowała jego najważniejsze rzeczy, oba plecaki leżały w nogach jej łóżka, czekając na nią w pełni gotowe do drogi. Jared był przez chwilę w domu, gdy Sara marnowała czas w szpitalu. Mogła go już wtedy złapać, teraz byliby już daleko. Wyciągnęła swoją komórkę i wybrała po raz setny numer kuzyna. Dzwoniła do niego regularnie, co dwadzieścia minut. Za każdym razem odrzucał połączenie, to przynajmniej utwierdzało ją w przekonaniu, że on wciąż żyje. Teraz od dwóch godzin, odzywała się sekretarka, a to z kolei doprowadzało ją do szaleństwa. Przyrzekła sobie, że jak go zobaczy, to go zabije. Miała podejrzenie, że siedzi na jachcie wujostwa w Country Clubie, ale nie chciała wyjść z domu, a skoczyć się bała. Obróciła bezmyślnie telefon w palcach. Biszkopt podniósł łeb i nadstawił uszu. Zapiszczał cicho i zerwał się z łóżka, podbiegając do drzwi balkonowych. Zaalarmowana reakcją psa, podeszła za jego śladem do drzwi. Rozsunęła harmonijkowe skrzydła i spojrzała w ciemną noc, na pierwszy rzut oka wszystko wydawało jej się zwyczajne. Dopóki na plaży nie dostrzegła dwóch zakapturzonych mężczyzn, obserwujących jej okna, a teraz patrzących wprost na nią. Jej serce zamarło.


***OGŁOSZENIA
No więc nowy rozdział, jak upłynie nasz stały termin, czyli tradycyjnie ;) Dziękuję za komentarze pod ostatnią notką, wasze opinie wiele dla mnie znaczą. Przypominam, że nie powiadamiam na blogach, a jedynie na GG. Jeżeli chcecie się znaleźć w Polecanych, wystarczy napisać komentarz w tej zakładce ;) Ach, a co do stronki o zdolnościach, wiem że obiecałam wam ją już w tym tygodniu, jednak na razie nad nią wciąż pracuję, aby wszytko było w niej jasne i zrozumiałe, podobnie z podstroną o Bohaterach, gdy tylko znajdę odpowiednie zdjęcie dla bohatera, lub pojawi się ktoś nowy, na pewno znajdzie się w spisie Bohaterów.

 PROŚBA

Na pasku po lewej stronie umieściłam ankietę. Byłabym wam wdzięczna gdybyście w niej zagłosowali (można wybierać po kilka odpowiedzi ). Wiem, że nie wszystkim zawsze chce się komentować, a lubią to opowiadanie. Zaznaczenie odpowiedzi to dla was kwestia kilku sekund, a dla mnie to bardzo ważne, jak dla każdego autora. Po protu chcę wiedzieć, czy pisanie tego bloga ma jakiś sens. 

NA KONIEC  JESZCZE AKCJA. PROSZĘ WAS TO WAŻNE, WSPIERAJCIE I UDOSTĘPNIAJCIE TEN LINK, A POMOŻECIE TYM DZIECIOM
 http://www.youtube.com/watch?v=OxYe3noxg2A&list=FLqA9avDvUfBrsKdOf9k9AUw&index=1&feature=plpp_video


Pozdrawiam i czekam na wasze opinie ;)

środa, 23 maja 2012

17. Impuls

          Stary Camaro zatrzymał się z piskiem opon pod dużą, nadmorską willą . Dziewczyna wyskoczyła z auta i pobiegła na drugie piętro prosto do swojej sypialni. Szarpnęła pomarańczowymi, harmonijkowymi drzwiczkami szafy. Schyliła się i wygrzebała plecak leżący na dnie. Sprawdziła jego głębokie kieszenie, czy aby na pewno ma wszystko to czego potrzebuje Pliki banknotów pozwijane w rulony, paszporty, dwie nowe karty sim, mapy i widokówki po jednej z każdego kontynentu, znajdowały się już w plecaku. Z szafy wyciągnęła kilka  t-shirtów, jeansy, wygodne dresy, ciepłą bluzę i kurtkę. Wszystko pośpiesznie poskładała w najmniejsze kostki i upchnęła do plecaka. Rozejrzała się po pokoju, czy niczego więcej nie potrzebuje. Sprężystym krokiem weszła do łazienki, pakując najpotrzebniejsze artykuły higieniczne. Spojrzała nerwowo na zegarek i wyciągnęła telefon z kieszeni wybierając numer Jareda. Po kilku sygnałach odezwała się poczta głosowa. "Błagam Cie odezwij się. To ważne"- pozostawiła krótką wiadomość na sekretarce. Wybiegła z pokoju, chwytając plecak lewą ręką. Zbiegła do kuchni,  potykając się o dywan, leżący obok schodów. Wyciągnęła z szafki kuchennej kilka batoników energetycznych, czekoladę i ciastka. Z apteczki wygrzebała kilka bandaży, wodę utlenioną, małe pudełko Tylenolu i Vicodinu.
-Tyle powinno mi wystarczyć- wyszeptała do siebie - Biszkopt ! Biszkopt, piesku gdzie jesteś ?!
Rozejrzała się niespokojnie po salonie. Nigdzie nie mogła dostrzec retrievera. Ze smutkiem spojrzała na hak, na którym zawsze wisiała smycz. Zagryzła wargi, robiła to zawsze gdy się denerwowała. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wybiegła z domu , marząc tylko o tym, by nie musiała jeszcze dziś uciekać.

***
     Wbiegł na szeroki szpitalny hol, nie zwracając uwagi na krzyki pielęgniarek lub niezadowolonych pacjentów, których przez przypadek potrącał. Mijał puste, lub zapełnione sale, zaglądając do nich przez szyby.  Zatrzymał się dopiero gdy zobaczył Dylana i Jamiego, pogrążonych w cichej rozmowie na granatowej kanapie. Oboje mieli zatroskane twarze, na których malował się głęboki smutek i zaniepokojenie. Co chwile nerwowo spoglądali na przeszklone drzwi, zakryte bladoniebieską roletą. Domyślał się, że to właśnie tam znajduje się jego przyjaciel.
    Podszedł do nich wolniejszym krokiem, dysząc ciężko. Obaj młodzi chłopcy na jego widok poruszyli się niespokojnie. Will usiadł w przetartym, granatowym fotelu tuż obok sofy. Spojrzał na nich pytająco. Obaj równocześnie pokręcili głowami.
- Nic jeszcze nie wiemy. Ma jakiś zabieg - Dylan wskazał głową na przeszkloną sale szpitalną.
- Co się właściwie stało ?- zapytał Will, doskonale znając odpowiedź na to pytanie. W przeciwieństwie do braci doskonale wiedział, co wydarzyło się dwa dni temu.
- Przyszliśmy do niego popołudniu. Tak jak zawsze. Nie mogliśmy wejść do mieszkania, więc no wiesz użyłem tego co zawsze- Jamie uśmiechnął się tajemniczo, mówiąc konspiracyjnym tonem, po chwili jednak spoważniał.- Znaleźliśmy go na podłodze w łazience. Był blady jak kreda, miał sine usta, wokół niego było pełno wymiocin i krwi. Baliśmy się, że nie żyje. Wezwaliśmy pogotowie. Gdy tylko przyjechaliśmy, od razu zabrali go tam- wskazał palcem na sale.
-Od tej pory, nikt nic nam nie powiedział. To trwa już ponad 40 minut - wyjąkał cicho Dylan.
Will odchylił głowę na oparcie fotela. Wpatrywał się blask białej, jarzeniowej lampy, od której światła bolały go oczy. Nie przejmował się tym zbytnio. Bał się o przyjaciela jak nigdy dotąd.Odkąd go zna, zawsze wydawało mu się, że ma niezwykły talent do pakowania się w kłopoty, zwykle jednak wychodził z nich obronną ręką. Teraz nie miał bladego pojęcia jak to się skończy i to, przerażało go najbardziej.
     Usłyszał dźwięk rozsuwanych drzwi i głosy lekarzy wydających dyspozycje dyżurującym pielęgniarkom.  Wszyscy chłopcy poderwali się z miejsca. Will zamrugał kilkukrotnie powiekami, aby pozbyć się uporczywych niebieskich plamek. Przymrużył oczy i zobaczył, że w ich stronę szedł dojrzały mężczyzna. Siwiejące włosy miał starannie zaczesane do tyłu. Kilka kosmyków opadało na jego duże, szaroniebieskie oczy, które spoglądały na chłopców z ciekawością i powagą. Ostre rysy twarzy, złagodzone były przez panujący na niej spokój. Rudowłosy spojrzał na niego, jednocześnie czując niewyobrażalną ulgę. Dobrze znał tego mężczyznę, który szedł do nich, ściągając niebieskie rękawiczki, które włożył do kieszeni kitla. Will dostrzegł, że w niektórych miejscach widnieją na nim czerwone plamy. Poczuł mdłości na samą myśl o tym, że to krew Gryffina. Doktor skłonił głową na powitanie, a potem niedbale przeczesał włosy palcami.   
- Nazywam się Henry Grey i jestem chirurgiem. Właśnie wykonaliśmy zabieg, który uniemożliwił rozprzestrzenianie się zakażenia we krwi pacjenta, oraz dający możliwość uratowania kończyny. Wasz brat, miał wiele szczęścia, ktoś bardzo sprawnie usunął mu odłamki prawdopodobnie szkła. Gdyby nie to, cała sprawa mogłaby się o wiele gorzej skończyć.
Will poczuł jak niewyobrażalny ciężar, znika z jego klatki piersiowej. Odetchnął głęboko, spoglądając z ulgą na doktora.
- Czyli nic mu nie jest ? Będzie mógł wrócić z nami do domu ? - zapytał się , spokojnie ważąc słowa Dylan.
- Niestety nie dzisiaj. Rana po usunięciu szkła została bardzo zaniedbana, oczyściliśmy ją i zszyliśmy. Jednak musi zostać na obserwacji przynajmniej do jutra. Jest bardzo wyczerpany. Musi dostać wszystkie potrzebne kroplówki i witaminy. Bez pewności, że wszytko z nim w porządku nie mogę go stąd wypuścić.
- Możemy z nim porozmawiać ?- zapytali bracia, niemal jednocześnie.
- Niestety może wejść do niego tylko jedna osoba. Jednak zanim was zostawię, muszę wam zadać kilka pytań - chłopcy spojrzeli po sobie, zaniepokojeni tajemniczym tonem doktora.- Wasz brat ma wiele ran na ciele oraz siniaków , jego krew też ma bardzo dziwny odczyn, dlatego będę musiał powtórzyć badania. Rany wyglądają jak blizny po walkach. Nie mogę tego tak zostawić, ta dzisiejsza również wygląda niepokojąco. Wiecie dobrze, że ostatnio w naszym hrabstwie, jak plagi powstają kluby walk. Czuję się w obowiązku zadzwonić do szeryfa. Bardzo mi przykro, ale jako szef oddziału tej klinki, nie mogę postąpić inaczej.
- Panie doktorze, proszę tego nie robić to był tylko głupi wypadek. On nie bierze udziału w żadnych walkach - Dylan wbił w Henrego błagalne spojrzenie - Po prostu....- Jamie trącił go dyskretnie łokciem w żebra - byli pijani. No wie pan. On i nasz najstarszy brat. Kłócili się, no i zaczęli się szarpać. Sam pan widzi jak to się skończyło. Nie chcemy kłopotów. To naprawdę...nic wielkiego. 
Chirurg spojrzał na nich uważnie. Przyglądał się po kolei każdemu chłopcu, jakby coś analizował. Po chwili uśmiechnął się delikatnie, jednak patrzył na nich surowym wzrokiem.
- Dobrze. Nie zadzwonię do szeryfa Barksdale, ale jeżeli tylko dostanę kolejnego pacjenta podejrzanego o udział w walkach ulicznych. Możecie być pewni, że szeryf na pewno się u was pojawi.
Skinął głową na pożegnanie i odszedł pośpiesznie w głąb korytarza.
      Chłopcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Nie było im łatwo wybrnąć z tej sytuacji. Nie chcieli, aby doktor węszył w ich życiu, a tym bardziej nie mieli ochoty na wizytę Barksdale'a w ich domu. Nie potrzebne im były kłopoty szczególnie wtedy, gdy chcieli nie istnieć. Will zmrużył oczy, patrząc na drzwi do pokoju szpitalnego.
- Który z nas do niego idzie ?- spytał Will spoglądając na towarzyszy. Jamie roześmiał się szczerze, a na jego policzkach pojawiły się dwa dołeczki.
- Nie zadawaj nawet takich durnych pytań. Sprawa jest chyba jasna - spojrzał wymownie na Willa swoimi zielonymi oczami i chwycił swoją kurtkę z kanapy. Pociągnął młodszego brata za koszulkę - Zobaczymy się w domu.  Obaj nastolatkowie oddalili się do windy, w której po chwili oczekiwania, zniknęli.
        Podszedł do sali, gdzie odpoczywał jego przyjaciel. Chwycił za pozłacaną, okrągłą klamkę i pociągnął ją delikatnie. Drzwi ze szmerem poruszających się niewielkich kółek, przesunęły się w lewo. Wślizgnął się cicho, zasuwając je za sobą. W środku panował półmrok, rozświetlony jedynie przez niewielką lampkę nocną, stojącą w kącie. Komputery cicho szumiały. Monitory w większości były wyłączane. Gryffin leżał na plecach,  z głową opartą na płaskiej, białej poduszce. Rudy spojrzał na jego rękę, owiniętą grubym bandażem. Do wenflonów w zagięciach łokci, sączyły się przez przezroczyste rurki różnego rodzaju płyny. Spojrzał na jego skamieniałą twarz. Jego powieki były szczelnie zamknięte, usta wciąż miały lekko siny odcień, a twarz  nabierała pomału żywszego koloru. Był nieprzytomny, jedynie klatka piersiowa poruszając się miarowo, była oznaką tego, że żyje.Will usiadł w beżowym, wąskim fotelu i utkwił wzrok w pogrążonego we śnie bruneta. Nie potrafił sobie wyobrazić co by czuł, gdyby go stracił.

***

       Czuł ból w ramieniu i gorzki smak w ustach, kiedy mężczyzna o ciemnych włosach i szerokich ramionach, biegł z nim przez wąski korytarz, kurczowo trzymając go za rękę. Jego nogi ślizgały się na niestabilnej, jasnej, betonowej posadzce. Młody chłopiec odwrócił się za siebie, w panice orientując się, że nie słyszy już stukotu butów na obcasie o świeżo wypolerowaną podłogę. 
- Nie odwracaj się ! - usłyszał surowy, przepełniony bólem głos mężczyzny. Zbiegli po schodach na niższy poziom, umykając w pierwszą alejkę korytarza.
      Starszy mężczyzna kucnął na wprost chłopca. Miał brązowe zmierzwione włosy, z nosa kapała mu krew, plamiąc krzywo rozwiązany, jasny krawat. Drogo wyglądająca marynarka, była naderwana w kilku miejscach. Położył poranione dłonie na ramionach dziecka. Przestraszony malec wpatrywał się w niego dużymi, brązowymi oczami.
- Gd...Gdzie jest mama ?- wyjąkał maluch, odwracając się za siebie, ledwo tamując łzy. Mężczyzna położył dłonie na policzkach chłopca, nakierowując jego wzrok wprost na jego piwne oczy, pełne mądrości i bolesnych doświadczeń. Utkwił spojrzenie w tęczówkach syna, identycznych jak u jego żony. Spojrzał na niego z powagą.
- Posłuchaj synku. Za nami jest korytarz na którego końcu jest szyb awaryjny, pamiętasz jak zawsze się tam chowałeś- chłopiec skinął głową, a po jego zaróżowionej z wysiłku twarzy spłynęły łzy. Mężczyzna uśmiechnął się do niego i pogłaskał go po policzkach, ocierając słone krople wierzchem dłoni.- Będziesz biec do tego miejsca ile sił w nogach, nie odwracając się za siebie, choćbyś nie wiem co usłyszał, wyślizgniesz się przez szyb na zewnątrz. Tam będzie na Ciebie czekała pani w czerwonym swetrze. Chwyci Cię za rękę i skoczycie, nie musisz się jej bać. Ona Ci wszytko przekaże, to co Ci zostawiłem. Nie wiem czy jeszcze kiedyś się spotkamy, ale Gryffin, musisz wiedzieć jedno, jesteś o wiele bardziej wyjątkowy niż kiedyś będzie Ci się wydawać. Obserwatorka powiedziała mi, że kiedyś spotkasz dziewczynę, będzie...
- Wiesz co narobiłeś ?! Jak mogłeś okazać się takim idiotą !
Gryffin wybudzał się z głębokiego snu, nie podobało mu się to, że dziewczyna przerywa mu tak dawno  zapomniane wspomnienie. Wiedział, że E.V, wrzeszczy na niego. Robiła to dość często i to o byle głupstwa. Uśmiechnął się sennie,  szykując jakąś ciętą ripostę. 
- To nie była moja wina. To po prostu był impuls, ja nie panowałem nad sobą. 
- Och świetnie i to ma cię tłumaczyć ! Twój impuls może zabić nas wszystkich i to najpóźniej jutro. Nie rozumiesz, to już się zaczęło. Łowcy ze wszystkich Wydziałów zostali wypuszczeni.
Gryffin uchylił powieki, zaniepokojony dziwną wymianą zdań, która w zupełności nie pasowała do scenerii w jakiej wydawało mu się, że się znajduje. Przez rozmyty obraz dostrzegł dwie postacie, które stały na przeciwko siebie. Na widok długich, ciemnych włosów, opadających w miękkich falach na biodra dziewczyny , jego serce zaczęło bić o wiele szybciej niż powinno. Wolniej od pulsującego tętna, odzyskiwał jedynie wzrok. Para młodych ludzi, zażarcie się ze sobą kłóciła. Jak przez mgłę widział, jak dziewczyna popycha wysokiego i chudego chłopaka, który wyciągnął ręce w obronnym geście. Denerwował się, że nie może słyszeć wszystkiego, o czym mówią.
- Znajdę ich. Nie zbliżą się do miasta - powiedział z mocą w głosie chłopak. 
- Niby jak chcesz to zrobić ?! Nie znajdziesz ich w sieci. Podczas polowań, nie umieszczają żadnych listów gończych.- warknęła dziewczyna jadowitym tonem, chłopak zamilkł, gwałtownie siadając w fotelu.
Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nastolatkę słowem, jego postać E.V rozpływała się. Świadomość i zmysły bruneta przestawały wariować, wracały do normy. Zaczął dostrzegać różnice w odbieranych bodźcach. Ten głos był zbyt czysty, Evelyn przez cały czas mówiła zachrypniętym głosem. Poczuł ból w okolicy serca, które bardzo szybko uspokoiło swój szaleńczy bieg.  Zacisnął mocno powieki "Ona już nie wróci" - wyszeptał bezgłośnie - i uchylił je ponownie
Ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Nie miał bladego pojęcia jak się tu znalazł.
Ciemne podłogi wyłożone grubym linoleum, nie odróżniały się niczym od nocy panującej na zewnątrz. Elektroniczne urządzenia, przypomniały małe telewizorki w białych obudowach. Był w szpitalu i nie podobało mu się to. Dziwny niepokój ogarnął jego ciało na widok dwójki intruzów, których sylwetki oświetlała jedynie niewielka lampka nocna.
Chłopak siedział pochylony, z głową ukrytą w dłoniach. Dziewczyna siedziała na drewnianym stoliku, wpatrując się w niego z irytacją. Jej długie, poplątane w fale włosy, w mdłym świetle lampy nabrały koloru wiśni . W Gryffinie zawrzało, jednak zanim zdążył się odezwać. Usłyszał cichy szept rudowłosego przyjaciela.
- Musimy uciekać, prawda ?
- Już za późno, nie zwiejemy daleko. 
- To wszystko moja wina - przeczesał w nerwowym geście rudą czuprynę, jego przepełniony bólem głos rozniósł się cichym echem po pomieszczeniu - Gdybym nie skoczył...
Z głębi pokoju doszedł do nich głośny, przeciągły jęk. Zaskoczeni nastolatkowie odwrócili się w stronę źródła dźwięku. Sara poderwała się z miejsca, podbiegając bliżej drzwi. Nie ufnie patrzyła na bruneta, leżącego na szpitalnym łóżku. Gryffin wbił srogie spojrzenie w Willa.
- Błagam Cię, tylko mi powiedz, że żartujesz.
                                                                          ***
     Mężczyzna siedzący przy mikroskopie, obserwował płytki krwi, szukając w nich wszelkich nieprawidłowości. Wydrukował wyniki i położył je na biurku. Porównywał je z rezultatami badań jego nowego pacjenta. Wszystko się zgadzało. Usłyszał ciche pukanie do drzwi. Pośpiesznie zamknął wszystkie teczki na biurku.
- Proszę wejść - do gabinetu weszła młoda pielęgniarka w niebieskim uniformie. 
- Doktorze Grey, nie znalazłam pacjenta o takim nazwisku. Uregulowali już należność, za opiekę tego młodego chłopaka. To co teraz zrobimy, mam wezwać szeryfa ?
- Nie Cassi, sam się tym zajmę - uśmiechnął się ciepło do młodej kobiety.
- Jak doktor sobie życzy. Mogę jeszcze w czymś pomóc ?
- Tak. Zaczekaj chwilkę. - Powkładał wszystkie próbki krwi do niewielkiego stojaka i wsunął je do specjalnego szarego pudełka. - Zanieś to do "lodówki", bardzo Cię proszę - posłał dziewczynie kolejny uśmiech.
- Oczywiście doktorze. 
Kobieta zabrała z rąk doktora pakunek z próbkami i wyszła, cicho zamykając drzwi. Henry obrócił się na fotelu, przeczesując siwiejące już włosy palcami. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej złoty sygnet. Obracał nim w palcach, przypatrując się wygrawerowanemu łacińskiemu napisowi na obręczy, wokół czarnego kruka. Uśmiechnął się spoglądają na deszcz, uderzający w przydymione szyby gabinetu. W końcu to on ma coś, na czym im zależy. 

*** Ogłoszenia !!!
            Tak, więc jak widzicie jest już nowa notka, chyba pierwszy raz na czas ;). Nowy rozdział, oczywiście w naszym stałym terminie ;) 
            Co najważniejsze , miałam problem z GG i usunęły mi się kontakty z grup blogowych. Dlatego proszę osoby, które CHCĄ być informowane i te które BYŁY informowane, o to by jeszcze raz napisały do mnie na GG (nie dot, osób, które pisały do mnie w zeszłym tyg)
           Co do nowych blogów, które znalazły się w Polecanych, na szczególna uwagę z Waszej jak i Mojej strony zasługuje blog http://tajemnice-everton.blogspot.com/. Jest to niesamowicie zapowiadająca się historia o tajemniczych siostrach wampirzycach. Opowiadanie pisane jest, wspaniałym, lekkim i bogatym stylem. Jak na razie jest tylko Prolog i pierwsze 2 rozdziały, ale ja już miałam dreszcze czytając pierwsze akapity :) 
           Przypominam, że jeżeli ktoś chce znaleźć się w Polecanych, niech pozostawi adres wraz z komentarzem. 
          Jeszcze jedno małe ogłoszenie. Wielu z was pisze, że pomału gubicie się już w zdolnościach, dlatego w przyszłym tygodniu pojawi się specjalna zakładka, opisująca każdą z nich, myślę, że to trochę ułatwi sprawę. Co do podstrony o bohaterach, będzie na bieżąco uzupełniana, ponieważ bardzo trudno szuka mi się zdjęć, aby choć trochę pasowały do moich wyobrażeń postaci.  
       
           Czekam na to co myślicie, o powyższym rozdziale ;)
      
              

poniedziałek, 14 maja 2012

16. Taktyk


-               - Z przykrością muszę cię poinformować, że chyba jesteś w mojej drużynie. Will jesteś Taktykiem, czasami mówi się też o was Architekci, bądź Budowniczy. To zależy.
    - Od czego ?
    - Od tego jaką specjalizacje sobie obierzesz.
    - Nie rozumiem – Rudy chłopak spojrzał w stronę horyzontu. Ciemne, deszczowe chmury unosiły się nad wzburzonym morzem. Podskoczył i usiadł na wilgotnym kamieniu obok Sary. Przez chwilę spoglądał na swoje zniszczone adidasy, wolno poruszając nogami. Podniósł głowę i spojrzał w oczy dziewczynie, siedzącej przy nim i patrzącej na niego ze współczuciem. Ta szybko odwróciła wzrok, nie chciała patrzeć na niego, na bezradność wypisaną w jego oczach. - Dlaczego nie mogę być po prostu zwyczajnym kujonem ? - usłyszała jego szept.
    - Dlaczego ja nie mogę być zwyczajną dziewczyną ? Każdy z nas zadaje sobie to pytanie.- Sara spojrzała na niego, siląc się na delikatny uśmiech, jednak Will nie patrzył na nią.Wpatrywał się w czubki swoich butów, obklejonych piachem.
           Siedzieli w ciszy, każdy pogrążył się w swoich myślach, które co kilka sekund zagłuszał huk fal, uderzających o kamienie przy brzegu. Krople deszczu wolno opadały na piasek, tworząc niewielkie mokre kratery. Co chwilę jakaś zabłąkana kropelka, spływała po ich twarzach lub osiadała im na włosach, tworząc coś na wzór rosy. Sara spojrzała w niebo i zmarszczyła nos w niezadowoleniu. Szturchnęła Willa delikatnie łokciem. Ten nieprzytomnie spojrzał na nią, jakby zupełnie zapomniał o jej obecności.
    - Chodź musimy już iść. Chyba, ze chcesz tu siedzieć i marznąć.- Rudy w odpowiedzi zeskoczył z kamienia, wyginając przy tym nerwowo stopy, które co raz głębiej zanurzały się w piach.
    - Masz rację, odwiozę Cię, albo wiesz może będzie lepiej jeżeli ty poprowadzisz.
    Sara skinęła głową. Kluczki zabrzęczały, spadając na jej otwartą dłoń.
          Oboje w nerwowej ciszy ruszyli w stronę lasu. Sara zdawała sobie sprawę, z tego, że on ma setki pytań i jeżeli nie zada ich dzisiaj, to jej telefon nieustannie będzie dzwonił przez kolejne dni. Wiedziała, jak trudno poradzić sobie z tym, że jest się kimś innym, że na pozór zwyczajna inteligencja, okazuje się w jego przypadku dziwną bronią. Sara poznała kilku Taktyków, jednak zawsze ta zdolność wydawała jej się osobliwa, zupełnie nie użyteczna. Na wyspie było kilku takich, ale nigdy nie miała z nimi kontaktu, chodzili zupełnie innymi ścieżkami, należeli do grupy Epsilon tak jak Fantastycy. Wydział trzymał ich na poziomie -6 na tak zwanej kwarantannie. Trafiały tam wszystkie zadziwiające i trudne do opisania przypadki. Dziewczyna spojrzała na Willa, nie mogła zrozumieć dlaczego Wydział w ogóle poświęcał im czas. Co jest w nich takiego niezwykłego.
          Doszli już do auta. Stare, pordzewiałe z każdej możliwej strony Camaro, nie wyglądało zbyt kusząco nawet dla złodzieja. Wsiadła, delikatnie trzaskając drzwiami i otwierając drugie od strony pasażera. Skulony Will, usiadł obok niej.
    Dziewczyna spojrzała na niego wyczekująco, zapadając się w o dziwo miękki i wygodny fotel.
    - Pytaj, o co chcesz ?
    - Kiedy ? - Sara spojrzała na niego ze zdumieniem. Na początku nie wiedząc w zupełności o co mu chodzi, dopiero po chwili zrozumiała.
    - Nigdy – chłopak spojrzał na nią zaskoczony – Teoretycznie oczywiście. Nie zakwalifikują Cię do grupy ani nie będą specjalnie cię szukać, jeżeli sam się nie przyznasz, ze posiadasz dodatkowe zdolności. Gdy Cię dopadną, to na pewno jeden ze Szperaczy odkryje aktywność no i wtedy zrobią ci testy, ale to jest jedna z kilku zdolności, którą jak się uprzesz to nie odkryją.
    - Jesteś pewna ?
    - Tak znam Szperacza, kiedyś mówił mi jak to działa. Ciebie to nie dotyczy, uwierz mi.
    Rudy kiwnął w zamyśleniu głową, a po chwili uśmiechnął się. Na widok jego rozanielonej twarzy zachciało jej się śmiać.
    - Co cię tak bawi ?- zapytała, nie mogąc ukryć ciekawości. Czasami był dla niej zupełnie nie przewidywalny.
    - Wciąż jestem wolny, nie muszę się martwić, ze banda Czytaczy, Tropicieli i innego rodzaju paskudztwa wpadanie mi do domu.
    Sara wywróciła oczami. Zastanawiała się, czy opowiedzieć mu o Epsilonie, w sumie jeżeli go złapią to trafi właśnie tam. Spojrzała na niego, znów wrócił wyluzowany Will, nie chciała go martwić, nie było jeszcze takiej potrzeby, żeby straszyć go poziomem -6. Słyszała o ty miejscu przedziwne, przerażające pogłoski, ale w końcu to tylko historyjki.
    Chłopak ponownie spoważniał i spojrzał uważnie na dziewczynę.
    - Sara mówiłaś coś o specjalizacjach o Architektach i Budowniczych, o co z tym chodzi ?
    - Widzisz i tu zaczynają się schody. Nie mam bladego pojęcia. Co ty dokładanie potrafisz ? Pisałeś mi w esemesie, że widzisz plany, dotykając ścian lub kody kart kredytowych, kiedy trzymasz je w dłoni. Jak ty to widzisz ?
    - Ja nie widzę planów takich rysowanych, oczywiście mogę je naszkicować. Jednak najczęściej wygląda to tak, że na przykład muskam ścianę budynku dłonią. W tym samym momencie w mojej głowie pojawiają się setki korytarzy w trójwymiarze, tak jakbym przechodził nimi w zawrotnym tempie. Robi się mętlik, tunele nachodzą na siebie, no i wtedy zaczynam wariować, najczęściej myślę wtedy o ucieczce. Intensywnie się na tym skupiam i pojawiają  się korytarze, które mają mocniejsze kolory, wiem, że one prowadzą do wyjścia najkrótszą drogą. To jednak nie wszystko, kiedy dotykam palcami np. systemu alarmowego, kart płatniczych, bankomatów widzę wszystkie kody, po prostu mam liczby przed oczami. Podobnie jest z komputerami, dlatego tak łatwo włamuję się do każdego systemu.
    - To tak jak Energetycy- mruknęła pod nosem Sara, nie rozumiejąc na czym polega jego wyjątkowość.
    - Energetycy ?! Hmm...Coś słyszałem i czytałem, nie w zupełności to nie jest to samo.
    - Wiem. Energetycy tworzą dodatkowo pole siłowe, są jak przewodnicy prądu. Kiedy chcą się gdzieś włamać po prostu podpinają się jak wtyczki. Ty to coś zupełnie innego. Nie wytwarzasz pola siłowego. Działasz jak czytnik, po prostu odczytujesz informacje. Bezsensu w zupełności to nie to samo, inaczej nie dostalibyście specjalnej grupy.
    - Sara. Przed chwilą powiedziałaś, że nie będą na mnie polować i jeżeli im się nie przyznam to mnie wypuszczą.
    - Raczej Cię zabiją, albo wezmą na testera.
    Chłopak siedzący obok jęknął. Sara spojrzała na niego przepraszająco.
    - Nie to miałam na myśli. Wiesz, że zaczęły się Polowania. Teraz jest niebezpieczny okres. Bandy Łowców będą poszukiwać nowych osobników. Nie tylko oni. Cienie też będą walczyć o każdą zdolność. Przez dwa miesiące będą przemierzać wszystkie zakątki tego świata. Nie ukryjemy się przed nimi chyba, że masz miejscówkę na środku pustyni jak Gryffin.- widziała jak na wspomnienie imienia chłopaka, Will kątem oka spojrzał na jej zabandażowaną dłoń i siniaki w okolicach krtani. Uchylił usta, chciał coś powiedział, jednak zaraz przygryzł dolną wargę. Sara westchnęła.
    - Coś jeszcze potrafisz, lub chcesz o coś zapytać ?
    Rudy pokiwał przecząco głową. Po chwili jednak otworzył usta, aby zaraz je zamknąć.
    - Możemy jeszcze tu posiedzieć ?
    - Jasne. Nie śpieszy mi się.
        Krople deszczu głośno bębniły w dach samochodu. Ulewa wodospadem spływała po przedniej szybie, za którą majaczyły rozmyte kontury lasu. Patrzyła przed siebie, miarowo uderzając palcami o kierownicę. Will siedział skulony, strzelając kostkami w palcach. Ten rytmiczny dźwięk, wywoływał falę dreszczy na plecach Sary.
    - Mógłbyś przestać- warknęła na niego. Przerażony tonem jej głosu, spojrzał na nią ze skruchą i rozprostował palce. Cisza ponownie zapanowała w aucie. Po chwili spokojny głos chłopaka przedarł się, przez szum deszczu.
    - Jak tam jest...No wiesz na wyspie ?- wyjąkał, obserwując krople spływające po bocznej szybie. Sara wzięła głębszy wdech.
    - Na początku czujesz się jak w szkole. Chodzisz na zajęcia, mieszkasz ze współlokatorem. Wieczorem bawisz się w klubie, popisujesz się zdolnościami, pijesz drinki. Grasz na pieniądze,a raczej na punkty, które później wymieniasz na gotówkę, gdy opuszczasz mury ośrodka. Masz wolne przepustki za dobre sprawowanie, możesz podróżować gdzie chcesz. Odwiedzać rodziców. Przez cały ten czas utrzymują cię w przekonaniu, ze jesteś idealnym dzieckiem Boga, stworzonym przez niego do tego, by ratować świat przed innymi. No wiesz taki American Dream dla paranormalnych. No i wierzysz im. Jedyne co musisz dla nich robić, to zabijać, wtedy wydaje ci się to małą ceną, za życie jakie wiedziesz. Czujesz się jak żołnierz na misji. Bo przecież zabijając, robisz coś dobrego. Z czasem jednak zaczynasz dostrzegać luki. Widzisz przez pryzmat mydlanego świata, ze coś tu nie gra. Dostrzegasz rysy. Zastanawiasz się dlaczego niektórzy znikają ? Każdego wieczoru widzisz na dużych telebimach, znajomych którzy polegli. Oddajesz im honory, a jednak zaczyna ci świtać światełko. Dlaczego giną Ci z Zety, którzy nie mają żadnych zdolności ? Co się stało z dziewczyną i chłopakiem, którzy byli w sobie szaleńczo zakochani ? Czemu nigdy nie możesz wjeżdżać na poziomy od -5 ? Dlaczego twoi koledzy, których zabrano na zabiegi, już nie wracają ? Co się dzieje z osobami, które zaczynają węszyć ? Zaczynasz mieć setki pytań, później odkrywasz odpowiedzi karta po karcie. Jesteś przerażony, za każdym razem gdy wychodzisz na powierzchnie, marzysz o tym by uciec. Wtedy jednak jest już za późno. Wiesz, że GPS pod twoją skórą, to nie jest zwyczajna zabawka dzięki której cię namierzają. Jeżeli uciekniesz, wystarczy jeden przycisk, a trucizna zawarta w kapsule trafi do twojego krwiobiegu. To samo dzieje się jeżeli chcesz go usunąć. Chyba, ze znasz dobrego Uzdrowiciela, który Ci to wyciągnie. Każde kolejne zlecenie traktujesz jak śmierć dla twojej duszy, czasami nie masz już siły pociągnąć za spust. Bo wiesz, że ideały o które tak bardzo walczysz to zwykła rzeź. Kiedy jesteś już na granicy obłędu, żyjąc tylko po to by ratować bliskich, a jedyne o czym marzysz to śmierć. Dostajesz nagle zlecenie, odnaleźć chłopaka, sprowadzić go na Wyspę. Zostajesz Łowcą. Chłopak ten czekał już na Ciebie, nie wyglądał na zaskoczonego twoją wizytą. Niespodziewanie zaczyna opowiadać Ci o lepszym życiu. O mieście pełnym paranormalnych, chronionym przez Cienie, którego nie znajdzie nikt na mapie, gdzie nie trafisz bez przewodnika. W twoim sercu rodzi się nadzieja na normalne życie. Dajesz chłopakowi klika dni, wciąż udając, że go poszukujesz. On wszystko organizuje, znajduje przewodnika. Myślisz o tym jak nie wiele czasu, dzieli Cię od wolności. Wyobrażasz sobie jak żyjesz w mieszkaniu razem z mamą, jak chodzisz do szkoły, może nawet zakładasz rodzinę. Wkrótce zjawia się z kilkuletnim wietnamskim chłopcem. Ten patrząc na mój tatuaż gestykuluje i krzyczy do młodego Portugalczyka, że nie może mnie zabrać, ze ja to śmierć. Nieznany mi chłopak powierza mu swoje życie za moje. Wzruszona jego gestem, puściłam dłoń Wietnamczyka, za nim ten wykonał skok. Portugalczyk spojrzał na mnie zaskoczony. „Obiecuję, że będę Cię chronić”, mówię mu i znikam. Kilkanaście tygodni później mijam go na korytarzu Wydziału. Wściekła proszę go o wyjaśnienia. Ten mówi mi, że jest tutaj nie przypadkowo, że w Mieście Cieni nie dzieje się dobrze, że od lat 70 wiele się zmieniło, ludzie są tam tyranizowani. Mówi, ze poznał tam dziewczynę, która pomogła mu przeżyć pierwsze kilka dni. Należy ona do ruchu oporu, który chce stawić czoło Cieniom i Wydziałowi, dlatego potrzebują wtyki na wyspie. Od tej pory pracowaliśmy razem. Zostałam jego strażniczką, zazwyczaj było tak, że chłopak i dziewczyna współpracowali. Przeglądaliśmy akta i tworzyliśmy zespoły. Selekcjonowaliśmy nasze zlecenia. Niektórych uwalnialiśmy i pozorowaliśmy ich śmierć, innych odsyłaliśmy do Miasta Cienia. Wtedy zaczęłam czuć, że żyję. Graliśmy na dwa fronty, podobało mi się to. Później jednak zaufałam nie tej osobie co trzeba, a reszta historii...sam ja przecież znasz. Dobrze wiesz, że Gryffin nie ściga mnie za to, że zwinęłam mu prezent spod choinki.
    Westchnęła z irytacją. Dopiero po upływie kilku sekund zorientowała się, że jej dłonie kurczowo zaciskają są na kierownicy, a oczy pieką od suchości.
    - Przepraszam nie potrzebnie zboczyłam z tematu. Nie wiem co mi się stało. Nie powinnam Ci tego w ogóle mówić- spojrzała na niego przepraszająco, próbując ukryć zdenerwowanie w głosie.
    - Nie, dobrze zrobiłaś. Teraz patrzę na Ciebie zupełnie inaczej. Ludzie źle Cię oceniają, nie znają, nie mają pojęcia o tym co zrobiłaś.
    - Mówiąc „ludzie”, masz na myśli Gryffina ? – spojrzała na niego ze złością. Chłopak zmarszczył nos. Uśmiechnął się skruszony.
    - Nie tylko jego. Ja też nie zawsze Ci ufałem. Domyślałem się, ze jesteś po naszej stronie. Jednak często dopadały mnie wątpliwości, szczególnie po tej sprawie z Jonach. Muszę Ci się przyznać, że na początku za kumplowałem się z tobą, żeby tylko dowiedzieć się co mi dolega. Chciałem twojej pomocy. Dlatego byłem twoim sojusznikiem- dziewczyna patrzyła na niego z rozszerzonymi źrenicami. Nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Poczuła się zdradzona. Zdjęła ręce z kierownicy i nacisnęła klamkę, która jak na złość zacięła się. Nienawidziła go, miała ochotę rozszarpać go na małe kawałeczki. Zaufała mu, wierzyła w niego. Szarpała klamką, jednak drzwiczki ani drgnęły. Przeklinała ten złom w myślach wszystkimi epitetami, jakie znała.
    - Sara zaczekaj – Rudy chwycił ja za ramię. Dziewczyna posłała mu lodowate spojrzenie.- Przepraszam. Wiem jak to zabrzmiało, ale ja naprawdę Cię lubię. Po prostu chciałem być z tobą szczery.
    - Jestem Ci za to wdzięczna. Nie musisz już udawać mojego przyjaciela. Wiesz już kim jesteś. Poproś Gryffina niech Ci znajdzie kolegę o podobnych zdolnościach.- Will puścił ramie dziewczyny, powrócił do poprzedniej pozycji, ponownie wpatrując się przez szybę. Nie mogła określić wyrazu jego twarzy. Stał się taki przygaszony.
    - Nie powiem mu...No wiesz o tym kim jestem. Znienawidzi mnie.
    Sara spojrzała na niego uważnie, poczuła jakiś dziwny skurcz w żołądku. Wiedziała co on czuje, teraz jest w podobnej sytuacji. Westchnęła przeciągle. Nienawidząc się za to, co zaraz powie.
    - Pomogę Ci, jak tylko będę potrafiła. Jednak nie licz na nic więcej.- Twarz chłopaka rozpromieniła się. Za to Sara ugryzła się w język.
    - Naprawdę ?
    - Nie na niby. Możemy już wracać ? Poszukam jakichś informacji o tobie, ty też szukaj. Wykorzystaj to swoje „coś”.
    - Dobra.
         Sara nie patrząc na niego i wyzywając się w myślach, zawróciła na leśnej drodze i wyjechała na główną drogę. Silnik głośno charczał przy każdej zmianie biegów. Doprowadzało ja to do szału, podobnie jak głucha cisza panująca w aucie.
    - Ten chłopak o którym mówiłaś. On jest jeszcze na wyspie ?- jeżeli był jakiś temat, o którym jeszcze chciała z nim rozmawiać. To ten na pewno do niego nie należał. Wdepnęła mocniej pedał gazu i wysyczała.
    - Nie- Will w zupełności nie przejął się tonem jej głosu.
    - Uciekł tak jak ty ?
    - Nie żyje- powiedziała przepełnionym bólem głosem, patrząc mu prosto w oczy. Odwróciła wzrok i skupiła się na drodze. Po chwili milczenia, Rudy zadał kolejne męczące pytanie.
    - Kochałaś go ? – Spytał zaciekawiony, uważnie ją obserwując. Sara zaśmiała się gorzko.
    - Słowo „kochać” ma wiele znaczeń. Nie zapominaj o tym.
          Jechali w ciszy. Nie odzywając się już do siebie. Po kilku minutach Will zaczął strzelać palcami. Sara zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo to ją drażni. Ile nie miłych wspomnień ten dźwięk rozgrzebuje w jej wspomnieniach. 
          Telefon Willa zadzwonił w kieszeni. Wyciągnął go i uśmiechnął się patrząc na wyświetlacz.
    - No i jak się beze mnie bawicie?- spytał beztroskim tonem, w zupełności nie pasującym do napiętej atmosfery panującej w aucie. Ktoś głośno i nieskładnie przekazywał wiadomości. Z każdym słowem rozmówcy, twarz Willa przybierała co raz bledszy odcień. Zaniepokojona Sara zwolniła, uważnie go obserwując. Półprzytomny chłopak wsunął telefon do kieszeni. Spojrzał na Sarę, strach był wypisany w każdym zakamarku jego twarzy. Przez myśli dziewczyny przebiegało setki przerażających scenariuszy.
    - Gryffin...- wyszeptał- Gryffin jest w szpitalu.
    Sara zahamowała gwałtownie. Will tylko spojrzał na nią i skoczył.
    - Co za idiota ! – warknęła Sara, z piskiem opon zawracając na drodze. 

    ***
    Nowa notka do tygodnia od pojawienia się 10 komentarza (tak wiem durna zasada, ale ja po prostu jestem ciekawa co myślicie o tym blogu :). Przypominam, że jeżeli chcecie znaleźć się w Polecanych lub Powiadamianych, piszcie w komentarzach i na GG. Kilka osób pytało mnie, czy istnieje możliwość podpisywania się swoim nickiem pod komentarzem na  blogspot bez logowania się ? Tak istnieje taka możliwość. Do tego służy zakładka NAZWA/ ADRES URL , jeżeli nie macie blogów po prostu wpisujecie tylko nazwę, także nie musicie korzystać z zakładki Anonimowy ;) Jestem bardzo ciekawa co myślicie o tym rozdziale.
        Chciałabym bardzo podziękować damonvampire, autorce intrygującego bloga z serii TVD, która zaczęła czytać te moje wypociny od początku i zostawiać pod nimi komentarze z bardzo pomocnymi uwagami. Obiecuję, że jak tylko znajdę więcej czasu, to zacznę poprawiać wszystkie błędy według twoich rad.
         Drugim fajnym blogiem jest ciekawa historia, którą zaczęła pisać Avalon warto do niej zajrzeć. Opowiada o dziewczynie, która jest nekromantą, więcej wam nie zdradzam po prostu sami zajrzyjcie ;) Naprawdę warto ;)